Home / Ameryka / Kolumbia / Początek bloga – backstage

Początek bloga – backstage

 
 
Nie pojechalysmy dzisiaj. Po kolejnej nocy z 4 godzinami snu wstalam o swicie, by nas spakowac i prawie przewrocilam sie ze zmeczenia. Bo moje zycie w podrozy biegnie liniowo, nie rownolegle. Poza podroza zeszta tez, jak wszystkich rodzicow, ktorzy sa sami. Co to znaczy? To znaczy, ze trzeba wszystko zrobic osobiscie. Chcemy jesc – musze isc do sklepu, przygotowac skladniki, ugotowac obiad, zjesc go z Jej Malenkoscia, potem pozmywac naczynia i dopiero uznac etap za zmkniety. Zapomnialam kupic ziemniaki? Coz, bede musiala przemierzyc droge do sklepu po raz drugi i w zaleznosci od stopnia wyglodzenia, badz z pokora akceptujac karme, badz klnac w duchu na czym swiat stoi. Nie ma drugiej osoby, ktora podczas mojego siekania cebulki wyskoczy szybko kupic to, co z mojej kudlatej glowy wczesniej wylecialo. A w miedzyczasie przychodzi Gaj i mowi – mama, pobaw sie ze mna.. Albo – nie chce mi sie isc do sklepu. Albo – chce isc na plac zabaw. A ja w tym wszystkim jedna reka przewracam nalesnika, druga przygotowuje farsz, trzecia zmywam gary, by potem bylo mniej, a czwarta rysuje Gai kotka, probujac zachecic ja do dalszej samodzielnej tworczosci. Wielozadaniowosc, znana kazdej samotnej mamie. W zasadzie chyba po prostu kazdej mamie, tyle ze tej samotnej chyba bardziej z tym trudno..
 
Ostatnie 10 dni byly dosc wyczerpujace. Lista zadan do wykonania wzbogacila sie o napisanie tekstu dla Kasi, przetlumaczenie go na angielski (dzieki Natalia Debowska – polecam z serca, supertlumaczenie w chwil kilka), odpowiedzenie na sto maili zwiazanych z jego publikacja, wybranie laptopa do zakupu i nascibienie zaleglych tekstow na bloga, tak by Krzysztof Grabowski mogl go wreszcie puscic w swiat i spokojnie pojsc sobie na rower. A w tym wszystkim zakupy, gotowanie, wymyslanie zabaw i w nich uczestniczenie, wymyslanie zabaw i  sposobow, jak sie z nich wymiksowac, ogarnianie dalszej czesci podrozy, a w miedzyczasie łowienie internetu po drugiej uliczki by wyslac to co nascibilam i odebrac, co do nascibienia zostalo. Do tego wszystkiego raz dziennie wielka wyprawa do cafe net, gdzie na skaczacym monitorze przebijam sie przez zdjecia, a Gaja z zapalem, w sasiedniej kabinie oglada Peppe. A wraz z nia – ze sto dzieciakow. Bo wiadomo bylo, ze jak Mona (jasna) idzie do netu, to bedzie Peppa. I wiadomo, ze dla Mony nie ma znaczenia, czy film oglada jeden, czy sto jeden dzieciakow. Miedzy nami  mowiac, to Mona woli, jak dzieciaki korzystaja, bo kase taka sama sie placi, a radosc sie mnozy.
 
Wiec, by podołać linearnosci zycia postanowilam budzic sie o 4 rano, pracowac do ósmej – do obudzenia sie Gajki, a potem w kazdej chwili wolnej.
 
Zamieszkalysmy wiec w namiocie obok plazy, majac 30 metrow do lustra wody. Morze szumi, mama pisze, Gaj ryje piach jak nornica. W cieniu palm oczywiscie, bo bez palm spalilby sie na wiórek, po czym oznajmia:
 
– Mama, quiero nadar! (Chce poplywac!)
 
– W sumie czemu by nie – mysle wiec odkladajac laptopa i lece z malcem do wody. Po pol godzinie wylazimy zmeczone, Gaj znow macha lopatka, ja lapie porzucony watek.
 
– AAAAAAAA!!! Ratuuuuunkuuuu!!! – Gaj przewraca sie buzia w piach. Twarz jak obsypana zlotem, oczy zacisniete w paroksyzmie bolu, buzia wypluwajaca drobinki podloza. Dziecko na rece wiec, telefonosmartfon w piach i dluga do najblizszego domu!
 
– WODY!!!
 
– Nie ma. Przerwa w dostawie.
 
– MINERALNEJ WIEC!!!
 
– Konczy sie..  – gospodarz niechetnie podaje woreczek z woda.
 
– Odkupie – rzucam, sciagajac piach najpierw na sucho, a potem lejac resztka wody na twarz Malej. Po jej buzi splywa piaszczysta papka, oczy zaciskaja sie jeszcze mocniej.
 
– PAPIER TOALETOWY!!!
 
Wcieram buziak jak sie da, usilujac oczyscic oczy. Plynace strumieniem gajkowe lzy dzielnie mi w tym pomagaja. Grzebie papierem, placzac wraz z moja corka. Wreszcie ufff.. Gaj patrzy na swiat. Oczy jak u krolika, ale juz tak nie bola.
 
Wracamy na plaze, ja z sercem w skarpetce. Tablet? Lezy, gracias a Dios, tam gdzie go rzucilam. Usiluje zebrac mysli i wrocic do pisaniny.
 
– Vas a jugar conmigo, porfavor? (Pobawisz sie ze mna prosze?) – czerwonooki Gaj usmiecha sie do mnie z nadzieja.
 
Nie mam serca odmowic.
 
– Tak coreczko. Co chcesz wybudowac? Zamek? – pytam czujac igieli glodu. – Tylko najpierw przyniose nam cos do jedzenia, dobrze?..
 
– NIIIEEEEEE!!!!!!!!!! – pada szczera i z serca plynaca odpowiedz.
 
Przytulam szlochacza i majac przed oczami dwa akapity napisanego tekstu, ide z nia po papaye.
 
-Nie chce papai mamo, nie chce!!! Chce MAAANGOOOO!!!
 
– Ale popatrz, ta papaya jest w srodku prawie rozowa, tak jak owoc dla ksiezniczek..
 
Gaj patrzy podejrzliwie na mnie, po czym szybko pozera papaje. Wracamy na plaze. Akurat pojawil sie Saman, jej tutejszy kumpel-rownolatek. Wracam do tekstu.
 
Gdy pare godzin pozniej Gaj zasypia w naszym namiociku, mobilizuje wszystkie sily, by uszczknac troszke netu z przeciwka, a potem wale sie na materac niezywa. Mam kilka godzin na sen, a potem pobudka, by dokonczyc obiecany tekst. W swietle ulicznej latarenki, poki Gaja spi.
 
Wiec nie pojechalysmy dzisaj. Nasz host litosciwie przytuli nas na kolejna noc, a ja spokojnie przygotuje nas do drogi.

Jutro o swicie ruszamy.

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Danka
Danka
4 lat temu

trackback

[…] Zajrzjcie tutaj – to pierwszy blogowy wpis, który popełniłam. Stukany na malusieńkim telefonosmartfoniku, […]

x

Check Also

Tylko jak tu pisać bloga?..

Z tym założeniem bloga wcale nie było łatwo. Gdy planowałam swą podróż, w myślach miałam ...