– Bańkę łap, bańkę łap, bańkę, bańkę, bańkę łap!.. – śpiewamy z Gajenką nasz ostatni hit.
Nagle maluch przerywa w środku wersu, skupia się i zadaje pytanie:
– Mamo, a dlaczego się śpiewa „Banke WHAT”?
No tak, jako że przez ostatnie kilka dni Gaj bawi sie z chłopcem z Kanady, pojawił się nam więc na wokandzie język angielski. Oprócz polskiego i hiszpańskiego oczywiscie, którymi Gaj posługuję się sprawnie, z wdziękiem mieszając je w jednym zdaniu. A teraz do kotła językowego zaczęły wpadać nam angielskie słówka. Gaj powtarza je z uśmiechem i bez skrępowania, traktując je jako kolejne narzędzie do komunikowania swoich potrzeb.
Przychodzi na przykład do mnie zasmucona i mówi:
– Mama, Mateo poszedł do domu. A ja chcę z nim dalej się bawić!
– No to musisz iść i zapytać się jego babci, czy możesz pobawić się z nim w domu.
– Mamuś, ale chodź ze mną, ja się zapytam, tylko chodź ze mną. Pojdziesz? Tak? To dobrze! A jak się mówi po angielsku: Czy mogę się z nim pobawić w domu?
Podpowiadam. Trenujemy więc przez chwilę magiczną frazę, po czym stukamy do drzwi i Gaja, patrząc prosto w oczy babci recytuje:
– Could I play.. – po czym odwraca się do mnie z z pytajnikiem wypisanym na buzi. Nowe dzwięki uleciały hen, z małego łebka.
– .. with Mateo at home, please? – szeptam cichutko zza jej pleców
– .. with Mateo at home, please? – dokańcza moje dziecko dźwięcznym głosikiem, brzmiąc mniej więcej tak, jakby recytowała magiczne zaklęcie
– Yes, sure, you can! – mówi z uśmiechem babcia, a jej język ciała jest tak wymowny, że Gaj nie oglądając się na mnie, wbiega radośnie do mieszkania.
Czasem mam wrażenie, że Gaj traktuje frazy angielskie jak magiczne zaklęcia, takie nasze „abrakadabra-simsalabim”, których wypowiedzenie otwiera przed nią drzwi do ludzkich serc, za którymi kryje się spełnienie jej małych-wielkich potrzeb. I te magiczne frazy nie zawsze ulatują z łebka, czasem w nim zostają i są wyciągane w najbardziej niespodziewanych momentach, takich jak ten, kiedy mama śpiewała „bańkę łap”, a Gaja – „bańkę what”.
Spiewalysmy niby to samo, a przeciez każda coś innego.
I przyszło mi wowczas do głowy, jak łatwo o nieporozumienie, nawet pomiędzy dwoma kochającymi się osobami. Jak ważna jest uważność. Na słowa. Na gesty. Na sygnały. Jak ważna jest dociekliwość i dopytywanie.
Jestem wdzięczna mojej małej córeczce, że znów zwróciła mi uwagę, że drobiazgi składają się na życie.
Nawet takie drobne, jak dżwięczność lub bezdźwięczność wypowiadanych głosek.
Post scriptum
Oj, ile miałyśmy takich językowych nieporozumień, na jeszcze inne możecie rzucić okiem tutaj -> Muesli
Ciekawa historia. Tak jak piszesz „Jak ważna jest uważność. Na słowa. Na gesty. Na sygnały. Jak ważna jest dociekliwość i dopytywanie.” masz 100% racji. Czytając pomyślałem właśnie o tych gestach, które kochająca osoba tak bardzo potrafi wyczytać z zachowania swoich bliskich, a także idącym za tym wsparciem. Coś pięknego. Bańkę WHAT 🙂