Home / Ameryka / Meksyk / Huejuquilla el Alto

Huejuquilla el Alto

 

zacatecas

 

Z radością uciekałyśmy z zimnego Zacatecas. Mimo przesympatycznej ekipki nas goszczącej nie byłyśmy w stanie zostać dłużej. Uciekałyśmy do przodu, do nowej przygody..

 

 

A przygoda zaczeła się już 2 godziny później, kiedy dotarłyśmy do niewielkiego Fresnillo, leżącego u podnoża masywu Sierra Madre Occidental. Okazało się, że autobusu o którym pisał nam Marakame nie ma! To znaczy, owszem jest, ale nie o 11, ale o 13, co oczywiście oznaczało, że na ostatnie, najważniejsze collectivo zwyczejnie nie zdążymy. Nie było się czym przejmować. W perspektywie miałyśmy nocleg w malutkiej wiosce o bardzo dziwnej nazwie. W zasadzie to się z tego ucieszyłam. Małe wioski są najciekawsze. Tyle tam interesujących osób, sytuacji, tyle obserwacji można poczynić, z tyloma ludzmi porozmawiać, na spokojnie, bez miejskiego pośpiechu. Ceniłam sobie takie momenty i takie miejsca, w które prowadził nas los. Małe, na uboczu, pełne prawdy o codziennym życiu.

No więc, wiedząc już, że nie ma się gdzie spieszyć, postanowiłyśmy coś zjeść. Gdzie? Tam gdzie najtaniej – na mercado! Szczęśliwym trafem mercado było tuż obok dworca, więc ruszyłyśmy na poszukiwanie zacnej comida corrida (zestaw obiadowy, o stałej, dobrej cenie)

A kiedy już glukoza trafiła do krwi, zrobiło nam się miękko, przyjemnie i sennie. Wyścig z czasem się skończył, napięcie opadło, kupiłyśmy więc sobie jeszcze paczkę ciastek na drogę i tak zaopatrzone zatonełyśmy w miękkich i niezbyt czystych siedzeniach starawego autobusu, który miał nas zawieść do Huejuquilla el Alto. 

Maracame wspominał, że droga zabierze nam 3 godziny. No cóż, zabrała 4. W międzyczasie Gaja pisała pamiętnik, rysowała autobus pomiędzy kaktusami, pokazywała świat swoim dzieciakom. Czytałyśmy, śpiewałyśmy piosenki, bawiłyśmy się rękami (jej, jakie teatry można wymyślać mając do dyspozycji raptem dwie ręce), albo patrzyłyśmy przez okno, przyglądając się, jak pomału suchość pustyni nieśmiało zastępuje zieleń gór.

san andres droga1san andres widoksan andres droga 2 widok

 

Do Huejuquilli dotarłyśmy bardzo późnym popołudniem. Wygrzebałśmy się nieco rozespane i natychmiast wdrożyłyśmy procedure podróżniczą pt. nocleg. 

– Panieee.. – zagadałyśmy pierwszego lepszego faceta, który bawił się ze swoim dzieckiem – Zna pan może jakieś miejsce, gdzie mogłybyśmy spędzic noc? Coś niedrogiego?..

– No tu ma pani hotel. 200 peso.

Przysiadłam. Dlaczego w takich dziurach noclegi zawsze mają takie kosmiczne ceny?

– Nieee, to za drogo, amigo. Coś do 100, max 120 pesos. Może zna pan kogoś, kto wynająłby nam łóżko u siebie w domu? Albo pokój na jedną noc? – podsuwałam pomysły

– No nie.. Łóżka nie.. – myślał głośno – Ale wiecie co? Tam wyżej jest hostel. Taki bardzo skromniutki, ale chyba więcej niż 120 nie liczą.

– A pan tu mieszka? – zapytałam. Może mogłabym iść sprawdzic ten hostel na lekko, bo chodzic z pełnym ekwipunkiem na darmo zupełnie mi się nie uśmiechało.

– Mieszkam. – uśmiechnał się gość, czytając w moich myślach. – Niech pani zostawi te bagaże. Nie ma problemu.

Hostel faktycznie okazał się być dokładnie taki, jakiego się spodziewałam. Nienachalnej urody, z prostym łóżkiem i karaluchami chowającymi się w kącie korytarza. Nic nowego, nic strasznego. Na dole mieszkali mrukliwi właściciele z milczącym synkiem, na górze – goście, czyli my i dwóch wyglądających na parę chłopaczków. Gaja szybciutko zaprzyjaźniła się z dzieciakami, mrukliwa gospodyni dała nam nieco wrzątku, z taqueterilli obok przyniosłam kolację. Zdążyłyśmy zjeść i z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca ruszyłyśmy popatrzeć na świat.

Gdy wróciłyśmy, mały chłopiec wybiegł Gajce na spotkanie. Chociaż nie mówił wiele, widać było, że tęsknił za małą, przyjazną dziewczynką. Dzieciaki pogrążyły sie więc w zabawie, a mama Asia stanęła na straży. W końcu mogli bawić się tylko w holu hostelu, a hol wychodził na ulice, może nie ruchliwą, ale jednak. Tak więc dzieciaki się bawiły, a mama ściboliła kolejną migawkę, tak by w pierwszym dostępnym necie puścić ją w świat. Choć przezskórnie czuła, że z netem w najbliższym czasie może być problem.

 

 

W Huejuquilla było zimno, jednakże niczym to zimno było w porównaniu z tym, czego doświadczyłyśmy w Zacatecas. Na wszelki wypadek jednak nie rozbierałyśmy się wiele, a w nogi wsadziłyśmy buteleczki z wodą. Gdy obudziłyśmy się rano, było nam całkiem przyjemnie i komfortowo. Jedynie swędziała mnie ręka. Oglądnełam się dokłanie – dwa ugryzienia. Oglądnęłam Gajkę – jedno. 

– Hmm.. – pomyślałam – Dziwne. Tak zimno, a latają komary. Hmm..

Nie zastanowiając się więcej nad tematem, zebrałam nas i poszłyśmy szukać collectivo. Teraz przed sobą miałyśmy 4 godziny drogi, co w praktyce mogło przeciągnąć się do pięciu. Należało więć dobrze się najeść, po czym spakować jeszcze conieco na drogę. A więc zabrałyśmy bagaże i obładowane jak osiołki poszłyśmy we wskazane miejsce. 

Na owym miejscu nie było co prawda śladu collectivo, była za to znudzona policja. Bardzo się ucieszyłam, gdy – w ramach walki z nudą – szanowna policja wsadziła nas do pick-upa i zawiozła prosto pod biuro pożądanego przez nas collectivo. Tam przekazali nas w ręce indian i zadowoleni z siebie, zniknęli za rogiem uliczki.

Rozejrzałam się wokół. Na transport czekała już spora grupa Huicholi. 

– Zawsze tyle ludzi jedzie do Huejuquilla?

– Nie. Dziś jest dużo, bo wczoraj żadnego kursu nie było. Colectivo się zepsuło. Teraz też nie wiadomo o której pojedziemy, bo mechanik naprawia i nie wiadomo kiedy skończy.

No to takie kwiatki. Nie wiadomo o której pojedziemy, albo czy w ogóle pojedziemy.

– W najgorszym wypadku wrócimy do naszego pokoiku – rozważałam w duchu – i już. A teraz trzeba coś iść zjeść, by animusz podtrzymać. 

Zajęłam sobie więc kolejkę za młodą, smutną Indianką i poszłyśmy polować na śniadanie. Gdy wróciłyśmy, collectivo było pełne, nasze bagaże na dachu, a na nas czekało zajęte przez Huicholkę miejsce. Podziękowałyśmy ślicznie i 10 minut później jechałyśmy jeszcze głębiej w góry, do maciupeńkiej indianskiej wioski, zwanej San Andres Cohamiata.

jesus maria

 

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

8 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Magdalena Szczoczarz photography

<3

Fshoq
6 lat temu

Jak zwykle świetna relacja z Meksyku, dość często się tu zaczytuję.. 🙂 Gratuluję pozytywnego zakręcenia i odwagi podróży z dzieckiem!

Magdalena
6 lat temu

pięknie <3

Asia Korzeniowska
6 lat temu

Czesc! Sledze od czasu do czasu Twojego bloga. Akurat zajrzalam i widze, ze jestescie niedaleko mnie. Mieszkam w Colotlán, Jalisco, 2-3 godziny od Huejuquilla. Troche dalej od San Andrés Cohamiata. Jakbyscie potrzebowaly noclegu, to zapraszam, lub na kawe czy cerveza 🙂

Karolina Hebda
6 lat temu

Powodzenia dziewczyny !

Joanna Kruk
6 lat temu

Mega!

Korekta
Korekta
6 lat temu

Małe uwagi…
Pisze się SIERRA
COLECTIVO
A Indianie wielką literą…

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...