Tym razem dzień wstał przepiękny, krzyczący intensywnościa barw i wyrazistością kształtów. Na drugim brzegu widziałam wyraznie różnoniebieskie łancuchy górskie, olśniewającą biel zabudowań wioski, obłą kopułę meczetu i wystrzeliwujący ku niebu minaret. Daleka i czesto niewidoczna Pulau Rawa wyrastała wyraźnie z morza, a garść innych wysepek malowniczo odcinała się od lazurowego nieba. Sprzątałam po raz ostatni plaże, łakomie spoglądając w kierunku naszej rafy.
Temperatura rosła, turkusowe morze szumiało odpływem, wabiąc mnie obietnicą rozkosznego chłodu i obietnicą spotkania z moimi podwodnymi przyjaciółmi.
To miał być nasz ostatni raz.
Gdy weszłam do naszego pokoiczku, Gaj już nie spał.
– Mami.. Co robisz?..
– Idę popływać, maleństwo. Chcesz iść ze mną?
– Acha.. – rzekła dopiero co obudzona Gaja, ale po chwili już stała gotowa przebrana w kąpielówki, z okularkami w łapce.
Wolno zanurzałyśmy się w wielki błękit. Woda miło chłodziła rozgrzaną słońcem skórę, obejmując nas swą miękką nieważkością. Gaja piszcząc płynęła obok.
– Mamo, mamo! Płyńmy do Nemo! – zakrzyknęło moje dziecko pomiędzy oddechami.
Popłynęliśmy. Nemo jak zwykle wyskoczyły nam na spotkanie. Pokolebotałyśmy się troszkę na płytkiej wodzie, przyglądając sie znajomej parze anemonków, zamieszkujący ukwiał tak z 5 metrów od brzegu, pooglądałyśmy stada żerujących przy dnie rybek i dotarłyśmy do rafy koralowej.
– Mamo, nie, nie, nie, ja już nie chcę. Chcę wracać do brzegu! – Rafa koralowa wciąż budziła w Gai lęk. Była blisko brzegu, płytko położona, pełna frapujących kształtów i pływających tam rybek, ale własnie te fasmantagoryczne formy koralowców, przypominające ludzkie mózgi, gigantyczne grzyby, zatopione pufy i bogowie jeszcze wiedzą co były tak drastycznie inne od form życia znanych z lądu, że w Gajce budziły panikę.
Rozumiałam moją córkę doskonale, bo pamiętam swoje pierwsze spotkanie z rafą, pełne fascynacji, ale i instynktownego lęku przed nieznanym. Ten niepokój jest wciąż we mnie obecny, a i czasem zdarza mi się reagować strachem – szczególnie na widok oglonionych lin, przymocowujących bojki do dna oceanu, ugh, takich obślizgłych, pełnych zielska, przywodzących na myśl podwodne strzygi i upiory.
– Gajka obawiasz się rafy, czy jesteś głodna? – zapytałam stwora
– Głodna! – odpowiedziała Gaja, po czym zmieniła zdanie – Nie.. Boję sie rafy.
– To nie musimy tam płynąć. Stąd też dobrze widać. Popatrzymy z daleka córeczko? I pożegnamy się z rafą, bo dziś już wyjeżdżamy..
Mała buzia wykrzywiła się w grymasie żalu, po czym usteczka nabrały powietrzu, Gaja nurknęła pod wodę, popatrzyła na rafę, pomachała małą łapką, wynurzyła sie i oświadczyła:
– To teraz na śniadanko. Ale potem będę mogła jeszcze popływać, prawda?
Ale po posiłku Gaj zajął się malowaniem, więc do morza poszłam sama, wolno zaurzając się w błękitną przestrzeń, z namaszczeniem celebrując każdy metr dna, tak dobrze poznany przez tygodnie snorklowania w tym samym miejscu. Płynęłam niespiesznie, wypatrując zajomych koralowych kształtów i moich rybich przyjaciół, których codziennie odwiedzałam.
– Kogo dzisiaj spotkam?.. – myślałam smutno, starając się zapamiętać każdą sekundę tego ostatniego snorklowania, zapisać w ciele przyjemny chłód wody opływającej moje ciało, wtopić we wspomnienia tajemiczy błękit głębokości i jasny piach najeżony szczątkami koralowców – Kogo zobaczę ten ostatni raz?..
Nie spodziewałam się, że rafa koralowa przygotowała mi niespodzianke.
Otóż ostatniego dnia spotkałam wszystkich naszych podwodnych przyjaciół – pożegnałam się z Panią Wielką Rybą Okrągłą i z Panią Wielką Rybą Zieloną, pomachał mi ogonem Zarłacz Czarnopłetwy, zafalowały na dowidzenia niebieskokropne Płaszczki Ogończowate, a do brzegu odprowadziło mnie stado nieruchomiejących co chwilę Ryb Długonosych, które łypiąc podejrzliwie okiem, także nie mogły uwierzyć, że to ostatni raz.
W międzyczasie otoczyły mnie setki maleńkich jak przecineczki rybich dzieciaków, a potem setki kolorowych jak tęcza rybich podrostków. Zza dennego horyzontu, niespodziewanie zupełnie nadpłynęła lawina dojrzałych, wielkich jak mój laptop ryb – rodziców, które, pędząc w poszukiwaniu pożywienia ledwo zdążyły mnie ominąć, miękko omiatając płetwami.
Pożegnałam się ze znajomymi rodzinami Nemo, Rybek Złotych i Złotoczarnych, spłaszczonych podłużnie, a czasem poprzecznie Rybów – Dziwów, tęczowych lub jednobarwnych, kolorami radujących oko i duszę.
Spojrzalam ostatni raz na rafę koralową, której byłam codziennym, uważnym gościem. Naszą marimariowską rafą, którą znałam jak własną kieszeń. Odpływalam z żalem, z eskortą honorową Ryb Przecinkowców po bokach.
Czy Was kiedykolwiek znow zobaczę?..
[…] czyli płaszczkę – szarą i nakrapianą, lub ciemną, których życie podgądałam na naszej prywatnej rafie koralowej w Mari-Mari. Miały one rozmiary dużych płytek łazienkowych, były bardzo płochliwe, a […]