Home / Ameryka / Meksyk / Palenque

Palenque

Jadac do Palenque miałyśmy wzrok wbity w niebo. W nadmorskim Campeche nie odczuwałyśmy pory deszczowej. Ciepelko było dosc zacne, by nie rzec – żar lejący się z nieba. Od czasu do czasu tylko pojawiał się wyczekiwany bardzo, zaslaniajacy słońce cien chmury. Deszcz padał, zdarzało się, ale tylko w nocy i tylko czasem. W sypialni mialysmy ustawiona klimatyzacje na 28 stopni i owszem, odczuwając chłód na noc ubierałyśmy podkoszulki, przykrywajac sie do tego przescieradlem. Gdy raz ustawilam klime na 27 – zmarzłyśmy. Dokladnie tego dnia otrzymalam smsa od mamy z wiadomoscia, ze w Polsce upal nie do wytrzymania – termometry pokazuja 28 stopni. Usmiechnelam sie do siebie wowczas, myslac o niezwyklej elastycznosci naszych cial, dostosowywujacych sie do otaczajacych nas warunkow. Dla nas temperatura nie do wytrzymania to 46 stopni, ktore mialysmy przez 2 tyg w Meridzie. Przeżyłysmy (przetrwałyśmy?) ten czas, przemykając się zacienioną stroną ulic, a w domu – dysponując zaledwie malutkim, sufitowym wentylatorkiem. 28 stopni? Zzzzimno.. No i wlasnie teraz do tego „zimno” przyszło nam się przemieszczać.

 

w autobusie

 

Palenque przywitala nas sloneczkiem. I dobrze, bo jak z zimnem potrafimy sobie poradzic, tak deszcz, nawet ciepły stopuje nas zupelnie. Za deszczem idze tropikalna wiloc, gdzie nic nie schnie, a wszystko grzybieje. Wiec cieszyłyśmy się tym sloncem Palenque, obleciałyśmy momentalnie niewielkie miasteczko, zrobilysmy zakupy, zjadlysmy comedorowego (=popularna, tania jadlodajnia) kurczaczka i poleciałyśmy do hosta, ktory mieszkal za miastem, tuz obok slawnych ruin, w sercu tamtejszej dzungli.

 

P6091072

 

Tyle co dotarlysmy na miejsce,  zorientowałyśmy się, ze jesteśmy w centrum hippisowsko-bohemialnego świata. Szłyśmy ścieżką, oglądająć ukryte w dżungli cabanie (= bambusowe chatki) po czym, gdy tylko przeszłysmy prog pewnego pieknego, artystycznego domku.. lunęło!.. Nie, nie zaczęło padać, po prostu otworzyło się niebo i na nasz świat spadły hektolitry wody. Szczęście od bogów, że nasz świat miał już dach. Nieszcześciem natomiast było to, że świat nie miał gazu. Do dyspozycji był tylko ogień – i to w oddalonym ok 200 metrów miejscu. Owszem, gotowałam na leni (=na ogniu) nie raz, bo tego typu kuchnie – czyli dwie, cztery lub sześć cegówek, krata i ogień, to bardzo popularny i tani sposób na przygotowanie posiłku, niemniej jednak wciąż doceniam i lubie kuchnie gazowe. A szczegolnie lubie je, jak pada. A tu deszcz wyglądał tak, jakby się rozstąpiło niebo. 

Nie było jednak wyjścia. W zoładkach pusto, w torbie makaron, cebulka, pomidory i serek. Należało więc działać. Parasole w garś, klapki na nogi. I w drogę, w poszukiwaniu ognia. Idziemy i idziemy, Gaj skacze przez kałuże, ogniska ani śladu. Wreszcie nasz host wpada na pomysł i kierujemy się do cabanias hippisów.  Kochani, podzielili się i ogniem, i garnkami, wiec nie zwlekając wzięłam się za gotowanie.

 

 

Woda na ogniu zagotowała się błyskawicznie. Woda z niebios nadal raczyła nas swą obecnością. Klnąc pod nosem cicho, acz soczyście dorzuciłam makaron i sparzyłam pomidory, przy okazji parząc siebie. Przybiegłą Gaja, porwała jednego, wbiła w niego zabki, aż sok pociekł po buzi. Wytarła niedbale i wróciła w ulewę. Kątem oka obserwowałam, co robi. A Gaj biega po deszczu z parasolem nad głową i tanczy. Szczeście, że deszcz osłabł, różowy parasol już nie przeciekał, wiec łepek i ramiona małego stworka zostały suche. Nogi natomiast po kolana w błotku. Podobnie zresztą jak moje, bo ulewa w Palenque przypomina trochę tą znaną z Foresta Gumpa, kiedy to pada z góry, z dołu i od spodu.

 

P6070916

 

Działam. Makaron prawie gotowy. Jak go odcedzic bez sitka? Hmm.. Sitko w cabani, 500 m dalej. Trudno, odcedzam jak mogę, dorzucam cebulke, wkrawam pomidory, dusze jeszcze przez moment, uff.. Czerwonawa bryja nie wyglada dobrze. Dorzucam serek, próbuję. Uuu.. Może dobrze nie wygląda, ale wygłodzonej mamie smakuje bardzo. Pędzimy więc do cabani i w mig zjadamy całą zawartość gara. Gajowi zaczynaja kleic sie oczka. Wieszam wiec moskitiere, ostatkiem sił mały człowiek myje zęby i ubadzgane błotem nogi, po czym już na moich rękach wędruje na łóżko. Zasypia w mig, a ja zanurzam się w rozmowie z naszą host.

 

P6080932

 

Ze snu wrywa mnie ogluszajacy, zwierzacy ryk. Zrywam sie, na ślepo probując udwolnić zaplątaną w moskitierę nogę, po czym jak długa lecę na podłoge. Podrywam się –  tym razem z podłogi, przerażona, nieprzytomna i w dodatku ślepa (OKULARY!!!), ryk dobiega mnie ze wszystkich stron.

– Jezus Maria JAGUARY!!! Atakują nas jaguary!!! Jesteśmy na pietrze, drzwi zamkniete, może tu nie przyjda! – błyska w głowie pierwsza myśl. Dzwięk jest nieidentyfikowalny,  przypomina coś pomiędzy wyciem, charczeniem i skowytaniem. Trzesę sie jak osika.

– Nóż!!! K^%$&&#&*, gdzie ten cholerny nóż??!! – Przerażona szarpię się teraz z kangurką, wreszcie wygrzebuję z niej skladanego Opinelka. Rzucam okiem na Gaję – mała śpi jak złoto.

Ryki nie słabną, za to ja przytomnieje.

– Aska, ogarnij sie – przemyka mi przez glowe – jakie jaguary??? Tu, gdzie 30 cabani??? Czego mialyby tutaj szukac? Jedzenia? Wsrod ludzi??? Żyjąc w dżungli? Musiałyby chyba oszalec, by tu podchodzic! To nie wilki w Bieszczadach.  No dobra. Jeśli to nie jaguary, to do cholery co???

Nagle uslyszalam trzask lamanej galezi. Nad sobą.

Napięcie opuściło mnie w sekundzie, tak błyskawicznie, że usiadłam tam, gdzie stałam.

No tak… No jasne, już wiem co to za hałas… To małpy… Wyjce…

Słyszałam je wielokrotnie, ale z daleka. Faktycznie, wydają dzwięki, których nigdy bym do nich nie przypisała. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że były tak blisko. Dokładnie nad moją głową. Od siedzącego na palmie samca dzieliło mnie może z 10 metrów, ale – jakkolwiek wykręcałam głowę przy wypełnionym siatką oknie, nie mogłam go dostrzec. Zresztą –  było na tyle wczesnie, że mrok poranka skutecznie mi to uniemożliwiał. Złapałam więc za dyktafon i, kryjąc się pod moskitierą, zaczęłam utrwalać to diabelskie wycie. 

 

 

Sara, z która przygarnęła nas w ramach couchsurfingu opowiadała mi potem, że wyjce to jedne z najgłośniejszych zwierząt na świecie, a słyszany rano osobnik jest częstym gościem w tym miejscu. To wiąże się z terytorialnością tych małp – i faktycznie – gdy sprawca mojego przerażenia wył mi nad głową – po chwili takie samo wycie, choć już nie tak głośne, dobiegało mnie gdzieś z dala.

– Przepraszam, że cie nie uprzedziłam – mitygowała się Sara – my tutaj jesteśmy przyzwyczajeni do tych dźwięków i śpimy w najlepsze, ale pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam tego samca. Nie wiedziałam, gdzie mam się chować z tego strachu. A widziałaś go?

No nie widziałam. A szkoda – bo wyjce są najwiekszymi małpami Ameryki Łacińskiej. Maja z metr dlugości, a drugi metr ma ogon. Zobaczyc dziada z bliska byłoby wielką frajdą, bo choć obserwowałyśmy z Gajką całe rodziny wyjców, to jednak ciągle to było na dystans – aż do któregoś ranka, kiedy trzask łamiących się gałęzi sprawił, że podniosłyśmy głowy..

 

 

Szłyśmy własnie wtedy w kierunku władających ogniem hippisów i choć obserwowałyśmy korony drzew bardzo uważnie – poza tym jedynym samcem wiecej wyjców nie było.  Samiec ów, całkiem pokaźnych rozmiarów przeszedł, a w zasadzie przeskakał po gałęziach na drugą stronę naszej ścieżki i zniknął w ścianie zieleni, a my, z oczami pełnymi szczęścia (Aaaa!!! Widziałyśmy wyjca z bliska!!!) ruszyłyśmy dalej, by chwilę później wrócić z termosem pełnym wrzątku i przygotować sobie całkiem smaczne śniadanie.

 

(cdn)

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Ola Wysocka
7 lat temu

Dźwięki jak z horroru! A co do temperatur to doskonale cię rozumiem, jak mieszkaliśmy w Libii i temperatura spadła do 27 to założyłam sweter. A potem w Indiach też, moi współtowarzysze podróży (pochodzący z Meksyku, Hiszpanii, Portugalii, Brazylii itp) z utęsknieniem wpatrywali klimatyzacji a ja marzłam:)

Grazyna Maciek Urbanczyk

W Villa Davina nadaja codziennie bladym switem, a ostatnio zaczely zapuszczac sie na drzewa za mieszkaniem. Dlatego spie tam w korkach do uszu. Z bliska slyszelismy tez raz na jednej z wysp – przerazajaca pobudka! Nie wiem jak mozna przespac ten halas!

Monika Mazurek Kostuch

hahaha, ja też ten dźwięk nagraniem uwieczniłam a i zobaczyć przez moment się pozwoliły 🙂

Joanna Ambika Sosińska

cudne! też miałam wielką radość cieszyć się ich towarzystwem 🙂 https://www.facebook.com/joannaambika.sosinska/videos/970469869686081/?l=681697315022981202

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...