Zagrzebanej w śpiworze, przykrytej dwoma kocami ani chce się wstawać. Jest jeszcze ciemnawo na zewnątrz, musi być wciąż przed siódmą. Leżę więc sobie pod piernatami, dogrzewana wciąż ciepłą butelką z wrzątkiem, który jeszcze nie zdążył wystygnąć. Jest zimno, przez dużą, zaparowaną szybę nie widać nic. Gema i Simone jeszcze śpią, ale mój budzik odtrąbił już pobudkę. Internetu co prawda nie ma, ale jest laptop i Gaja uśpiona, więc chcę wykorzystać ten czas na kolejną migaweczkę.
Rozglądam się wokół. No tak, obudzić się w takim miejscu jest naprawde czymś bezcennym. Zakochałam się w domku Simone od pierwszego wejrzenia. Zbudowany przez niego i jego żonę, przemyślany konstrukcyjnie domek obłapia swoim fengshuiowym czarem i wypuścić nie chce. Tylko to zimno przeraźliwe.
Więc wyskoczyłam z łóżka, gazem zrobiłam kawę i korzystając, że dzieć obok śpi jak kamień, zabrałam się za kolejną migaweczkę.
Nie dane mi było wiele popisać. Simon i Gema wstawali do pracy, więc w domu zaczął się ruch. Gaj więc otworzył jedno oko, potem drugie, potem przeciągnął się rozkosznie, po czym ziewnął i oniemiał.
– Mamo.. – rzekł niepewnie – Humo?.. (Dym?..) O rany!!! HUMO!!! MAMO!!! HUMO!!!
No tak, z ust mojego dzieciaka wydobywała się para wodna – coś, czego Gaja jeszcze w życiu nie widziała. Widok był przezabawny, zaśmiewałam sie do rozpuku, potem chuchałyśmy razem, a potem opamiętałam się, ze to historyczny moment i złapałam za kamerę.
– Gema, wiesz, że jesteś jedynym couchsurferem w Real? – zagadałam chwilę potem, smarując grzanki masłem orzechowym
– Serio?
– No tak. I jakie szczęście, że nas przyjęłaś. Na prawdę, strasznie Ci jesteśmy wdzięczne!
No bo i taka prawda była. Trafilyśmy na przesympatycznych ludzi, którzy mieszkając w Real od długiego czasu znali tu wszystkich i o Real wiedzieli wszystko. A w dodatku mieli czas, by z nami pobyć.
– Wiesz, że Real to stare miasto górników srebra, prawda? Wiesz jak sie oficjalnie nazywa? Real de Minas de Nuestra Señora de la Limpia Concepción de Guadalupe de los Álamos de Catorce! Twoi rodacy lubują się w takich kosmicznych nazwach – wtrącił się Simone. Sam Włoch z pochodzenia, w żartach wytykał Gemie przynależność do narodu konwisty – dobrze, że Meksykanie sa wyluzowani, Jezu, ile ja musialbym czasu na pisanie w dokumentach tracić. Wyobraz sobie lotnisko i formularze graniczne, hahaha – miejsce urodzenia: Real de Minas de Nuestra Señora de la Limpia Concepción de Guadalupe de los Álamos de Catorce – i tak cztery razy, hahaha, a potem miejsce zamieszkania: Real de Minas de Nuestra Señora de la Limpia Concepción de Guadalupe de los Álamos de Catorce – i kolejne cztery! – Śmiech Simone był tak zaraźliwy, że rozhihotał nas wszystkich.
– Nie uwierzysz pewnie – kontynuował Simon – ale w tej wiosce, w XIX wieku mieszkało 15 tysięcy mieszkańców! Wszystkie wzgórza były oblepione domami. Normalnie metropolia! Inżynierowie, naukowcy, handlowcy, górnicy,niewolnicy, niebieskie ptaki, Hiszpanie, Metysi, Indianie, domy handlowe, restauracje, bankiety – miasto tętniło życiem! A potem, początkiem XX wieku ceny srebra zaczęły leciec w dół i prosperity się skończyło. I Real de Catorce umarło. Widzisz sama teraz, ile domów to w zasadzie ruiny. A ile się rozpuściło z czasem, bo z adobe (suszona cegła z gliny i trawy) przecież wybudowane były. Teraz raptem 1400 ludzi tu mieszka, z czego mnóstwo extranjeros (cudzodziemców). Bo moda na Real się zaczęła, wpisano je na liste Pueblos Magicos i ludzie zaczęli przyjeżdżać i te ruiny oglądać. No i do tego kościół sławny tu jest z niby cudowną figurką św Franciszka, i muzeum ciekawe, no i szybów kopalnianych tu pełno. Właśnie – Gema? Może byście poszli do Miasta Duchów? Wiesz, tego nad Tunelem Ogarrio. Tam jest fort i szyb kopalniany, którym górnicy zjeżdżali w dół. Ilu ich tam zginęło, nie chcę myśleć. W ogóle nie chcę myśleć, ilu górników zginęło w tych kopalniach, w wiekszości Chichimeków, Indian – nomadów, którzy długo nie dawali się Hiszpanom. Polowano na nich, a potem pracowali jak niewolnicy do póki nie padli, albo do póki ich nie zasypało. Ach, szkoda słów – macha ręka Simone, nastawiając „So what?” Davisa.
Spojrzałam na Gemę, Gema na mnie. Wycieczka do szybu – czemu by nie. Dopiłyśmy więc kawkę, dojadłyśmy kromki z orzechowym masłem i ruszyłyśmy w drogę.
Miasto Fantasma (Miasto Duchów) widać było w zasadzie z każdego punktu wioski. Ruiny na wielkim wzgórzu wydawały się być niedostępne, ale jak się okazało – biegła do nich kamienna droga. Wspinałyśmy się wraz z nią dość komfortowo, co jakiś czas przystając, odwracając sie i wzdychając z zachwytu, bo z każdym przebytym metrem otwierały się coraz to piękniejsze widoki na sam Real – i położoną znacznie niżej świętą pustynie Indian Huicholi – Wirkutę. Z każdym przebytym metrem wzmagał się i zimny wiatr, lodowatą ręką dotykając nam twarzy. Dobrze, że litościwe słońce, stojąc mocno w zenicie, dogrzewało nas, gdy tylko wiatr brał oddech.
Na górze, ku naszemu zdziwieniu były tylko ruiny fortu. Simone obiecywał całe miasto, ale nic takiego tu nie było. No, może z wyjątkiem kilku innych śladów po zabudowaniach. Na środku fortu, ogromnego zresztą, sterczała do nieba olbrzymia studnia.
– Niechybnie szyb wejściowy – pomyślałam zaskoczona, wyobrażając sobie wejście do kopalni raczej jako wchodzący w ziemię tunel. Podeszłyśmy z Gemą i Gają bliżej – ha, otwór zabezpieczony siatką. Pomyslałam o ciekawskich, którzy przechylając się w poszukiwaniu jego dna, tamże lądowali. Lodowe ciary przeszły mi po plecach. Trzymając mocno Gaję, złapałam kamień, wrzuciłam go w czyluści szybu i nadstawiłam ucho..
Łomot kamienia doleciał mnie dobrą chwilę potem, odbijając się echem od kamiennych ścian szybu, budząc dziesiątki piszczących nietoperzy. Ciary na plecach miałam jeszcze większe. Nagle całe to Miasto Duchów zaludniło się postaciami – dobrze odżywionych inżynierów, ciepło ubranych sztygarów i chudych, zabiedzonych, szarych od pyłu Indian, którzy jeden po drugim znikali w czarnym, niegościnnym, zionącym lodowym oddechem śmierci szybie. Ileż tu faktycznie życia musiało być, ile srebra przewalić, ile rozpalonych żądzą zysku oczu spoglądać musiało na te zbocza, łakomie licząc obecne i przyszłe zyski. Ile też cierpienia, bólu i strachu wypełniać musiało te mury każdego dnia, ile krwi spłyneło z pociętych batem pleców, ile łez wsiąkło w tą ziemię, ile nienawiści do obcych i do losu który ze sobą przynieśli..
Źle się czułam w tym miejscu. Wyobraźnia podsuwała obrazy smutne, trudne, wiatr wzmagał się, lodowatą ręką podszczypując w końcówki uszu, duchy wysnuwały sie z kopalni, spoglądając na nas głębią obojętnych oczodołów. Czas było wracać tam, gdzie życie się odradzało, gdzie przynależeć nam przyszło choc przez krótki czas – na dół, do Real de Catorce, gdzie śmiechy indiańskich dzieci mieszały się z językami extranjeros i gdzie oprócz tradycyjnych empanadas zjeść można spahetti bolognese. Ale to w weekend, bo w zwykły dzień Real trwał pogrążony w śnie, a o dawnym życiu tylko wiatr opowiadał, lodowatym gwizdem omiatając okoliczne szczyty..
Ps. Jak już trafiłyśmy do cywilizacji i w ciepłym domku nowego hosta mogłam cieszyć się nieograniczonym internetem, okazało się, że Simone jednak miał rację. Ciudad Fantasma istnieje, tylko trzeba iść jeszcze dalej, sporo dalej, tam gdzie prowadzi ścieżka..
Strasznie ten film długi, ale rzućcie okiem na mniej wiecej od 20.30 min. Ciary na plecach, brrr..
pięknie opisujesz swoje wrażenia, dzięki temu ja też mogę poczuć Waszą podróż 🙂
Teraz pytanie ma sama do siebie – jak bede opisywac te wrazenia z niesprawnym kompem. W cafe net Gaja wysiedzi raptem z 40 minut – z Peppa na polowie ekranu:( Aaaa.. 🙁
czy można jakoś pomóc?
Zaprosic na czekolade? 😉
Super,gorąco pozdrawiam