O początkach pisania bloga przeczytasz TUTAJ.
W zasadzie fanfary przebrzmialy juz dawno, nagrody zostaly rozdane, dlonie uscisniete, a ja dopiero zaczynam skrobac na temat, ktory rozpoczal sie zupelnie niespodziewanie ktoregos lutowego popoludnia, gdy to, dyskretnie podkradając internet, odebralam wiadomosc od Ani. Konwersacja, ktora sie z tego wywiazala, jest przednia, pozwole sobie wiec ja szybciutko przytoczyć:)
No i tak własnie wyglądało zgłoszenie Somos Dos do konkursu. W ostatniej chwili, na oparach internetu, gdzieś spod gwatemalskiego płotka.
I pod tym płotkiem gosciłam od świtu do rana, przekradając się tam przy pierwszym brzasku przez przyjeziorne pola kukurydzy, tak, by obsługa hostelu nie zwróciła uwagi na dziwną turystkę, która pod płotem śtura w laptop. Tam właśnie pisałam do Was codziennie, mówiąc o konkursie, ale też i nie licząc na zbyt wiele. W końcu zdawałam sobie sprawę, że blog jest raczej wariacją na temat bloga podróżniczego. Nie ma w nim list zabytków, rozkładów autobusów, kosztów połączeń czy propozycji restauracji. Jest tylko opowieść – intymny i bardzo emocjonalny zapis naszej Drogi – przed siebie, wgłąb siebie i do siebie. To tylko migawki, malowane piórem obrazy, które powstają świtem, gdy Gaja śpi, a na niebie jeszcze błyszczy Krzyż Południa. Piszę je, by się nie rozpęknąć z emocji, z tego piękna, z tych cudów podróży, które na każdym kroku nam się przydarzają. Piszę, by nazwać swój strach, oswoić lęki, które ściskają moje serce. Piszę, by podzielić się wiatrem wiejącym znad turkusowego morza, lśniącą podniebnością Andów, dzikozielonym rozpasaniem selvy i smagłym, prostym sercem spotkanych po drodze ludzi. Ale czy to wystarczy?..
Więc skąd nagle chęć startu w tym szalonym konkursie. Przecież przez 1,5 roku podróż ta była tylko nasza podróżą, poza rodziną i garstką znajomych nikt w niej nie uczestniczył. Pisałam wówczas tylko na fejsbuku, publikując głównie zdjęcia z krótkim opisem naszych historii dla rodziny i najbliższych mi przyjaciów. Było cicho i tak samo pięknie – poznawałyśmy świat, siebie, ludzi. Dlaczego więc zaczęło mi zależeć na tym, by ta pisanina poszła w świat?..
Bo pomyślałam sobie, że być może uda mi się pomóc. Że być może trafi tu samotna mama, która boryka się z codziennością, która stała się dla niej dramatem. Być może trafi tu dziewczyna, przed którą samotne macierzyństwo. Być może zaglądnie tu osoba, która patrząc w przyszłość widzi tam tylko cierpienie, mrok i udrękę. I tęsknotę za tym, co miało być, a już nigdy nie wydarzy. Być może trafi tu człowiek, kto idzie przez depresje, swój prywatny mrok, ciemną stronę życia. Urodziła sie we mnie nadzieja, że być może ktoś – czytając owe zapiski – choć na chwilę znajdzie wsparcie, dostrzeże, że życie się nie kończy, że za zakrętem wciąż coś czeka.
No więc wystartowałam. Spod gwatemalskiego płotka pisałam do Was i tam własnie, z podmuchami znad Atitlanu doleciała do mnie wieść, że jesteśmy w pierwszej dziesiątce. Ze 133 blogów podróżniczych. I że głosowało na nas ponad 400 osób. Zdaje się, ze tylko o 25 mniej, niż na uplasowanego na pierwszym miejscu Wojagera. Byłam szczerze zdumiona. Bo blog młody. Bo głosowanie płatne. Bo ja kompletnie zwykła, z zerową wiedzą na temat mediów społecznościowych, blogów i blogosfery. Ot, jakaś tam samotna mama z jakimś tam dzieckiem. Nie wierzyłam, że nam się uda. Tym bardziej, że duża część wpisów nadal wisiała po staremu – na fejsbuku. Wiec z pomocą Reni Głuśniewskiej i Chopina, w pocie czoła przenosilłam wpis za wpisem, poprawiając polskie znaki, dopisując to i owo i spostrzegając, jak zmieniło się moje ścibolenie. O ileż historie sprzed roku uboższe były w tekst, a bogatsze w zdjecia – tak, jak formuła fejsbukowa wymagała. A blog? Blog przecież wymaga innej formuły. Ale nie interweniowałam, nie poprawiałam, nie zmieniałam – niech sobie takie zostaną, świadectwo tamtych chwil, tamtego czasu i naszego w podróży rozwoju. I tak sobie pracowałam, myśląc, że może i dobrze, że mnie przycisneło i że wreszcie poprzerzucam część staroci – blog urośnie, historii przybędzie, że jesli sie nie uda przejść dalej, to przecież nic się nie stanie. Dalej bedziemy podróżowac, dalej będę pisać, dalej bede fotografować, bo tak zwyczajnie mam z tego frajde.
Konkursowy tydzień leciał, ja nadawałam spod gwatemalskiego płotka, blog – przy Waszym udziale – plasował się w okolicy trzeciego miejsca, natomiast ostatniego dnia spadł na 10 te.
– Nic sie nie dzieje – pomyślałam – Fajny konkurs, piekne emocje. I ile dobra już przyniósł!
Ponad czterystu z Was wyszło z cienia, ponad czterysta z Was wysłanym smsem powiedziało „jesteśmy, myślimy o Was, towarzyszymy Wam”. To wartość bezcenna, nieoddawalna żadną nagrodą!
Pamiętam, jak po nieprzespanej nocy rankiem próbowałam odświeżyć ową stronkę, by zobaczyć ostateczny wynik konkursu, ale się nie udawało. O tym, co się faktycznie wydarzyło i o tym, że my nie dziesiąte, ale TRZECIE dowiedziałam się z .. fejsbuka – z Waszych radosnych wiadomości, bo strona Blogu Roku była tak oblegana, że nie byłam w stanie jej otworzyć.
A potem, we wiosce wywaliło prąd, internet zniknął na dobre, a my ruszyłyśmy dalej..
I znów jechałyśmy przed siebie, z wiatrem we włosach. Chicken busem, tirami, osobówkami, z noclegami u wspaniałych couchsurferowych ludków, przeżywając kolejne sto tysięcy przygód, by po przeszło tygodniu dostać sie do Hondurasu. Zamieszkałyśmy w kolorowym domku malarza Edgarda i stałyśmy się częścią tamtego życia. I gdyby nie wiadomość od Reni Guśniewskiej „Asia – czuj duch! Jutro wyniki!” – to pewnie przegapiłabym ten moment. Moment ogłoszenia, kto z dziesiątki przechodzi dalej. Ku naszemu zdumieniu – byłyśmy wśród wybrańców. Na trzecim miejscu co prawda, ale byłyśmy – TRATATATAM!!!
I z tego „tratatatam” wysmyknął mi się z rąk laptop, który, jak w zwolnionym filmie zmieniał swoje położenie w czasoprzestrzeni, by wreszcie krawędzią huknąć o beton. Natychmiast rzuciłam się na ratunek, ale już było za późno. Cyfrowe serce mojej cegłówki rozsypało się na tysiąc kawałków, a wraz z nim zniknęły nowe migawki, szkice, zdjęcia, piosenki i cały ten bezcenny cyfrowy bałagan. Byłam bez kompa. Carte blanche.
– Nie martw się – rzucił Edgar, widząc jak wilgotnieją mi oczy – jeden z mych uczniów ma sklep komputerowy. Pogadam z nim wieczorem.
Efekt rozmów był taki, że dzien potem siedziałam w owym sklepie, przeżywając kolejną załamkę. Otóż w całej Ameryce Środkowej nie ma dysku, który rozmiarami pasuje do mojego laptopa. Najbliższy jest w Stanach lub w Europie. Do ściągnięcia oczywiście, w długim czasie i za niewąskie pieniądze.
Czasem ani pieniędzmi nie dysponowałam.
– No więc wracamy do kafejkowych kompów – pomyślałam załamana – dobrze, że chociaż wiem, co z konkursem.
Na szczęście – w nieszczęściu – obok stali przyjaciele.
– Asia, poproś kolesia, by Ci zgrał linuks na pena – jakoś tam kompa na nim odpalisz, a ja niedługo będe w Meksyku, to Ci przywioze dysk – śliczniutki i pachnący – doleciał z wiatrem głos Chopina.
I tak się stało. Na minipeniku dostałam minilinuksika i tak znow zaczełam miniużywać moj maksilaptopek, choć już sporadycznie, bo czas gonił, wiza się kończyła, a tu jeszcze Tical cały do obejrzenia był, trzeba było lecieć naprzód.
Tak więc umówiłam się z Wami na Lodofiestę, w pełni przekonana, że na tym się konkurs skończył. Mamy trzecie miejsce w grupie, odkryłyśmy wielu życzliwych nam w Polsce osób, z wieloma z nich zamieniłyśmy pierwsze, choć wciąż wirtualne słowa.. Och, jak się cieszyłam z tego, uśmiech nie schodził mi z twarzy, zresztą Gajonkowi także, choć z innego powodu, zaklętego w magicznym słowie : „Lodofiesta”
No więc, spinając się bardzo, trzema tirami i 2 osobówkami dotarłysmy wreszcie na wyspę Flores na jeziorze Peten i tam, ciesząc się jak dzieci, zamówiłyśmy olbrzymie lody, których po raz pierwszy Gaj nie mógł przejeść. Nie udało się nam się co prawda wykąpać ani wystoić, byłyśmy prościutko po 22 h drogi non stop i piasek kuł nas niemiło w oczy, ale za to byłyśmy przeszczęśliwe i pełne konkursowych emocji – choć wszystko przeżywałyśmy trybie zupełnie zaocznym. Tak więc, w z uśmiechem od ucha do ucha pożarłyśmy lody, pomyślałyśmy o zaczynającej się Gali, zastanowiłyśmy się, kto jeszcze z nami, na drugiej półkuli oblizuje słodkie kulki, a potem ruszyłysmy w kierunku Tical i Uaxactun.
I wtedy własnie, gdy już byłyśmy dobrze w drodze, jakims cudem doleciała do mnie wiadomość od mamy, w ktorej pisala, że wygrałyśmy naszą kategorię i że organizatorzy są bardzo niezadowoleni, że nie będziemy na Gali obecne.
Oniemiałam. Przetarłam oczy, przeczytalam jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. I wciaż nie moglam uwierzyć w to co czytałam, a nie miałam tego jak potwierdzić – zero środków na komórce, zero dostępnego internetu na przestrzeni kilometrów.
Byłyśmy PIERWSZE???
WYGRAŁYŚMY???
Jak to?..
Na rozwiązanie zagadki musiałam czekać tydzień.
Tak więc fanfary dawno przebrzmiały, toasty zostały wypite, torty zjedzone, a Asia dopiero w Tulum, w niezapomnianej goscinie u Wioli i Czarka, z wypiekami na twarzy otwierała kolejne podstrony konkursu, czytając, oglądając i przeżywając wszystko od początku.
TAK, BYŁYŚMY PIERWSZE!!!
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Czy coś owa wygrana zmieniła w moim życiu? W zasadzie niewiele – oprócz jednej, bardzo ważnej rzeczy. Ten konkurs uświadomił mi, że w tej podróży nie jesteśmy już same. Że przez ten czas działania bloga pojawiliście się Wy – moi nowi znajomi. I mimo tego, że znam Was tylko wirtualnie i że z nie każdym nawet zamieniłam parę wirtualnych słów, czuję się z Wami bardzo blisko. Nie raz już wspomagaliście nas radą, wspieraliście emocjonalnie w trudnych chwilach, czy też podrzucaliście parę groszy na lody dla Gajki. Być może nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak nieoceniona to pomoc, jak wielkie to wsparcie dla kogoś, kto jest sam na drugim końcu świata. I to z maluchem. Blog ten, niespodziewanie dla mnie, przyniósł wiele ciepłych znajomości, bez których już nie wyobrażam sobie dalszego życia. Dlatego tu, po raz kolejny, chcę jeszcze raz wyrazic swą wdzieczność w tych kilku nieporadnych słowach.
Dziekuje, że jesteście.
Dziękuję, że towarzyszycie nam w podróży.
Za całe dobro, które od Was płynie –
– po prostu dziękuję.
***
Blog Roku 2015 – http://www.blogroku.pl/
Blog Roku [18.03.2016] – Gala Twórców 2015 – relacja na żywo
(kategoria: Podróże – od 24.45- tj 24 minuta, 45 sekunda oraz 1h 22min 30 sek materiału)
Czytam (niestety dopiero teraz) i ryczę jak bóbr. Dziękuję Dziewczyny, że jesteście !
buziaki! gratulacje raz jeszcze :*
Wszystkiego dobrego na kolejne dni i drogi dla Was!
Jesteście piękne
Brawo Asiu !
Właśnie siedzę w domu z moim niemowlakiem. Mąż jest, ale w pracy. Więc czytam Twojego bloga żeby nie zapomnieć, że jako mama nadal mogę wszystko 🙂 ja też dziękuję 🙂
Musze zdementowac. Nie M., jako mamy nie mozemy wszystkiego. Dzieciaki nas limituja, a dokladnie ich szeroko pojete dobro i bezpieczenstwo. Ale mozemy duzo, bardzo duzo. Jesli tylko tego chcemy. I o tym prosze, nie zapominaj nigdy. Usciskuje Cie najmocniej jak umiem. A Twoje Maleństwo całuję w stópkę (za zgodą i w stópkę ubraną) 😉