Dzieci w Laosie. Są wszędzie, a tym bardziej na wiosce. Ciekawskie ogromnie małej farang (potoczna nazwa białej osoby), co to przyjechała z mamą. Gaja też ciekawa dzieci. Wyciąga swoja walizeczke z zabawkami, rozkłada laleczki, ubranka, dzieli się tym, co ma. Ja, schowana za przepierzenie w bambusa, trochę piszę, trochę obserwuję, jak biegnie zabawa.
Dzieci rozmawiają na migi.
– Gajka, mów do nich po angielsku. Być może zrozumieją jakieś słowo, będzie Wam łatwiej się porozumieć.
Z ciekawością, ale i ze smutkiem konstatuję, że język w wieku 5 lat odgrywa ważną rolę w komunikacji. Na początku naszej podróży po Azji Gaja nawet rezygnowała z zabawy z dziećmi, widząc że nie mówią ani po polsku, ani po hiszpańsku, ani po angielsku. Choć angielski niewiele jej w zasadzie pomagał, bo wówczas potrafiła się raptem przedstawić.
Dziś, po pół roku prawie na nowym kontynencie, gdzie nasza znajomość lokalnych języków sprowadza się raptem do kilku podstawowych słów i zwortów, Gaja pomału zmienia taktykę. Naturalna potrzeba kontaktów z dziećmi sprawia, że znów do nich wychodzi, ale z większą niż przedtem nieśmiałością oraz że zaczyna bawić się w milczeniu, do komunikacji używając tylko gestów.
– Gajuś, mów po agnielsku. Zawsze jest szansa, że coś zrozumieją z Twoich słów, tonu czy z mowy ciała.
No więc Gaja próbuje. Nieporadnie łączy angielskie słowa, konstruując pierwsze zdania. Niemniej jednak jestem pod wrażeniem zdolności mojego malucha. Z pytań, które czasem mi zadaje po polsku, widzę jak dużo rozumie z moich angielskich konwersacji. To tak zwana bierna znajomość języka, którą się nabywa najszybciej. Mówienie przychodzi potem.
Tak też jest z odkurzaniem hiszpańskiego. Z Alejandro mielimi jęzorami jak najęci. Śmiejemy się, chichramy, mamy mnóstwo przyjemności ze wzajemnego kontaktu. Gaję oczywiście wciągamy w konwersację, o ile jest w okolicy.
– Mamo, ja wszystko rozumiem – skarży się Gajenka wieczorami – tylko nie wiem jak mówić. No to mówie po polsku..
Maluch jest tu zupełnie niezależny. Musi mi tylko meldować, jeśli ma ochotę oddalić się z obejścia. No to melduje:
– Mamo, idę do restauracji!
– Mamo, idę do mechanika!
– Mamo, idę do zielonego domu!
Obserwuję ją z daleka. Wszędzie Gaja wchodzi jak do siebie, bez większego skrępowania, z pewnością akceptowanego przez wszystkich dzieciaka. W końcu już jesteśmy 3 dni, dzieci się docierają, poznają, tworzą się coraz mocniejsze więzi. Co jakiś czas oczywiście wybuchają nieporozumienia, z różnych zresztą powodów. Mam na przykład wrażenie, że dzieci nie są nauczone poszanowania zabawek. Mam też poczucie, że wcale ich nie mają, bo nigdy ich nie widzałam ani z laleczka, ani żadną inną zabawką w ręce. W domu naszych gospodarzy, gdzie mieszka Gajki równolatka też nic takiego nie było – dziewczynki najczęściej bawią się rzeczami dorosłych, bądź akcesoriami do obsługi najmłodszej mieszkanki Nola Guesthouse, czyli sześciomiesięcznej Tiny.
Tak więc dzieci bardzo często przybiegały bawić się w naszej chatce, bo były zabawki Gajki, był cień i wygodna, miękka bambusowa podłoga. A ja wówczas chowałam się za przepierzeniem, pisząc i obserwując to, co się wydarzało.

Dzieci w Laosie, szczególnie na wioskach czasem mają tylko jeden zestaw kredek czy pisaków używanych wyłącznie do szkoły, stąd wysłużony, ale pełen kolorów zestaw Gai przyciągał ich jak magnes.
Co jakiś czas słyszałam więc interwencje Gai, która swym łamanym wciąż angielskim powtarzała:
– Don’t do thise! NO! PLEASE! NO!
Rzadko interweniowałam. Bywało, że dzieci odepchnęły Gaję, uderzyły ją boleśnie, choć niechcący, czy wykluczyły z jakiejs zabawy. Zostawiałam to, wiedząć, że Gaja musi uczyc się radzenia sobie w grupie, w takich sytuacjach. Włączałam się natomiast, gdy dzieciaki zaczynały niszczyć zabawki, albo odchodziły od zabawy, nie sprzątając za sobą.
– Maamooo! One nie chcą sprzątać! Patrz jaki bałagan!!!
No tak, wówczas uznawałam, że sytuacja wymaga mojej interwencji, wiec zawracałam towarzystwo i niechętnie, bo niechętnie, wszyscy razem sprzątali plac boju.
Albo:
– Mamoooo! Bo one nie zatykają pisaków! Patrz, zgubiły kolejną tapę (zakrętkę) i nie chcą jej szukać!..
To był kolejny moment, gdy interweniowałam. Stawiałam towarzystwo na nogi, zabierałam malowanki i kazałam szukac zagubionych części pisaków. Wszystko na migi, podpierając się angielskim. Chwila – wszystko się znajdywało. Malowanki lądowały więc spowrotem w rękach artystów, natomiast ja robiłam krótki i dobitny wykład o zamykaniu pisaków.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, po czym problem zniknął. Dzieci się nauczyły, że u farang trzeba pisaki zatykać.
Jeden problem znika, ale za to pojawia się następny.
– Mamo, pomalowały moją laleczke!!! – w oczach Gai widzę łzy z wściekłości. Elza – ulubiona pseudobarbi mojej małej ma długopisowy makijaż powiek i tym samym kolorem podkreślone usta.

Nie widziałam zabawek u wiejskich dzieci w Laosie, gajkowymi laleczkami bawili się więc wszyscy godzinami.
– Córeczko, musisz być uważna, zwracac uwagę na to, co robią koleżanki. – mówię spokojnie zza ściany, choć doskonale rozumiem jej emocje – To TWOJE zabawki i TY jestes gospodynią tego spotkania. Jeśli Ci się cos nie podoba, musisz im o tym powiedzieć, wiesz? Jak im nie powiesz, to nie będą wiedziały.
Stukam w kompa dalej, po czym nagle z werandy dobiega mnie wściekłe i stanowcze:
– NO PAINTING, YES??? JUST THIS!!! JUST PLAYING!!! THIS NO – THIS YES!!! OK???
– Yes – mówią zgodnie dzieci. I szemrają coś po laotańsku między sobą, ale więcej już laleczek nie malują, a ja skryta za bambusową ścianką cieszę się szalenie, że maluch uczy się ustanowiać granice, a jednocześnie wciąż chce się dzielić z dzieciakami tym co ma.
Piekne to, prawda?
***
Ps.
Zapraszam Was serdecznie na krótką migawkę z kolumbijskiej selwy, czy z panamskiej wyspy Ustupu, dokąd dołódkostopowałyśmy trzy lata temu. Tam też conieco o dzieciach będzie, podobnie jak w wielu innych wpisach:)
Ps. 2
Gdyby ktokolwiek z Was chciał w jakikolwiek sposób wspomóc dzieci w Laosie, mieszkające w malutkim Na Kout, poniżej jest adres:
Nola Guesthouse
Kasi Post Office
Kasi District
Vientiane Province
LAO PDR
Z dopiskiem: „Alejandro – 29391738” (jego laotański numer telefonu), dzięki czemu urzędnicy zadzwonią do niego z informacją, że paczka dotarła.
Email do Alejandro: jalomonte@gmail.com (hiszpański, angielski)
Gaja jest niesamowita. Gratuluję. Wyprawy zazdraszczam, marzę o tym, żeby w podobny sposób żyć… Na walizkach, poznając świat. Przywiązana jestem jednak do swojej codzienności. Eh…
Po raz kolejny widać że dla dzieci bariera językowa nie istnieje
Interesujące są relacje między dziećmi. Lubię je obserwować.
Wychowujesz mądrą, ciekawą świata, tolerancyjną i niezwykłą córkę. To co przeżywacie teraz razem jest naprawdę wyjątkowe. Fantastyczna nauka dla Małej, a także dla dzieci, które spoykacie. No i dla nas, czytelników 🙂
Ach, wszystko ma swoje plusy i minusy, jak to w zyciu. Mam tylko nadzieję, że dla Gajki, w ogólnym rozrachynku plusy zdecydowanie przewyższą minusy..
Super jest to jak dzieci się umieją porozumiewać. Pamiętam jak moja mama się bała, że w szkole podstawowej w Japonii może mi być na początku ciężko, a tu kilka dni minęło i bez języka swietnie się zaczęłam dogadywać z kolegami. Mala bedzie miala suuuuper wspomnienia i dajesz jej swietne lekcje zycia! 🙂
O rany! Co za historia! Ile wtedy miałaś lat? Czy ostatecznie nauczyłaś się porozumiewać po japońsku?..
Aż miło się czyta coś takiego, gdzie widać że dziecko samo musi nauczyć się zachowania w różnych sytuacjach – w grupie, ustalać własne granice, radzić sobie z emocjami itd – dokładnie to, co napisałaś. Naprawdę ekstra sprawa!
A też jak tak to czytam to mam ochotę wysłać całe zestawy kolorowych kredek tam :-))
PS – w tagach chyba jest literówka, bo wyświetla mi się „Maierzynstwo w drodze” zamiast Macierzyństwo ;-))
Paulina, jeśli masz taką możliwość – ślij! Adres wrzucam na koniec wpisu!
Zabawne, jak dzieci portafią sobie radzić z barierą językową. U dorosłych jest to raczej skrępowanie, a u dzieci szukanie rozwiązania. Nie ma rzeczy niemozliwych <3
Tak, dokladnie tak to dziala. Uczę sie bardzo duzo o relacjach i ich budowaniu – wlasnie od Gajki.. <3
Ciekawie piszesz o relacjach, tym razem miedzy dziećmi.
Bo i ciekawie im się przyglądać.. 🙂
Miło się Ciebie czyta 😉 pozdrawiam
Dziękuję. I odpozdrawiam! 🙂
Jestem tutaj pierwszy raz i nie mam dzieci, ale bardzo podoba mi się ten tekst. Świetne obserwacje i w jakiś taki bardzo łatwy sposób swoją narracją przenosisz czytelnika na inny kontynent. Siedzę oczywiście w Polsce. 😉
Też mam córkę Gaję, ma pięć lat :). Dla dzieci nie istnieją żadne bariery, zwłaszcza językowe.
Sabina, a piszesz to z autopsji?.. Bo widzisz, a ja mam wrażenie, że właśnie one zaczęły się pojawiac..
Wszystko zalezy od czlowieka, niezaleznie czy jest on duzy czy maly. Wszystko zalezy tez od tego, co bedzie dla Gajki bariera, ale im wiecej wyzwan bedzie w zyciu miala, tym mniej dla niej barier bedzie stalo 🙂 Athena juz wkroczyla w swoj 11sty rok zycia, a ostatnie 9 miesiecy w Warszawie bylo dla niej bardzo powazna lekcja. Szkoda, ze nie mozemy usiasc i pogadac…czesto mysle o Tobie i Gajence.
Niesamowite, że Gaja tak świetnie sobie radzi. Cieszę się, że tu trafiłam (dlaczego tak późno??) 🙂 Lajkuję fb, żeby nie stracić Was z oczu 🙂
Lajkuj, ale to nie wystarczy. Koniecznie wejdz w opcje OBSERWOWANE i wybierz tam opcje WYSWIETLAJ NAJPIERW.
Jesli tego nie zrobisz, nie dostaninesz żadnego powiadomienia niestety, lajkowanie strony wg nowej polityki fejsbuka nie jest juz istotne 🙁
Gaja bedzie miala piekne wspomnienia.
Oby, oby 😀
To dowód na to, ze język nie stanowi bariery 🙂
Hm.. Ja w tym widzę raczej dowód na to, że zaczyna pomału nią być..
Dzieci potrafią się dogadać wszędzie, chociaż może nie zawsze 🙂 Jak się okazuje w Laosie, podczas zabawy nikt nie ma z tym problemu 😀
Myślę, że upraszczamy bardzo te relacje dziecięce. Obserwowałam różne zabawy Gai na przestrzeni tygodnia i widziałam wiele punktów zapalnych, albo momentów bezradnosci i zniechęcenia Gai – właśnie przez brak narzędzia do komunikacji. Oczywiscie z czasem było coraz lepiej – i to cieszy – choc oczywiscie to logiczne jest. Przygladac sie bede z zainteresowaniem jej kolejnym relacjom z nowymi dziecmi.
W ogóle mam wrażenie, że Azja dziećmi stoi. Kiedy oglądam zdjęcia znajomych albo uczestniczę w jakiejś prezentacji podróżniczej jako widz, to głównie przewijają się zdjęcia dzieciaków. Które bądź co bądź są wyjątkowo wdzięcznym „tematem” fotograficznym.
PS. Historia z laleczką urocza 😉
Oj, stoi, stoi. Stoi też dziecmi nieszczepionymi, chorymi, okaleczonymi, których posiadanie raczej jest tematem trudnym i wstydliwym..
Niesamowite jak dzieci tak naprawdę nie potrzebują języka by się dogadać. Takiej komunikacji dorośli mogliby się uczyć od dzieci.
Mam poczucie, ze z wiekiem coraz bardziej tego jezyka potrzebują. Przygladac sie wiec bede nowym relacjom Gajki z zainteresowaniem..
Wy jesteście niepowtarzalne cudowne! Wspaniały wpis, wspaniała Mama i mądra, wrażliwa Gaja 😉 <3
Z pewnoscia jestesmy niepowtarzalne, ale takich jak my jest wielu 😉 Uklony z Tajlandii! <3
Przyjemnoscia sie to czyta!!! 😉
I uwierz, że z przyjemnością się to pisze! Tylko czasu brak, ojej, jak w tej piosence..
Dzieki za blogi!
Beata, dziekuje, ze znajdujesz dla nas czas i czytasz.. ❤️❤️❤️
Cudny wpis <3
Dziękujemy <3 I zapraszamy na lekturę innych. Do kawki na przyklad 😉