Poprzednia część opowieści ukryta jest tu.
– Asia, jeśli Ty jesteś zainteresowana islamem, to może chciałabyś zobaczyć, jak się żyje u muzułmanów na wiosce? Jutro jedziemy odwiedzić naszą babcię, ona mieszka nad samym brzegiem morza w bardzo zwykłym i nieturystycznym miejscu. Jedziecie z nami?
Wioska? Nieturystyczna? Brzeg morza?
Zaświeciły mi się oczy.
– A gdzie dokładnie babcia mieszka?
– W Kuala Kurau. Koło Penang.
„Niespodziewana propozycja podróży jest jak zaproszenie przez Boga do tańca” – zadzwięczało mi w uszach powiedzenie Żakera. Przecież babcie mieszka prawie pod tajską granicą, czyli dokładnie tam, gdzie za parę dni właśnie chciałyśmy jechać!
Nie było czasu do stracenia, biła już północ. Musiałam natychmiast wrócić do Maćka, spakować nas, napisać do couchsurferowców z Kuala Pinang, bo po Kuala Kurau tam właśnie planowałyśmy zajrzeć, po czym wrócić do ainowego domku na przedmieściach, bo o godzinie 8, wypachnione i zacnie ubrane miałyśmy być już w meczecie.
W efekcie nie spałam wcale tej nocy, ale jakaż to niewielka cena za przygodę.
Gdy świtem znalazłyśmy się w naszym Csowym domku, wszyscy już byli gotowi. Mama wzięła w obroty Gaję, mi pomagała odświętnie ubrana Ainu, bo motanie chust w muzłumański sposób to wciąż dla mnie czarna magia i w ciągu pięciu minut byłyśmy w drodze do meczetu. W samochodzie dostałam jeszcze maluśki pakuneczek.
– Co to jest? – zapytałam zdziwiona.
– Skarpetki – odparła siedząca obok mnie Ainu – stopy też muszą być zakryte.
Ubrałam więc skarpetki i chwilę później pięłyśmy się wszystkie schodkami prowadzącymi do wydzielonej w meczecie przestrzeni dla kobiet.
Gdy weszłyśmy do środka, powitały nas zdziwione spojrzenia, taksujące mnie od stóp do głów.
– Zupełnie jak u nas w kościele – pomyślałam rozbawiona, zajmując miejsce przy drzwiach i dyskretnie rozglądając sie dookoła. Wszystkie muzułmanki ubrane były w obszerne, białe spódnice, natomiast na głowach miały długie prawie do kolan chusty, umocowane wiązanym z tył głowy tasiemkami. Do modlitwy brakowało jeszcze parę minut, więc przez otwarte drzwi wciąż wpływał strumień kobiet, dziewczynek i staruszek. Każda z nich pozdrawiała uśmiechem znajomych, po czym znajdowała sobie miejsce i szybko nakładała modlitewny strój.
Nagle usłyszałam śpiew. Wszystkie kobiety wstały.
Wygladały przepięknie, jak białe anioły ustawione rzędami, wyśpiewujące pochwalna pieśń. Ale wyglądaly też zupełnie bezosobowo i bezpłciowo, jak olbrzymia masa ludzka, bez żadnego indywidualnego rysu.
– Allah Akbar! – to były jedyne słowa, jakie rozumiałam z modłów. Wraz z Gają dyskretnie patrzyłysmy na Ainu i starałyśmy się naśladować ją we wszystkim, co robi. A więc ręce do uszu – by otwarły się na słowa Allaha – więc my bach, ręce do uszu. Ręce do ust, by sławiły Allaha – więc my bach – ręce do ust. I tak dalej. A potem pokłon w kierunku Mekki.
– I to koniec – szepnęła do mnie Ainu
– Jak to koniec, nie będziecie się wiecej modlić? – odszepnęłam zdziwiona. Od momentu powstania do ostatniego pokłonu minęło może z pięć minut.
– Nie, już nie będziemy – odpowiedziała rozbawiona – teraz jeszcze będą nauki Imama.
Acha, czyli takie nasze kazanie – przełożyłam sobie nowe na nasze.
Atmosfera wokół faktycznie uległa rozluźnieniu. Część kobiet ściągnęła białe szaty, część w nich wciąż pozostawała. Ludzie zaczęli między sobą szeptać, niektóre z muzłumanek wyciągneły telefony, sprawdzając wiadomości, dzieci zaczęły się bawić. Zasłona pomiędzy częścią męską i żeńską została odsunięta, więc ja przesiadłam się, by zobaczyć jak wygląda Imam.
Mężczyzna okazał się być starszym człowiekiem z delikatną brodą, ubranym w łososiowe szaty i dzierżącym w ręce kij. Na głowie miał białą, odcinającą się od ciemnej karnacji czapkę, a nauki głosił zza kazalnicy do złudzenia przypominającej te nasze, katolickie. Jego gardłowego, melodyjnego głosu, słuchało się z przyjemnością.
Atmosfera w części żeńskiej do złudzenia przypominała tą naszych kazań. Po pięciu minutach nauk ludzie zaczęli się nudzić. Coraz więcej było ruchu z tył, kobiety rozmawiały, maluchy grały na komórkach, starsze dziewczynki wygłupiały się obok mnie, więc ja uznałam, że nie będzie wielką sprawą zapewne, jeśli wyciągnę aparat.
Gajka siedziała obok mnie z bardzo poważną miną. Planowana wizyta w meczecie wzbudzała w niej tak wiele emocji, że wczoraj zasnęła grubo po pólnocy. Co prawda w momencie pobudki usłyszałam, że ona z modłów rezygnuje i zostaje w łóżku, ale perspektywa ubrania się w tradycyjny strój i pójścia do meczetu zwyciężyła nawet potrzebę snu. Teraz zakutane od stóp do głow moje dziecko siedziało obok mnie i z niesłabnącą uważnością obserwowało otoczenie.
Ludzie najwyraźniej mieli coraz bardziej dosyć. Z tył sali było słychać szmery rozmów. Fason trzymały tylko pierwsze rzędy, na wysokości otwartej na meską część meczetu zasłony. Zastanowiałam się, czy przypadkiem imam nie nudzi w stylu mojego starego proboszcza, który to potrafił nawijać z ambony po 30 minut, powtarzając wciąż to samo, tylko innymi słowami. Dokładnie tak jak dziś w meczecie, widać było, jak zgromadzonym na Mszy wyłącza się uwaga i myśli szybują ku niedzielnemu obiadowi, wizycie rodziny czy problemom w pracy. Uśmiałam się w duchu z tych widocznych analogii. Czy polscy katolicy, czy malezyjscy muzłumanie – wszyscy jesteśmy ludźmi i tylko ludźmi, ze wspólnymi dla nas wyszystkich zachowaniami.
Gdy skończyło się kazanie, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kobiety zaczęły ściskać sobie wzajemnie dłonie, wymieniając znak pokoju. Ściskano dłonie i nam – na początku Gaj był nieco skrępowany, ale chwilę potem sam wymieniał uściski z innymi dziewczynkami. Bardzo to miły koniec obrzędów, pojawiło się natychmiast jeszcze więcej dobrych emocji, słów i uśmiechów.
Wraz z muzułmankami zeszłyśmy do sali niżej. Tam wciąż oddzielone od mężczyzn usiadłyśmy w gronie kobiet. Natychmiast w naszych rękach znalazły się talerze, a na nich bananowe ciasto, pikantne zawijańce nadziewane ziemniakami i słodka herbata.
– Skąd jesteście? Jak tu przybyłyście? Sama? Z dzieckiem? Bez męża? Rodzina pozwoliła? – brwi rozmówczyń podjeżdżały w górę zdziwieniu, a ja sobie myślałam, że te same pytania stawiano mi bez wzgledu na długość i szerokość geograficzną, kraj czy wyznawaną w nim wiarę. Opowiadałam więc cierpliwie, zaspokajając ciekawość otaczających mnie, żyjących bardzo tradycyjnie muzułmanek, czując się jak posłaniec z innego wymiaru, ze świata, gdzie kobiety samodzielnie mogą stanowić o sobie, o tym co robią, co czują, w którym kierunku idą, gdzie kontrola społeczna oraz warunkowanie wstydem i lękiem nadal istnieje, ale nie jest tak silne jak w tym muzułmańskim świecie.
– Wiesz, Asia, ten nasz, malajski islam jest taki lajtowy – mówiła Ainu, gdy po raz kolejny wróciłyśmy rozmową do religijnych aspektów zwykłego życia – to pewnie dlatego, że w naszym kraju mieszkają jeszcze malezyjscy Hindusi i Chińczycy. Oni w większości wyznają różne odłamy buddyzmu. Więc mamy mieszankę kulturową, dwie duże religie i trzy języki, choć oczywiście poszczególne grupy etniczne czy religijne trzymają się zdecydowanie razem. Pewnie dlatego ten nasz islam jest ok, możemy studiować, podróżować, nie ma małżeństw arranżowanych. Wiesz, powiem Ci szczerze, że my nienawidzimy Arabii Saudyjskiej. Oni wogóle czują się lepisi, ważniejsi, bardziej pobożni, a tam kobieta nie może prowadzić samochodu, uczyć się ani wyjść sama z domu. Przeginają trochę, nie uważasz? – kwituje oburzona, pozostawiając mnie w stanie głębokiego zdumienia. – Uch, ale gorąco! – Ainu ściąga ozdobną chustkę, zostawiając tylko rodzaj bandamki utrzymującej włosy razem – Przyniosę nam coś do picia. Ale bez lodu, bo kaszlesz – mruga okiem, po czym znika w kuchni.
[…] Ciąg dalszy znajdziecie tu. […]
Gaiya so sweet use skaf
Miałam podobne odczucia odwiedzając świątynie buddyjskie i Sikhów w Indiach: ludzie są wszędzie tacy sami, a dzieci to już w szczególności 🙂 tak samo psocą, tak samo łamią zakazy 😉
Cudny tekst!
Czasem jak Cię czytam, to jak bym czytała siebie
polecam do obejrzenia w wolnej chwili film pt.: Dokąd teraz. Bardzo serdecznie polecam 🙂