Home / AZJA / Filipiny / Jak dostać się z Marinduque na Mindoro – z przygodami lub bez

Jak dostać się z Marinduque na Mindoro – z przygodami lub bez

Nie byłyśmy wcale pewne, czy uda nam się dostać z Marinduque na Mindoro. Niby wyspy są niedaleko siebie, ale żaden prom tam nie pływał. Dopiero lokalni ludzie szepnęli nam do ucha, że codziennie płynie tam nie prom, ale łódka, która przewozi lokalnych ludzi. Nie było więc na co czekać. Gdy tylko skończył się sztorm, postanowiłyśmy sprawdzić, czy tej łódce można zaufać.

Marinduque. Sztorm.

Nasza przeprawa na Mindoro zaczęła się o 3 am, gdy to dopakowałam plecak, wyżłopałam kawę i obudziłam Gajenkę. Maluch, który wiele takich akcji miał już za sobą, wstał nieprzytomny i po ciemku, chwiejnym krokiem zombi przeszedł do czekającego pod domem jeepneya, jedynego transportu łączącego Torrijos z Gasan, gdzie wybudowano mini-lotnisko oraz mini-porcik, z którego pływa się na Mindoro.

Jazda jeepem trwała 2 h. Ścisk był ogromny, ludzie siedzieli po bokach, na dostawionych ławeczkach, wisieli na schodach, zaścielali cały dach. W sumie nic dziwnego. Jeśli się nie załapiesz na jeepa, możesz w sumie jechać przez Santa Cruz i Boac, gdzie kursuje transport do 4 pm, ale perspektywa dwóch przesiadek, zmitrężenia kupy czasu i wydania większej kasy mobilizuje ludzi do łapania tegoż jedynego, publicznego jeepneya o barbarzyńskiej 4 am.

Jeepney wyrzucił nas przy drodze prowadzącej do porciku. Niepozorna dróżka doprowadziła nas do brudnego, betonowego falochronu, oraz miejsca, gdzie przepakowywano ryby złowione malutkimi łódkami przez tutejszych rybaków. Była 6.30.

Podeszłyśmy do stopni, wymęczone wczesną pobudką i drogą. Wzięłam Gaję na ręce, przytuliłam i razem z nią usiadłam. Gaja przylgnęła do mnie, po czym nagle ze wrzaskiem odskoczyła. Spojrzałam zdziwiona za siebie.

– Przecież to kwiatki, Gaju.. – odrzekłam zbita z tropu, widząc jak Gaja przerażona wskazuje mi na coś palcem. Na schodach, tuż za moimi plecami było kilka pięknie ułożonych kwiatów.

Kwiatów???

Na bogów!!!

To nie kwiaty!!!

To muszki!!!

Przyglądałam się zjawisku z zachwytem i jednoczesnym obrzydzeniem. Nie lubię owadów i chyba przekazałam ten lek Gajeczce. Ona także nie przepada za insektami, zwiewając w popłochu przed każdym dziwnie wyglądającym stworem.

 

 

Monsunowy dzień trwał w najlepsze. Monochromy morza męczyły oczy, szara szpetota lądu także. Wybrzeże, jak okiem sięgnął było zaśmiecone, ubogie chatki nipa przechylały się to na jedną, to na drugą stronę, z daleka było widać wszędobylski bałagan, którego nie łagodziły błękity i turkusy tropików.

Prom był o 8.30.

Zastanowiałam się, jak on będzie wyglądał. Portowe nabrzeże było właściwie plażą, z której startują malutkie rybackie łupinki. A prom?

 

 

Prom przypłynał o 7.30 i zacumował kawałek od brzegu. Przypominał taką rybacką łupinkę właśnie, tylko w rozmiarze XL. Odcumowała od niego malutka łódeczka i z pustymi baniakami na słodką wodę dotarła do brzegu.

Łódeczka zrobiła kilka kursów, a ja przyglądałam jej się ze zwątpieniem, próbując sobie wyobrazić, jak przewiezie ona tych ludzi i te bagaże zgromadzone na brzegu.

– Mamo?.. Czy oni ten motor chcą wsadzić na prom? – zapytała Gaja z ciekawości, cała szczęśliwa, że łódka przypomina wehikuł czasu, a nie nowoczesną, szybką, odbijającą się twardo o fale motorówkę

Popatrzyłam z niedowierzaniem. Faktycznie, motor przeprowadzano na miejsce załadunku.

– Chyba tak. – odpowiedziałam zaskoczona – No, to będzie widowisko..

 

 

Szalupa kursowała jak oszalała. W 40 minut załadowano wszystkie bagaże, wszystkich pasażerów i w końcu sam motor – wszystko ze spokojem, bez żadnej spiny, z szerokim uśmiechem na ustach.

– Jesteście niesamowici! – zagadałam do kapitana, który właśnie wszedł na mostek – Nawet motory przewozicie!

– Filipińczyk potrafi! – odrzekł z dumą – Jesteśmy bardzo kreatywnym narodem! – dodał, a mi w uszach pobrzmiało nasze „Polak potrafi”.

zaladunek motoru na lodke

Czy dostanie się z Marinduque na Mindoro i vice versa, wraz z motorem jest możliwe? Jasne! Filipińczyk jest jak Polak. Rzeczy niemożliwe nie istnieją.

Potrafi – i Polak, i Filipińczyk, i Pakistańczyk – ludzie postawieni w trudnych, życiowych sytuacjach uruchamiają w sobie całe morze kreatywności, wykorzystując wszelkie dostępne im zasoby i wiedzę. I piękne to w nas, że tak potrafimy – bo ta kreatywność to dźwignia postępu, a w wymiarze pojedynczego człowieka – możliwość łatwiejszego życia.

– Tur – tur – tur – tur – zagdakał silnik.

– Odpływamy mamo! Odpływamy! Hurra! – cieszyła się Gaja i smuciła zarazem – Mamo, a przyjedziemy jeszcze na Marinduque? Odwiedzimy Ashdonga?

 

Marinduque Ferry to Mindoro

Jak dostać się z Marinduque na Mindoro? Oczywiście łódką! 

 

Ashdong był jej przyjacielem z wioski, starszym o 2 lata, mówiącym po angielsku chłopcem, z którym odkrywała tamtejszy świat. Ashdong prowadzał ją na odkryte odpływem skały, pokazywał przedziwne, morskie stwory, razem zbierali muszelki i palili ogniska. Gaja za to uczyła go origami i wrażliwości na niedolę zwierząt, nie pozwalając mu się pastwić nad schwytanymi żyjątkami, tłumacząc po raz setny, że odczuwają one ból i strach tak samo jak ludzie. Uczyła go też pływać, bo choć Ashdong urodził się na wyspie, to jednak wody bał się jak ognia. Owszem, pomoczył się trochę na płytkiej wodzie, ale dopiero przykład Gajki – rybki i pożyczona mu maska snorklingowa zachęciły chłopca do eksplorowania krystalicznej wody zatoki.

 

Marinduque turkus skała

Turkusowa skała w Torrijos. Próba odwagi dla miejscowych dzieciaków. Czy Gaja skoczyła? Oj tak! A jak raz się odważyła, to potem naskakać się nie mogła!

Marinduque turkus skała

Marinduque. Gdy wiatr wreszcie osłabł piękno wyspy zachwyciło nas!

Marinduque Gaja i Ashdonk zbieraja

Marinduque. Gaja i Ashdonk przyglądają się życiu na odkrytych przez przypływ skałach.

Marinduque Gaja i Ashdonk wariują w domu

Marinduque. Gaja i z chłopakami wariują w domu. Za oknami sztorm.

Marinduque Gaja i Ashdonk palą ognisko

Marinduque. Palimy ognisko.

– Jeśli będzie okazja, odwiedzimy! – obiecałam córce. Ja też pokochałam rodzinę naszych gospodarzy, z którymi przeżyłyśmy całkiem poważny sztorm, który zamknął nas w domach na tydzień. Wiatr był tak mocny, że wychodzenie z domu zrobiło się niebezpieczne, kokosy leciały z palm, gałęzie z drzew, a brzeg szturmowały wściekle spienione fale.

To był drugi dzień, gdy morze było spokojne. Prognozy były dobre, wszystko wskazywało na to, że uda nam się prześlizgnąć między nawałnicami.

Nic bardziej mylnego.

 

jak dostać się z Marinduque na Mindoro

Jak dostać się z Marinduque na Mindoro? Oczywiście, że łódko-promem!

 

Żagluga trwała spokojnie, minęliśmy Wyspy Trzech Króli,  żartując z kapitanem. Gaj zajął się audiobookiem (platforma Legimi, dziękujemy!), a ja, ukołysana monotonią, przytuliłam się do pleców Gajenki i zasnęłam.

Obudził mnie silny podmuch.

– Mamo! Mamo! – krzyknęła Gaja – Patrz!

Horyzont po prawej stronie zajmowała złowroga, czarna chmura.

– Będzie prysznic! – z mostka wychylił się kapitan – Zapraszam do mnie.

Przeżycie burzy na mostku kapitańskim mogło być ciekawym doświadczeniem, jednak uznałam, że na dole będzie Gajce spokojniej. Podziękowałam więc i zeszłam na poziom pasażerski. W tym momencie uderzył wiatr.

 

jak dostać się z Marinduque na Mindoro

Sztorm był tuż za progiem.

 

Drewniana łódź zajęczała żałośnie, ale jej skargę zagłuszył łomot monsunowego deszczu. Krople waliły z wściekłością, siekąc z góry i z boku w drewniane burty statku, zalewając ludzi i bagaże. Rzuciliśmy się do zamykania, szarpiąc  się z  drewnianymi okiennicami. Wreszcie cała łódź pogrążyła się w mroku i w dymie z silnika, wwiewanym przez silny podmuchy.

Zrobiło mi się niedobrze.

 

jak dostać się z Marinduque na Mindoro

Na szczęście ulewny deszcz nie pozwalał na wybudowanie się fali.

 

Spojrzałam na Gajkę. Maluch w najlepsze kolorował komórkowe mandale.

– Źle – pomyślałam – Zaraz ją zmuli..

– Mamo, niedobrze mi.. – W tej samej sekundzie poskarżyła się Gaja

Trzeba było działać. Sama czułam się źle, ale jeszcze nie tragicznie. No i bałam się tego sztormu. Na wszelki wypadek przesiadłam się w kierunku dziobu, bliżej środków ratunkowych. Tam też uchyliłam nieco okno.

Zimny, wilgotny podmuch wpadł pod pokład, wywołując westchnienia ulgi. Niedobrze od dymu i rozkołysu było już wszystkim. Wytchnęłam głowę. Fala budowała się wolno. Wiatr choć mocny, miał deszcz jako przeciwnika, który uklepywał wystające fale, trzymając je w ryzach. Odetchnęłam z ulgą.

– Gajonku, połóż się. – zaordynowałam – A jak będziesz wymiotować, to tu, do woreczka.

Gajon położył się i zahibernował. Ja wpatrzyłam się w horyzont, łowiąc rześkie podmuchy.

– Ciekawe, jak sobie poradzi kapitan.. – zastanowiałam się. Widziałam, jak wyposażony był jego mostek. Ot, stary kompas i koło sterowe. To wszystko. Widoczność wokół nas zjechała do kilku metrów. Przypuszczałam, że płynął na kompas, co dawało bardzo duży margines błędu i wylądowania w zupełnie innym miejscu. – A co, jak nawałnica się przedłuży? – zastanowiałam się – Jak wiatr i deszcz potrwają do wieczora? Przecież nie documujemy w takich warunkach. Przecież nawet nie będziemy wiedzieć, gdzie jesteśmy..  – myślałam zaniepokojona – Oby to się już skończyło.. Oby się skończyło..

Gdy drugi raz wyglądnęłam przez szparę w oknie, nie mogłam uwierzyć w zmiane.

Ocean był znów granatowy, niebo niebieskie, a siny pasek znajdował się po drugiej stronie statku. Nawałnica jak przyszła, tak poszła, odcinając się ostrym nożem szkwałów, szukając kolejnych do zastraszenia ofiar.

Ludzie spojrzeli ze zgrozą, jak szarpnęłam za deskę, otwierając okno, po czym rzucili się do swoich. Pod pokładem zapanował znów dzień.

Byliśmy kawał drogi od naszego portu przeznaczenia, spychani podmuchami i niesieni przez powrotne prądy. Ale nie ma tego co by na dobre nie wyszło – czekała nas żegluga wzdłuż wybrzeża, z widokiem na piękne góry, piaszczyste plaże i gdzieniegdzie wystające domeczki. Gaja jednak tego nie widziała. Spała w najlepsze na moich kolanach, ukołysana świstem wiatru, zmęczona podróżą, ukojona panującą pod pokładem nocą. Serce mnie bolało, gdy godzinę później dobijając do pirsu w Pinamalayan, musiałam ją obudzić.

 

jak dostać się z Marinduque na Mindoro

Gaj uśpiony rozkołysem podczas przeprawy z  Marinduque na Mindoro.

 

Maluch jak zwykle zareagował gotowością do akcji. Zaspany tak, że ledwie widział na oczka automatycznie sięgnął po swój plecaczek i kask z Renim, po czym pomaszerował w kierunku trapu, fukając na ludzi chcących pomóc. Mój dzielny Gaj, jak zwykle chciał sam, udowadniając sobie i innym, że jest co prawda jeszcze małym, ale wciąż niezależnym, sprawnym i rozsądnym człowiekiem, którego nie trzeba przenosić przez jakiś tam głupi trap, przez który nawet słoń by przeszedł. A skoro słoń, to Gaja tym bardziej, z palcem w nosie i Reniaczkiem w ręku, którego chronić trzeba było dopiero, bo on mały jest i sam by sobie nie poradził.

Patrzyłam – jak zwykle w takich sytuacjach – z dumą i radością na moją córeczkę. Widziałam, jak przybywa kolejna cegiełka do jej niezależności, samooceny i sprawczości. Gaj potrafił dużo jak na swój wiek, z czego ogromnie się cieszyłam. Podróż wyrabiała w niej przeróżne umiejętności miękkie i twarde, a każda z nich to było narzędzie przydatne w życiu. Uwielbiałam to w mojej córce i uwielbiałam przyglądać się, jak sobie radzi z takimi wyzwaniami. Byłam tuż obok, gotowa do interwencji, pomocy, gdyby tylko sytuacja ją przerosła, bądź wymknęła się spod kontroli. Ale Gaj poradził sobie – sprzeciwił się pomocy, przeszedł przez trudne miejsce i usiadł z nadasaną miną na pirsie, z daleka od żartujących z sytuacji mężczyzn.

 

jak dostać się z Marinduque na Mindoro

A jak dostać się z Mindoro na Marinduque, czyli w drugą stronę? Tak samo! Z portu w Pinamalayan codziennie o 8.30 odpływa do Gason łódz. Cena 250 peso/osoba plus 30 peso opłaty portowej.

 

Przetachałam nasze plecaki na brzeg, kucnęłam naprzeciw i z naburmuszoną miną spojrzałam jej w oczy. Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.

Czas było się zbierać w kierunku naszej zaprzyjaźnionej farmy leżącej na wybrzeżu jakieś pół godziny drogi stąd. Złapałyśmy więc jeepa z ryneczku i nieprzytomne ze zmęczenia ruszyłyśmy w kierunku miejsca, w której pół roku wcześniej spędziłyśmy całe dwa miesiące.

Chwilę później tonęłyśmy w objęciach Vic’a i Jenny.

Po kilku miesiącach podróży wróciłyśmy do naszego drugiego domu.

Do „Hiraya”.

hiraya

Hiraya. Nasz drugi dom.

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Renata
Renata
5 lat temu

Dziewczyny jesteście cudowne, szczęścia, zdrowia, pogody oraz dobrych ludzi na Waszej drodze życzę. Pozdrowienia

Patrycja
Patrycja
5 lat temu

Uwielbiam takie poranki, gdzie wszyscy jeszcze spia, a ja z kawka na ogrodku nadrabiam zaleglosci na Waszym blogu.
Jestescie niesamowite dziewczyny!

Kornelia
Kornelia
5 lat temu

Wszystkiego najlepszego na Urodzinki Gai! Świetne przygody 😀

MAŁGORZATA
MAŁGORZATA
5 lat temu

straszne i piękne przeżycia, uczą Gaję samodzielności, odpoczywajcie 🙂

x

Check Also

Asia i Gaja jako palmy

Rozterki czyli kulisy podróżowania

Ile we mnie lęku, ile niepokoju… Wydaje mi sie, ze ciagle jestem spóźniona, ciągle nie ...