„Jak topi się człowiek” to druga część historii opisanej w tekście: „Zaginął człowiek”.
Ratownicy systematycznie przeczesywali ocean.
– Utonął? – przerażone oczy Gajki szukały w mej twarzy nadziei.
– Niekoniecznie.. – odpowiedziałam z nadzieją – W zimnej wodzie mogło zdarzyć się wszystko. Skurcz. Zawał. Przy odrobinie szczęścia udar. A może gość przeliczył się z siłami? Może prąd wywiózł go daleko od rafy? Może po prostu nie powiedział żonie, gdzie idzie pływać, albo zamiast pływać poszedł sobie pospacerować po wyspie… – gdybałam głośno – Dlatego Gajku tak ważna jest komunikacja. Także między nami. Bym wiedziała, że co robisz. Na przykład, gdy mówisz, że idziesz do sklepu po gumę do żucia, to idziesz tylko tam i nigdzie indziej. A gdy do koleżanki do domu – to wyłącznie do koleżanki do domu i ani kroku dalej. Bym, jak coś się stanie, mogła Ci pospieszyć z pomocą. No i przypominam, że:
Bez mamy OBECNOŚCI, WIEDZY i ZGODY pod żadnym pozorem NIE WOLNO iść do wody!”
– Przecież wiem! – mówi obrażonym głosem Gaja, a ja przyznaję w duchu, że jeszcze nigdy nie złamała tej naszej rymowanej reguły, jednej z kilku obowiązujących nas w podróży i w życiu. Niemniej jednak, pomimo dużego zaufania, którym darzę Gaję, gdy muszę zostawić ją samą blisko wody (bo np. muszę po coś iść/coś przynieść) cierpnie mi skóra. Zawsze są to krótkie chwile, a ja lecę jak na skrzydłach, bo woda jest wodą, a dziecko (nawet takie, które darzymy absolutnym zaufaniem) jest wciąż tylko (aż) dzieckiem.
Poszukiwania trwały. Chciałam wierzyć we własne słowa, ale lęk przed najgorszym wypełzał mi lodem na kark. Przed oczami miałam inną scenę, sprzed 6 prawie lat, gdy to na peruwiańskiej plaży świętowałyśmy pierwszy dzień nowego roku.
Ludzi było mnóstwo. Pokryli ręcznikami całą plażę, biegali, skakali przez fale, setki głów kołysały sie na morzu. Fala była mocna, oceaniczna, ale jeszcze nie na tyle duża, by wystraszyć amatorów kąpieli. Do tego płytkie dno morskie dawało ludziom dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Wtedy właśnie usłyszałam krzyk. Krzyk przeszedł w skowyt, a potem w wycie.
Ludzie zamarli.
Wzdłuż brzegu, daleko ode mnie, biegała jak oszalała kobieta. Długie, czarne włosy rozwiewał jej wiatr, łopotała sukienka. Nagle kobieta padła na kolana i zaczęła okładać się po głowie. Podbiegł do niej mężczyzna, ona odepchnęła go i rzuciła się w ocean. Utworzyło się zbiegowisko. W tej chwili na plażę wpadła policja.
– Maria?.. Co się stało?.. – zapytałam stojącą obok mnie hostkę.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała wolno, marszcząc brwi – Może jest psychiczna? Strasznie to dziwne.
Wieści dotarły do nas chwilę później.
Zniknęła dwójka jej dzieci. 4 letni chłopiec i 2 letnia dziewczynka. Razem z całym mrowiem ludzi bawiły się w morzu. Popatrzyłam na Gaję, która miała wówczas dokładnie tyle lat, co jej córeczka. Jak łatwo byłoby ją stracić z oczu w tym tłumie. Jak łatwo biegnąca na jej spotkanie fala mogłaby podciąć małe nóżki, a potem pociągnąć ją za sobą w toń. Zdawałam sobie z tego sprawę i choć nigdy nie odrywałam wzroku od bawiącego się malucha, to jednak mróz wypełzł mi na szyję.
– Maria, chodźmy już.. – zaproponowałam.
Straciłam jakąkolwiek chęć na plażę. Wycie kobiety świdrowało mi głowę. Słyszałam go cały wieczór, wróciło do mnie nazajutrz, gdy w Maria przyniosła lokalną gazetę.
„Ciała dzieci odnalezione w morzu.” – głosił nagłówek – „Matka szaleje z rozpaczy.”
Wróciła do mnie ta historia, gdy niespokojnie wpatrywałam się w wielki błękit, ściskając o 5 lat starszą Gajkę za rączkę. Tym razem nie była to dwójka dzieci, ale dorosły człowiek. To nie miało znaczenia. Życie jest życiem – i to jest bezdyskusyjne. Ten człowiek też ma kogoś, kto go kocha i dla kogo jest ważny, kogoś, kto zostanie z z pustką nie do wypełnienia.
– Mamo! – krzyknęła nagle Gajka – Złodzieje! – i pobiegła w kierunku kontuaru. – A sio! A sio!
Oczywiście po pozostawionym przez strażników kontuarze skakał już wielki, czarny ptak, wydziubując, co tylko się dało.
– Sioooo! – krzyczała Gaja. Ptak rzucił okiem w jej kierunku i niespiesznie poderwał się do lotu. Widać było, że przed małym stworkiem nie miał wielkiego respektu.
Lankijczycy razem z turystami przeczesywali systematycznie rafę koralową. Widać było maleńkie punkciki „pamelek”, przemieszczające się daleko od brzegu. Czas zwolnił, czułam każdą jego upływającą sekundę jako tą najważniejszą. Może teraz właśnie mężczyzna traci siły? Może właśnie zachłysnął się wodą? Może właśnie dopadają go pierwsze objawy hipotermii?
– Znajdź się… Znajdź się… Znajdź się… – zaklinałam w duchu rzeczywistość – No znajdź się wreszcie…
Nagle zobaczyłam, że jeden z Polaków pomagających w poszukiwaniach idzie wzdłuż brzegu. Zamarłam. Znaleźli go, czy on sam najzwyczajniej zmarzł w zimnych falach oceanu?
– I jak? – pytanie wyskoczyło ze mnie, jak tylko znalazł się w zasięgu głosu. – Wyciągnęli go z wody?
– Nie wiem czy z wody, czy gdzieś siedział na klifie, ale był tam! – chłopak machnął ręką, wskazując na czoło wyspy.
– Tam daleko popłynął! – włączył się drugi z Polaków, który właśnie nadszedł .
– He was snorkeling!.. (Snorklował!..) – dorzucił lankijski ratownik, idący za nimi.
Odetchnęłam. Uścisk rączki Gai też jakby zelżał, a potem zniknął.
– Lecę do chłopaków! – rzucił maluch i pobiegł za Polakami.
Popatrzyłam jeszcze chwilę na ocean. Widać było płynące z różnych stron głowy strażników. Tym razem obeszło się bez tragedii, wszyscy – za wyjątkiem poszukiwanego – najedliśmy się strachu, ale ostatecznie nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze, że potencjalny denat żył i miał się dobrze.
Jak się potem okazało, mężczyzna oznajmił żonie swoją chęć snorkelingu, nakreślił obszar, gdzie zamierzał go uprawiać, po czym, gdy już wszedł do wody, zmienił zdanie i popłynął w dokładnie odwrotnym kierunku. Żona, pochłonięta lekturą ciekawej książki, długo nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej działo. Gdy wreszcie oderwała wzrok od czytnika, okazało się, że ocean wciąż oddychał wolno i łagodnie, natomiast po mężu nie było ani śladu. Słusznie więc wpadła w panikę i natychmiast zawiadomiła strażników. Lankijczycy, którzy niejedną taką akcję mieli za sobą, zareagowali błyskawicznie i nie tracąc ani sekundy, natychmiast zaczęli poszukiwania.
To była trzecia akcja ratownicza, której świadkowałam podczas podróży i mam nadzieję, że ostatnia.
Druga, którą oglądałam miała miejsce w Tajlandii.
Dzień był piękny, choć wietrzny, plaża popularna. Ratownicy rozstawieni w dużych odstępach obserwowali zaledwie parę kąpiących się osób.
W zasadzie nie zwróciłam specjalnej uwagi na mężczyznę dość oddalonego od brzegu.
– Musi być dobrym pływakiem – skonkludowałam, spoglądając z góry na odległość dzielącą go od plaży. Widywałam czasami takich chojraków, którzy szargali mi nerwy. Wypływali daleko w ocean, a potem spokojnie wracali, nie zdając sobie pewnie sprawy ze stresu, jaki osobiście przeżywałam. Moje poczucie odpowiedzialności i respekt przed oceanem sprawiały, że starałam się trzymać rękę na pulsie i kontrolować położenie takich asów, a priori próbując zapobiec ewentualnej tragedii.
Właśnie to poczucie odpowiedzialności nie pozwoliło zapomnieć o człowieku w oceanie. Znów spojrzałam w jego kierunku, tym razem uważniej.
Mężczyzna wyrzucał ręce do góry, po czym jego głowa niknęła pod wodą. Znów, rzutem rąk wynurzała się ciut nad powierzchnię, po czym zanurzała się w fale. Odpływał przy tym coraz dalej od plaży. Strasznie to pokracznie wyglądało, nie przypominając żadnego ze znanych mi pływackich stylów.
Nagle do mnie dotarło.
MĘŻCZYZNA SIĘ TOPIŁ!
W pierwszym odruchu chciałam rzucić się mu na pomoc. Błyskawicznie oszacowałam odległość i swoje umiejętności, po czym stanęłam w miejscu. Był daleko. Woda była zimna. Mężczyznę niósł prąd. A ja? Choć jeszcze w liceum zrobiłam kurs ratowniczy, nigdy nie przystąpiłam do egzaminów. Szczerze mówiąc z chwytów zawsze byłam cieniusieńka. Sam kurs, robiony w czerwcu na zimnym, żwirowym wyrobisku uświadomił mi, jak marne są moje szanse w starciu z tonącym człowiekiem. Widząc, jak wygląda zdawanie, jak udający topielca egzaminator wciąga kursantów pod wodę, widząc jak mój brat – silny, wysportowany chłop ostatkiem sił wyciąga go na brzeg, a potem roztrzęsiony wymiotuje z wysiłku, uznałam, że to nie dla mnie. Nie podołam, koniec i kropka.
Rozglądnęłam się wokół bezradnie. Odległość dzieląca mnie od ratowników była ogromna. Stałyśmy na wzgórzu, małe sylwetki ludzi czerniały nam pod stopami. Świstał wiatr, szumiało morze.
Nagle zobaczyłam, że ratownik zrywa się i biegnie nad brzeg. Ale nie wbiega w ocean – staje po kostki w wodzie i gwiżdżąc regularnie – podnosi obie ręce, po czym opuszcza je w kierunku mężczyzny. Zaraz po tym szum wiatru rozrywa ryk wodnego skutera. Z drugiego końca zatoki, skacząc jak piłka po falach, pędził drugi ratownik!
Głowa mężczyzny coraz częściej niknęła pod wodą… Ręce coraz rzadziej wynurzały się na powierzchnię…
Czy zdąży?
– Szybciej… Szybciej… Błagam, szybciej… – zaklinałam w duchu, wstrzymując oddech.
Jeszcze dwie minuty, jeszcze jedna, jeszcze ostatnie 100 metrów…
JEEEEEEEEEEST!
Ratownik rzuca mężczyźnie koło, po czym pomału wybiera linę. Po chwili mężczyzna jest obok skutera. Trochę szamotaniny i mężczyzna jest już na skuterze. Ocalony.
Dlatego, mając tych kilka doświadczeń za sobą, apeluję do Was: ZACHOWAJCIE W WODZIE ROZSĄDEK!
Woda jest super, szczególnie w upalny dzień, ale pamiętajcie, ŻYCIE JEST JESZCZE BARDZIEJ SUPER! Uważajcie na siebie, miejcie oko na innych, bo ponad połowa ludzi topi się w ODLEGŁOŚCI KILKUNASTU METRÓW OD OSÓB, KTÓRE MOGŁY BY IM POMÓC! Jeśli trzeba – zwróccie uwagę tym, którzy szarżują. Być może oberwiecie przy tym po głowie, bo nikt nie lubi, jak mu sie zwraca uwagę, ale być może – gdy opadną negatywne emocje – w ów chojrak przemyśli Wasze słowa i następnym razem będzie już ostrożniejszy. I ZAWSZE UWAŻAJCIE NA DZIECI – swoje i czyjeś. Takie TOPIĄCE SIĘ DZIECKO NIE WYGLĄDA JAKBY MIAŁO PROBLEMY. A bywa, że RODZIC JEST TUŻ OBOK!
(…) Aby wyobrazić sobie, jak cicho i niezauważalnie może wyglądać tonięcie oglądane z powierzchni wody, uwzględnijmy dane statystyczne. Wśród dzieci w wieku do 15-stu lat (dane USA), które zginęły wskutek nieszczęśliwych wypadków, przyczyną śmierci – na drugim miejscu po wypadkach drogowych – jest utonięcie. Można oszacować, że z 750-ciu dzieci, które prawdopodobnie zginą w kolejnym roku, około 375 utonie w odległości do 23 m od rodziców lub innych dorosłych osób. Z kolei 10 % z tej liczby UTOPI SIĘ NA OCZACH OBSERWUJĄCYCH ICH RODZICÓW, nie zdających sobie sprawy z tego, co się dzieje [źródło: CDC] (…)” Fundacja Promocji Rekreacji KIM
Świadkowałam takiemu zdarzeniu – topić zaczynał się syn kolegi. W wodzie byliśmy w piątkę. On z dwójką dzieci i ja z Gajenką. Zatoka płytka, spokojniutka. Chłopiec nie umiał pływać, szedł za Gajenką która płynęła obok mnie. Nagle morze westchnęło. Przyszła fala – długa, łagodna, która delikatnie uniosła taflę morza o parę centymetrów. To wystarczyło, żeby zalało mu usta. Chłopiec zaczął się topić. W milczeniu.
Jego tata bawił się tuż obok z młodszą córeczką. Nie zauważył nic.
Ja, wiedziona moją obsesją, obróciłam się, by rzucić okiem na dziecko.
Spojrzałam na niego i wszystko wydawało się być w porządku, rozumiecie?…
PATRZYŁAM NA NIEGO, A NIE WIDZIAŁAM!
Kilka sekund zajęło mi załapanie, że chłopczyk ma problemy!
Rzuciliśmy się w jego kierunku jednocześnie.
Ja po paru metrach odpuściłam – ojciec był bliżej. Kilka ruchów ręką i trzęsący się maluch utonął – na szczęście w jego ramionach.
Scenę mam przed oczami do dzisiaj. Płytka zatoka, wolno obniżające się dno, żadnych fal i tylko my w wodzie – bo poza sezonem było. Sytuacja super bezpieczna. Dwoje dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, trójka dzieci. A jednak byliśmy o krok od tragedii, rozumiecie?
Rodzicu, NIE SPUSZCZAJ OKA Z DZIECKA NA DŁUŻEJ NIŻ 10 SEKUND!
BĄDŹ ZAWSZE PRZY NIM! OBSERWACJA Z DALSZA MOŻE NIE WYSTARCZYĆ!
CZŁOWIEK TOPI SIĘ BEZGŁOŚNIE. Woda zalewa mu usta, więc kiedy tylko ma ułamek sekundy dostępu do powietrza, stara się nabrać je w płuca. Nie macha też widowiskowo jak w filmach, bo rozpaczliwie walczy o wyporność. Podniesienie ręki powoduje, że idzie natychmiast pod wodę. Jest w panice, ma oczy szeroko rozwarte, albo wręcz przeciwnie – szklane, nieobecne. Może wyglądać, jakby chodził pod dnie z wzrokiem skierowanym do góry. Sił na utrzymanie się na powierzchni wystarcza maksymalnie do 60 sekund. Jeśli w tym czasie tonący nie zostanie dostrzeżony i wyciągnięty, zaczyna zanurzać się pod wodą. Człowiek tonie – ale nie idzie jak kamień pod wodę. Ciało zaczyna dryfować – więc przyglądaj się także tym nurkująco-snorkelującym osobom. Jeśli do 60 sekund nie wynurzą głowy, reaguj, albo reaguj nawet wcześniej, bo serio lepiej wyjść na idiotę i nadgorliwca, niż pozwolić człowiekowi utonąć.
[Pytacie, czy chłopiec z powyższego filmu przeżył. Z komentarzy wynika, że nie przeżył. UTONĄŁ W BASENIE, WŚRÓD LUDZI I NA OCZACH LUDZI!]
Nie ufaj zawsze temu, co widzisz – jeśli COŚ CIĘ ZANIEPOKOI – NATYCHMIAST SPRAWDŹ, CO SIĘ DZIEJE! Krzyknij, zamachaj, spróbuj nawiązać kontakt. Jeśli ta osoba odmacha Ci lub odpowie – wszystko ok, ale jeśli NIE ZAREAGUJE – NATYCHMIAST DZIAŁAJ!
Ludzie, a szczególnie dzieci, które toną, mogą wyglądać jakby się bawiły lub nurkowały. Topią się w morzu lub w rzekach, ale TOPIĄ SIĘ TEŻ NA BASENACH I W AQUAPARKACH – w tłumie ludzi patrzących się na nich, a NIE WIDZĄCYCH.
Nie wierzycie?
Też nie wierzyłam, przecież basen to takie bezpieczne miejsce, prawda? Oglądnijcie poniższy film, a potem wejdźcie na stronę Lifeguard Rescue. W chwili publikacji tego tekstu mają oni udokumentowane 72 akcje ratownicze, które mogły zakończyć się nieopisanym dramatem. Polecam spędzić na tej stronie kilka chwil, próbując odgadnąć, kto w danym filmie się topi. Zaspokajając Waszą ciekawość dodam, że ANI RAZU nie wytypowałam prawidłowo.
Jak poznać więc, że ktoś jest w niebezpieczeństwie?
OSOBA, KTÓRA SIĘ TOPI MA:
- Głowę w wodzie, usta na poziomie lustra wody
- Głowę przechylona do tyłu i otwarte usta
- Szklane oczy i puste spojrzenie
- Zamknięte oczy
- Próbuje płynąć na plecach
- Ma włosy opadające na czoło lub oczy
- Nogi nie pracują, pozycja pionowa
- Gwałtowne łapie powietrza
- Próbuje płynąć w określonym kierunku, ale jej to nie wychodzi
I jeszcze jeden film ze scenariuszem, który rozgrywa się każdego lata w Polsce. Bo grillik z piwkiem to fajna rzecz. A alkohol plus woda to pierwszy krok do nieba. Jeśli więc ktoś z będących na gazie chce popływać – powstrzymajcie go. Jeśli nie dacie rady sami – wciągnijcie w to innych ludzi, także obcych, zróbcie aferę. Jeśli człowiek w pijackim amoku dalej lezie do wody i nikt z Was nie jest w stanie go ogarnąć – dzwońcie na numer alarmowy.
Film jest poważny, firmowany przez poważnych ludzi. Oglądnijcie do końca. Być może informacja, jak wygląda śmierć pod wodą, ostudzi Was w pływacko-alkoholowych zapędach, a być może wyostrzy Waszą uwagę i uda się Wam uratować kolejnych kilka istnień. Tak czy inaczej oglądnijcie, a potem podzielcie się powyższym wpisem, apelem i informacjami, bo ostrzeżeń i czujności nigdy dosyć.
Kąpmy się więc, korzystajmy z lata, ale bądźmy MAKSYMALNIE UWAŻNI – NA SIEBIE I INNYCH!
***
Ps. Dodam jeszcze, że uchodźcy giną w ten sam sposób…
***
Zapraszam do komentowania i dzielenia się tym postem na fb i instagramie. Być może – dzięki niemu – ktoś komuś ocali życie.
.