Home / AZJA / Malezja / Kuala Lumpur. W Grocers’Inn.

Kuala Lumpur. W Grocers’Inn.

Kuala Lumpur. Dzikie, drapieżne, hałaśliwe. Pełne form kanciastych, smukłych i obłych, pnących się dziko do nieba. Miasto Dwóch Wież i ulubionego gajowego Lizaka. Przyprawiające o zawrót głowy, zapierające dech w piersi, wysterczające 40, 60, 100 ma pięterami w górę, oszałamiające namacalnymi wytworami fantazji szalonych architektów. 

Kuala. Dynamiczne miasto ekspansywnych struktur, pochłaniające bezlitośnie ludzkie mrówki, zalane kanałami rwących dróg, podgryzane spleśniałą wilgocią monsunu i błyszczące ekskluzywnością światowych marek. Miejsce – dżungla.

Nie lubie dużych miast. Dlaczego wiec w Kuala czuję się tak dobrze?

Czuję się dobrze, bo otoczyli nas przyjaźni ludzie, choć zaczęło się bardzo zle.

 

 

KL noc

 

 

Do Kuala dotarliśmy wczesnym rankiem. Nocą właściwie, wraz z Mateuszem i Konradem, filmowcami towarzyszącym nam przez ostatnie dwa tygodnie w Tajlandii. Tu nasze drogi rozdzielały się. Mat z Konradem ruszali kręcić etiudę na malezyjskim Tiomanie, a my? My pojutrze miałyśmy zaplanowany pokaz slajdów w polskiej Ambasadzie, wiec zostawałyśmy w Kuala na spotkanie i oczywiscie oglądanie miasta.

Byłyśmy po 2 dobach podróży stopem, promem pociągiem i autobusem, padające z niewyspania i ogólnego zmęczenia. Złapaliśmy więc jedyne działające nad ranem modum transportu, czyli uberka i wraz z nim dotłukliśmy się do dzielnicy hosteli.

China Town budziło się do życia. Drapacze chmur wystawały zza niewielkich, starych kamienic, w podcieniach przeciągali się bezdomni, tu i ódzie otwierał się sklepik lub kramik, gdzie pierwsi przechodnie mogli złapać coś do jedzenia.

Kierowcą naszego uberka była kobieta. Jowalna, na oko po 30tce pełnoetatowa mama i pani domu, dorabiająca sobie tym co lubiła – kierowaniem i rozmowami z ludzmi,  zajęła się nami z matczyną troskliwością.

– Kochana – rzekła – to najlepsze miejsce.  Hostele są tu tanie i jest ich dużo. Leć, pytaj, ja postoję z Waszymi bagażami.

Złapałam śpiącą Gajkę na ręce. Mimo że kierowczyni sympatyczna i sytuacja bezpieczna, moje poczucie bezpieczeństwa kazało mi wyciągnąć dzieciaka z auta. Tak więc z Gają przewieszoną przez ramię zaczęłam drapać sie po schodach na piętro pierwszego z brzegu hostelu.

Bing- bang!.. – zaśpiewał dzwonek przy drzwiach.

Cisza.

Bing – bang!.. – nacisnełam brudny przycisk raz jeszcze.

Zachrobotał zamek. W drzwiach pokazała się zaspana, chińska twarz.

– Czego? – zagadał niezbyt przyjaźnie mężczyzna.

– Dzień dobry – zaczęłam zasapanym głosem. Jednak wysoki parter, strome schody i śpiąca na rękach Gaja nie były dobrą kombinacją. – Szukamy dla nas łóżka w dormitorium. Macie coś wolnego?

– Ile osób? 

– No.. my dwie. Jedno łóżko nam wystarczy.

– Z dziećmi nie przyjmujemy!

Drzwi zatrzasnęły się tak gwałtownie i tak niespodziewanie tuż przed moim nosem, że stojąc na wąskim stopniu straciłam równowagę. Rozpaczliwie machnęłam wolną ręką, łapiąc się przymurowanej do ściany barierki. Obudzona szarpnięciem Gaja zapłakała głośno.

Zacisnęłam zęby. 

Pierwsze koty za płoty.

Gdy zeszłam na dół, kierowczyni czekała przy aucie. 

– No i co?

– I nic. Nie przyjmują z dziećmi – odrzekłam, kierując sie w stronę drugiego hostelu.

Tym razem dzwonek był na dole.

Trrrrrr – zaterkotał niemiło – Trrrrr..

Zzzzzzz.. – odpowiedział mu domofon i żelazne drzwi odskoczyły z impetem.

Pełna nowej nadziei zaczęłam drapać się po kolejnych schodach. Gaja wisiała na ramieniu, trąc zaspane oczka, a ja co kilka kroków oddychałam głęboko.  Jednak długa podróż nieco nadwerężyła moje siły.

Gdy doczłapałam do recepcji, byłam cała mokra. 

– Dzień dobry.. Szukam łóżka.. Dla nas.. W dormitorium.. – ogłosiłam przerywanym na oddechy głosem.

Mężczyzna zimno zmierzył mnie wzrokiem. 

– Z dzieckiem. – stwierdził raczej niż zapytał – Z dzieckiem mogę Wam dać co najwyżej dwójkę.

– Nie, nie – zaprotestowałam – nie trzeba! My dormi potrzebujemy tylko, jedno łóżko, nic wiecej..

– Dzieci do dormitorium nie wpuszczamy – zawyrokował bezdyskusyjnym głosem mężczyzna – mogę Pani dać dwójke i tyle.

– Ale dwójka jest 3 razy droższa! – zaprostestowałam – Jestem sama z małą! Nie stać nas, by zapłacić za dwójkę. Niech Pan posłucha – zaczęłam – jesteśmy w podróży od 3 lat, spaliśmy w wielu dormitoriach i nigdy nie było..

– Nie interesuje mnie to. – uciał zimno mężczyzna. – Nie stać Was, to wracajcie do domu.

– Proszę.. – w oczach stanęły mi łzy. Marzyłam tylko o łóżku, kawałku łóżka, by móc to moje maleństwo tam położyc i samemu się w nim zakopać – Na prawdę proszę.. Choć na jedną noc.. – zwróciłam się do kobiety, która w międzyczasie stanęła za mężczyzną.

Kobieta rzekła coś do mężczyzny po chińsku, po czym z niewzruszoną twarzą odwróciła się i zniknęła za drzwiami.

– Nie słyszy Pani?  Z dziećmi tu nie chcemy! Żegnam! – paluch mężczyzny wskazywał mi drzwi.

Odwróciłam się więc i łykając łzy zaczęłam pokonywać tą samą trase, tym razem w dół.

– Co powiedział? – zapytała Gajka, zupełnie już obudzona.

– Że z dziećmi tu nie przyjmują. Ze byśmy musiały wziąść osobny pokoj. Nie martw się córeczko, zaraz coś dla nas znajdę. – uśmiechnęłam się krzepiąco. Przynajmniej tak spróbowałam. – Dalej nic – uprzedziłam pytanie kierowczyni – Z dziećmi nie przyjmują.

– Muszę pomału jechać.. – rzekła miła muzułmanka

– Oczywiscie – uśmiechnęłam się, wyciągając po kolei nasze bagaże – strasznie Pani dziekuję za serce.

– Jakby coś się działo, to dzwońcie – wcisneła mi do ręki karteczke z telefonem – na imię mam Aisha.

Chwilę potem zostałam sama. 

Kolejny hostel krzyczał szyldem 200 metrów dalej. Popatrzyłam na nasze plecaki. 

– Przecież nie będę z nimi łazić – pomyślałam – No i nie zostawię ich na ulicy. Co robić?.. Co robić?..

Rozglądałam sie dookoła. Pierwszy nawinął mi się kiosk z gazetami.

– Bagaże? U mnie? W żadnym wypadku? A jak coś zginie? A jak będą tam narkotyki? Tak, z dzieckiem, bardzo mi przykro, ale nie.

– Och, Kuala. – pomyślałam wówczas szukając innego otwartego miejsca, w którym na moment mogłabym zostawić nasze bagaże – Chyba się nie polubimy..

Po drodze był hotel. Duży, piękny, z niewielką galerią handlową na parterze. Bez wielkich nadziei zagadałam strażnika i nie wierzyłam własnym uszom, słysząc odpowiedz.

– Bagaże? Zostawić? Jasne, nie ma sprawy. Proszę wrzucić na zaplecze. Niech tylko Pani weźmie cenne rzeczy, bo za nie nie odpowiadamy.

Uwolniona od plecaków poczułam się jak motyl. Z Gajką za łapke zastukałam więc do kolejnego hostelu. 

– Dormi z dzieckiem? Nie ma sprawy. Ale.. Nie ma miejsc! – odrzekł płynną angielszczyzną smagły chłopak – Będą od jutra. Rezerwować? Nie? Zaglądnijcie na róg – tam jest duży hostel, może tam maja miejsca.

Zaglądnełyśmy.

Na recepcji dwie starsze Chinki. Rzucam okiem na ceny – przyzwoite, dormi 17 MR.

– Błagam..  – zaczęłam – od rana szukam miejsca dla nas. Jesteśmy od dawna w podrózy, potrzebujemy coś taniego..

– Najtańsze jest dormi, ale nie wiem, czy Pani by chciała..

– TAK!!! TAK, CHCE DORMI!!! BARDZO PROSZE!!! Koedukacyjne? Jasne, bez problemu! Na ostatnim pietrze? Nie przeszkadza nic a nic!

20 minut poźniej wyciągałyśmy się na czystym łóżku w wieloosobowej sali na szczycie kilkupietrowej kamienicy. 

 

 

 

Szybko okazało się, że lepiej nie mogłyśmy trafić. Gdy wykąpane w rozkosznie ciepłej wodzie zeszłyśmy na dół, na Gaję czekało wielkie jabłko. A gdy wróciłyśmy po pierwszym spacerze – drożdżóweczka.

– Kochana, Gaja jest tu bezpieczna. Wszędzie mamy kamery, a przy wejściu siedzimy my. Mysz się nie przecisnie – rzekła właścicielka, gdy próbowałam Gajkę zgarnąć do pokoju. – Możesz ją tu zostawić. Jak się znudzi – odprowadzimy ją na górę.

 

 

Tym razem nie miałam oporów. Gaja została na recepcji, gdzie szybko stała się częścią teamu. Gdy potrzebowała – przybiegała do mamy. Szybko poznała cały hostel, czując się w nim jak w domu. Ja zresztą też czułam się tam dobrze.

 

 

 

Z dwoma Chinkami prowadzącymi hostel zaprzyjazniłyśmy się szybko. To one nas przygotowywały na kolejne trudności. 

– Widzisz – mówiły – tak tu w Kuala jest. W Azji tak bywa. Ze ne chcą ani dzieci, ani starszych?

– Starszych? – nie zrozumiałam

– Tak, podróżujących emerytów. Boją się, że będą mieli udar, zawał, albo że im kipną w pokoju. Nikt nie chce mieć problemów – kontynuowała właścicielka, tym razem rozbierając dla Gai pomarańczkę –  W Twojej sali jest chociażby taki mężczyzna. Też go nieprzyjęli w kilku miejscach. Trafił do nas. My bierzemy wszystkich, nie można tak wyrzucać ludzi na ulicę. Tak jak Ciebie, jak jego. Zmęczeni, po długiej podróży, chcący poznać nasze miasto. Doceniam Wasz wysiłek, szanuję Was, u mnie znajdziecie swój dom.

Zapraszam Was więc w ich imieniu. Hostel nazywa się Grocer’s Inn, jego adres to: No. 78, 1st Floor, Jalan Sultan, 
50000 Kuala Lumpur, Malaysia , telefon: +60 32 078 7906, a link do jego strony jest TU. To dobre, przyjazne dla każdego miejsce, zajmujące całą kamienicę w cetrum China Town, w wieloma pokojami o różych cenach i standardzie, z tarasem na dachu i balkonami. Nie ma tam jedynie kuchni (jest dostępny wrzątek i zima woda do picia) – ale tego udogodnienia nie spotkaliśmy w dotychczasowej podrozy po Azji ani razu. Za to stragany z jedzeniem zaczynają się już przy wyjściu z hostelu. I oczywiscie, za tanim jedzeniem (5MR porcja) trzeba trochę pochodzić, ale wciąż jest to możliwe.

 

 

 

 

***

 

 

A tu Kuala Lumpur bardziej praktycznie oczami Kingi Bielejec.

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
x

Check Also

muesli breakfast

Muesli

Kuala Lumpur. Poranek. – Mamo?..  Co dziś zjemy?..  – pyta zaspanym głosem Gaj, wtaczając się ...