Home / AZJA / Filipiny / Pies czyli nie bądźmy obojętni.

Pies czyli nie bądźmy obojętni.

Pies był duży i strasznie chudy. Sterczał przywiązany do muru cmentarnego w sposób, który przypominał skazanego na szubienicę. Sznur, który łączył go z barierką okalającą wielki grobowiec był króciutki, ot na tyle długi by trzymać głowę w normalnej pozycji. Na położenie się pies nie miał szans, każde spuszczenie nosa do ziemi owocowało naciskiem sznura na podgardle i zduszonym charkotem. Zresztą, kto by chciał się kłaść na tym rozgrzanym do białości betonie? Był środek upalnego dnia, żar lał się z nieba, kto żyw szukał cienia. A ten biedak stał przywiązany do sztachet ogromnego grobowca i smażąc się żywcem, patrzył tępo w dal, skazany na łaskę pana zwanego człowiekiem.

 

dręczony pies

Udręczony pies. Cmentarz Północny, Manila. (Pies. Cierpienie zwierząt)

 

– Ate, gdzie właściciel? – zagadałam jedną z kobiet sprzedającą kwiaty przy ulicy – Przecież pies w słońcu stoi!

– Nie wiem gdzie właściciel, ale pies zły! – ostrzegła kobieta – Niech pani nie podchodzi i dziecku nie pozwoli. Trzy osoby już pogryzł.

Zły, nie zły – cierpi niepotrzebnie. A nic mnie tak nie wkurza, jak bezsensowne cierpienie na tym i tak pełnym bólu świecie. Czułam jednak bezradność. Bez właściciela nie przewiążę psa w inne miejsce. Popatrzyłam więc z żalem na umęczone zwierze i poszłam dalej.

 

dręczony pies

Oczy psa krzyczały o pomoc. (Pies. Cierpienie zwierząt)

Chodziłyśmy z Gają po North Cementary szerokimi i wąskimi alejkami. Bawiłyśmy się z dziećmi, rozmawiałyśmy z dorosłymi, błądziłyśmy pomiędzy starymi grobowcami, tymi milczącymi i tymi pełnymi gwaru zamieszkujących ich rodzin. Obraz psa w męczarniach nie mógł mi wyjść z głowy. W drodze powrotnej więc, przekonawszy się, że mieszkańcy Manila Northen Cementary (klik) to tacy sami, serdeczni ludzie jak wszyscy inni, zebrałam się na odwagę.

Wróciłam do psa.

Stał, tak jak go zostawiłam. Miał troszeczkę dłuższy sznur, ale wciąż nie mógł się położyć. Pętla podcinała jego szyję, ale z gardła nie wydobywał się już nawet charkot. Patrzył na mnie tylko tymi umęczonymi, psiejskimi oczami, w których malowało się tak bezbrzeżne cierpienie, że ściskało mi się serce.

– Jasny gwint! – powiedziałam do Gai, rozglądając się wokoło – Nie możemy go tak zostawić! Przecież on nawet wody nie ma!

Nie ma i nie miał, wokół nie widziałam ani śladu jakiegokolwiek na nią pojemnika.

– Mamo, ale pani mówiła, że on jest zły. Ugryzie nas!

– Wiem, córeczko. Nie przewiążemy go same w inne miejsce. Ale wiesz co? Spróbujemy mu dać wody. Przynajmniej to możemy dla niego zrobić. Tylko do czego? – rozglądnęłam się bezradnie.

W spontanicznej improwizacji jednak córka zaczęła przerastać mistrza.

– Mamo, patrz! Znalazłam miskę! – wykrzyknął maluch, wygrzebując ze śmietnika jednorazowy pojemnik na jedzenie – Będzie jak znalazł!

–  Córeczko, uwielbiam Cię! – odkrzyknęłam. Byłam z mojej małej strasznie dumna – Znakomita miska! Brawo! Teraz tylko musimy mu ten pojemnik jakoś tak podsunąć, by nas przy tym nie ugryzł. Czekaj.. – tym razem mama ruszyła szarymi komórkami – Dobra, mam plan. Ja mu dam trochę naszego makaronu dla odwrócenia uwagi, a jak machnę ręką, patykiem podsuniesz mu ten pojemnik, o tam, z drugiej strony. Dobra?

– Dobra! – podekscytowana Gaja w sekundzie była gotowa do akcji

– No to czekaj, nalejemy mu jeszcze trochę wody, nie za dużo, bo rozchlapie – mówiąc to już odkręcałam butelkę – potem jakoś spróbujemy tam z drugiej strony, przez kraty mu jej dolać.

– Piesiuniu – rzekłam przechodząc do czynów – Chodź kochany.. Mam dla Ciebie coś dobrego.. – gadałam dla dodania sobie animuszu, bo będąc pogryziona przez bezdomnego psa, tego też się bałam (klik) – Popatrz.. Makaronik.. Z sosikiem pomidorowym, mniam, mniam, co prawda bez mięsa, ale myślę, że dla ciebie to nie jest istotne.. Dobry makaronik.. Dobry piesek.. – rzuciłam kilka makaronowych kolanek w przeciwnym do podkradającej wolno się Gai kierunku.

Pies rzucił się na makaron, charcząc od wcinającego się mu w szyję sznura.

 

pies cierpienie zwierzat

Pies, dusząc się na łańcuchu, walczył o każdą drobinkę makaronu. (Pies. Cierpienie zwierząt)

 

– Jasny gwint! – zaklęłam po raz drugi, wściekła na siebie, że tego nie przewidziałam – Przepraszam Cię piesiuniu.. –  ale Gaja już reagowała. Złapała kijek oparty o sąsiedni grobowiec i podsunęła makaron bliżej psa. Jakimś cudem sznur pozwolił spuścić mu samą głowę. Makaron zniknął w mgnieniu oka. Pies z natężeniem wpatrywał się we mnie.

– Gaja, przygotuj się! – zarządziłam – TERAZ! – krzyknęłam, podrzucając psu kolejną porcję makaronu.

Gaja błyskawicznie podsunęła psu pudełko, po czym odskoczyła i pobiegła za sztachetki ogradzające grobowiec. Stamtąd kijkiem przesunęła pojemnik w zasięg psa, odkręciła butelkę i zaczęła lać wodę.

Ja rzucałam mu porcję makaronu za porcją.

W końcu makaron się wyczerpał.

– Nie mam już nic więcej piesku.. – powiedziałam z żalem – Napij się wody..

Dokładnie w tej sekundzie pies dostrzegł pojemnik. Rzucił się na niego, z tej zachłanności rozlewając połowę, po czym pił, pił, i pił..

 

 

– Gajunek, daj butelkę! – zaordynowałam – Doleję mu wody.

Gaja posłusznie podała mi bidon. Też miała do czynienia z bezpańskimi psami, w złym tego słowa znaczeniu. I ją pogryzły psy podczas naszej podróży. Na szczęście nie było to nic poważnego, ale wystarczyło, by wyrobić odruch lękowy na widok bezdomnych, szwendających się psów.(klik)

Myślę, że kto nie bywał na latynoskich lub azjatyckich wioskach po zmroku, nie zdaje sobie sprawy, jak agresywne i pewne siebie bywają bezpańskie psy. Włóczą się samotnie, lub w hordach, atakując ludzi. Przed mężczyznami często zmykają, ale przed kobietą i dzieckiem? Nie zawsze kamień czy patyk w ręce wystarcza, by je odstraszyć, bywają psy, które – ośmielone nocą, a skrzywdzone przez ludzi – rzucają się na przechodniów, głodne, agresywne, nie mające nic do stracenia.

Od początku podróży unikamy przemieszczania się po zmroku – między innymi z tego powodu. Gdy jednak życie zmusza nas do mierzenia się z ciemnościami, na widok agresywnie zachowujących się psów, od razu podnosimy kamienie z ziemi, z daleka śląc sygnał o naszej determinacji do obrony. W Meksyku sytuacja była tak zła, że zawsze przy sobie nosiłam kupowane na festynach kabsle i zapałki. Wzorem chłopców, którzy w ten sposób straszyli dziewczyny, podpalałam je i rzucałam w kierunku podchodzących do nas, agresywnych psów. Inaczej przejście do domu byłoby niemożliwe.

Przez kraty wsadziłam butelkę i po raz drugi dopełniłam wodą pojemnik.

Pies znów rzucił się tak zachłannie, że zaszkliły mi się oczy. Nie wiem ile nie pił, ale myślę, że było to bardzo długo. 

– Biedny piesek – powiedziała Gajka – Ale mu sie chciało pić!

– Bardzo biedny – przytaknęłam – Widzisz Gajku.. Ludzie nie dbają o potrzeby zwierząt, a zwierzęta nie znają mowy ludzi, by się o nie samemu upomnieć. Cóż ma zrobić taki przywiązany pies? Przecież nikt na niego nie zwraca uwagi. Nie wiadomo też kiedy jadł, a jak jest przywiązany, to sobie nawet ze śmietnika nie wygrzebie. Aj! – palnęłam się w czoło – Mam jeszcze te bułki kupione w grobowcu. Może mu je damy? Nie wiem, czy pies będzie chciał jeść chleb, – powiedziałam niezbyt mądrze – no zobaczmy.. – dodałam odrywając kawałek bułki i rzucając w kierunku psa.

Pies łyknął bułkę tak łapczywie, że prawie się nią udławił, po czym popatrzył na mnie błagalnie. 

– Mam, mam więcej piesku.. – odrywałam kawałek za kawałkiem i rzucałam mu pod nogi. I tak wszystkie bułki kupione na jutrzejsze śniadanie wylądował w jego brzuchu. 

 

udręczony pies

Gaj podsuwał udręczonemu psu kawałki makaronu, które były poza jego zasięgiem. (Pies. Cierpienie zwierząt)

 

Gdy podeszłam od bezpiecznej strony ogrodzenia, by znów dolać mu wody do miski, ogon psa tańczył radośnie, a język próbował mnie polizać.

– Widzisz Gajku.. To jest ten niebezpieczny pies, który gryzie ludzi – kwitowałam ze smutkiem – wystarczyło mu dać wody i coś do jedzenia, a stał się naszym przyjacielem. 

– A czemu pani powiedziała, że gryzie ludzi?

– Bo i może pogryzł. Psy gryzą z różnych powodów. Może ktoś go bił, albo mu dokuczał? Kto to wie.. – rozglądnęłam się wokół siebie – Wiesz co, Gaja, poszukajmy jeszcze tego właściciela. Może ktoś się objawi..

Zza moich pleców, z grobu wyszła dziewczyna z malutkim dzieckiem na ręku.

– Dzień dobry ate – zagadałam po angielsku – Może znasz właściciela psa?

Dziewczyna bezradnie pokręciła głową. Nie byłam pewna, czy to znaczy że nie zna, czy po prostu nie rozumie angielskiego.

– Asok (pies) – powiedziałam po tagalsku, wskazując ręką na psa – Owner (właściciel). Gdzie jest? Szukam go.

Dziewczyna machnęła ręką w nieokreślony sposób. Spróbowałam więc powiedzieć to samo innymi słowami, a potem innymi, wskazując na psa i na okolicę.

Niestety ate nie rozumiała mnie ni w ząb.

– Ona nam nie pomoże – powiedziałam do Gajki, która przyglądała się moim desperackim próbom komunikacji – Poszukajmy kogoś innego.

Ze straganu przy drodze przyglądała nam się na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Podeszłam więc do niej, pytając o to samo. Mała schowała się w budzie. Nie dałam jednak za wygraną, podeszłam do straganu i oparłam się o ladę. W środku na zaimprowizowanym posłaniu leżała odwrócona plecami do mnie kobieta.

– Nic z tego, ona śpi! – powiedziałam zdenerwowana do Gajki – Nie ma nawet kogo pytać! Jasna cholera!

Nagle zobaczyłam, jak ręka kobiety sięga po telefon komórkowy.

– Ate?..

Nie było reakcji.

– Ate?.. – powiedziałam głośniej.

Nic.

– ATE! – krzyknęłam. 

Kobieta odwróciła się, zimno na mnie spoglądając.

– Szukam właściciela tego psa! Tego co tam przywiązany jest? Zna go Pani? – zaczęłam.

Ate wolno odwróciła się do mnie plecami i znów zaczęła przeglądać komórkę.

– Mamo? Dlaczego ta pani Cię ignoruje?

– Nie wiem, córeczko. Albo mnie nie rozumie, albo nie chce mieć ze mną do czynienia. – powiedziałam ze smutkiem.

Czułam, że moje możliwości pomału się wyczerpują. Gdzie mogłam szukać właściciela, kogo mogłam o niego zapytać? Rozglądałam się bezradnie po ulicy, gdy podeszła do mnie do mnie ta sama dziesieciolatka, która schował się przede mną we wnętrzu straganu.

– Tam jest właściciel – powiedziała cicho, wskazując oczami na leżak. Siedział na nim facet, sprzedając poukładane wokół siebie znicze.

– Dziękuję – odpowiedziałam równie cicho – Bardzo Ci dziękuję. 

Szłam wolno w kierunku mężczyzny, zastanowiając się, jaką taktykę przyjąć. Nagadać mu do rozumu? Że zwierzę czuje? Cierpi? Bez sensu. Nawet w Europie część ludzi nie akceptują faktu, że zwierzęta mogą czuć ból, a co dopiero tu, w Azji? Dla mkejscowych zwierzę przypomina trochę ożywiony przedmiot, który różni się tym od innych przedmiotów, że się rusza i może wykonywać pracę. No i że czasem trzeba mu dać coś zeżreć, bo padnie.

Właściwe słowa jak zwykle znalazły się, gdy spojrzałam mężczyźnie w oczy.

– Dzień dobry! – zagadałam – Pan jest właścielem tego psa, prawda?

Gość pokiwał głową.

– Jak się cieszę, że Pana znalazłam. – wyskakiwało ze mnie w naturalny sposób, bo faktycznie się cieszyłam – Bo widzi Pan, ten pies cały dzień na słońcu jest i na takim krótkim sznurku.

– Bo agresywny – rzucił facet, ale bez złości

– No rozumiem, ale wie Pan, dałam mu z córką wody i chleba, on machał ogonem i się łasił, może nie jest taki zły. Ale on ma strasznie krótki sznurek i stoi w słońcu. – powtórzyłam – Mógłby Pan go przewiązać do cienia?.. Bardzo proszę? – wyartykułowałam wreszcie swoją prośbę, zastanowiając się, co zrobię, jak gość powie, że nie.

Ale mężczyzna wstał i bez słowa sprzeciwu przewiązał psa w zacienione miejsce. Do tego jeszcze przyniósł skądś miskę i wlał tam wodę.

 

 

Byłam w szoku, jako że zupełnie nie spodziewałam się tak pokojowego i pomyślnego obrotu wydarzeń.

– Wiesz Gajku – komentowałam potem  do córki, biegnąc w kierunku miejsca odjazdu jeepneya – Strasznie się cieszę, że wystarczyło nam odwagi, by iść i poszukać tego pana. Strasznie się też cieszę, że zareagował na naszą prośbę. Zawsze trzeba reagować na cierpienie ludzi i zwierząt, Gajusiu. Zawsze. Bo co stawiamy na szali? Tylko to, że najwyżej nam się nie uda. A jeśli się uda?

Nie bądźcie więc obojętni.

Reagujcie.

 

 

Ps. O pogryzieniu mnie przez psa, moim totalnym przerażeniu i tym, co z tego wynikło przeczytacie w tryptyku: „Pogryzienie przez psa. Co robić?”, „Szczepionka na wściekliznę” oraz „Jedzenie psa”.

ps. Reagujemy w różnych przypadkach. Czasem rozmawiamy z właścicielami, gdy widzimy ich nadopiekuńczość, czasem gdy widzimy, że są krzywdzone. Nie zawsze oczywiście osiągamy efekt, ale tak sobie myślimy, że ta nasza interwencja może być jak ziarenko, które przyniesie owoc odsunięty w czasie. Bo może po nas zareaguje jeszcze ktoś inny, i ktoś, i ktoś – w efekcie czego właściciel być może zastanowi się nad swym zachowaniem i coś w nim zmieni..

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] to jedno, ale przede wszystkim ważne jest reagowanie na krzywdę. Piękny i mądry artykuł napisała o tym Asia z bloga Somosdos, która nieprzerwanie od 6 lat (!) podróżuje z małą […]

Monika
Monika
5 lat temu

Jesteście niesamowite!! Uwielbiam Was ?

x

Check Also

Asia i Gaja jako palmy

Rozterki czyli kulisy podróżowania

Ile we mnie lęku, ile niepokoju… Wydaje mi sie, ze ciagle jestem spóźniona, ciągle nie ...