Poprzednią część historii znajdziecie w tekście pt. „Sri Lanka. W raju pełnym blizn”.
O Pigeon Island pierwszy raz usłyszałam od naszych gospodarzy. Nim jednak usłyszałam – zobaczyłam ją na banerze.
– To zdjęcie nie może być prawdziwe – z miną znawcy powiedziała Gaja, przyglądając się reklamie – Strasznie podciągnięte kolory.
Popatrzyłam w zdumieniu na córkę.
– No powiedź sama, mamo – kontynuowała, marszcząc nos – przecież w rzeczywistości nie ma takiego nieba. Ani takiego koloru palmy. Ani… A nie, leżaki może takie są!..
Uśmiechnęłam się w duchu. Faktycznie, na zdjęciu wyspa miał nierealne nasycone kolory, niemniej jednak ciągle wyglądała uroczo.
Tylko jak się tam dostać?

Pigeon Beach Hotel, opuszczona recepcja – jedyne miejsce, w którym działał wątpliwej jakości internet. Tu też pisałam do Was, tu także odbywały się wszystkie lekcje wymagające wirtualnych podręczników.
Wiedzę na ten temat miał oczywiście Joel.
– Pływają tam łódki, ale to droga impreza – drapał się w głowę – Od 3500 rupies po 5000. Zależy ile ludzi na łodzi.
– To cena dla turystów czy miejscowych – zapytałam przytomnie. – Dziecko płaci?
– Dla turystów – odpowiedział uczciwie. – Dzieci pewnie połówkę. Ale cen dla miejscowych nie znam. Nigdy tam nie byłem.
Biłam się z myślami. Kilkugodzinny pobyt na wyspie miał nas kosztować dwie podróżodniówki. Trochę dużo jak na nasz skromny budżet, ale perspektywa oglądania podwodnego świata wreszcie zwyciężyła. W końcu od czasów Mari – Mari nie byłyśmy na rafie koralowej, a o tej słyszałam pochlebne opinie. Ostatecznie przeważyło zapewnienie Mandy, że na płytkich wodach wokół wyspy, oprócz kolorowych rybek można zobaczyć żółwie i rekiny.

Morskie szaleństwa.
Ostatnie dni były piękne. Ostre, tropikalne słońce paliło, sympatycznie rozgrzewając turkusową wodę, ale jednocześnie wiał mocny wiatr. Fale, które podnosił były wyjątkowo nieprzyjemne. Z daleka widziałam motorówki podbijane przez wały wody, które spadając twardo, przynosiły najgorsze skojarzenia. Patrzyłam wówczas na Gaję, a ta z przerażeniem w oczach kiwała przecząco głową. Zgadzałam się z nią. Przyjemność nie musiała być okupiona siniakami, strachem i rzyganiem przez burtę. Nie spieszyło nam się. Na sprzyjającą pogodę mogłyśmy przecież poczekać.

Wietrzne popołudnia spędzałyśmy czytając w hamaku książki.
Co wieczór sprawdzałyśmy więc prognozę, ale wymarzona flauta nie przychodziła. Wreszcie, po kilku dniach, wiatr się wydmuchał. Turkusowe morze kołysało się leniwie, a toczące się po bezchmurnym niebie słońce obiecywało piękne widoki. Uznałyśmy z Gają, że dziś spróbujemy dostać się na wyspę.
Zjadłyśmy więc mocne śniadanie, spakowałam nasze snurklowe utensylia i podskakując z radości ruszyłyśmy w kierunku łódek.
Na oficjalnej plaży w Nilaveli było gęsto od ludzi. Miejscowi rozsiadali się z całymi rodzinami, piknikowali, kąpali w zagrodzonym fragmencie oceanu, a nade wszystko cieszyli się z tych chwil jak dzieci. Przechodząc, co rusz widziałyśmy dorosłych mężczyzn turlających się po plaży, czy dostojne panie w kolorowych szatach, dające się zakopywać w piasku. Pomiędzy nimi biegały wesoło pokwikujące dzieciaki. Wszechobecna radość była tak zaraźliwa, że śmiałyśmy się z Gajenką w głos.
– Madam! Madam – ktoś złapał mnie za ramię.
Odwróciłam się gwałtownie, gotowa do obrony. Przede mną stał czterdziestoletni na oko mężczyzna w koszulce policjanta.
Zdębiałam.
– Czy Pani podróżuje z dzieckiem? – zapytał wprost.
– Dlaczego mnie pan pyta? – odbiłam piłeczkę, by zyskać na czasie. Czego chciał? Życie uczyło, że w takich sytuacjach najlepiej nabrać wody w usta. O porwaniach, kradzieżach i napaściach nasłuchałam się wystarczająco dużo. Niekoniecznie był to prawdziwy policjant. Koszulka o niczym nie świadczyła.

Radość z plaży, radość z życia!
– Czy Pani jest z couchsurfingu? – zapytał koleś i nie czekając na moją odpowiedź ciągnął – Ja jestem Tevon. Dwa tygodnie temu napisałaś do mnie list, ale niestety, z bolącym sercem musiałam Ci odmówić. Jak się ciesze, że Cię widzę! Co za spotkanie!
O cholera!
– Jak mnie poznałeś? – wydukałam, totalnie zaskoczona sytuacją. Faktycznie pisałam do ludzi z couchsurfingu. Przedział czasowy zgadzał się także.
– Charakterystyczne jesteście! – obwieścił gromko – Dwie białe dziewczyny, matka i córka. Ślepy by zauważył. Przecież tu sami miejscowi przyjeżdżają. Ratownikiem jestem. Z ramienia policji plażę obstawiam. Na Pigeon Island chcecie płynąć? – dodał, obrzucając wzrokiem moją wysłużoną torbę z której wystawała fajka do snoorklingu – Chodźcie! Pomogę Wam dostać się na łódkę.
Dorośli ludzie zarażali dziecięcą radością! Chwilo trwaj!
Gdy tylko zbliżyliśmy sie do motorówek, obskoczyła nas banda naganiaczy. Trevon tylko ruszył ręką i banda jak nas dopadła, tak zniknęła. Nasz policyjny znajomy zagadał krótko z jednym i z drugim sternikiem, potem z gościem ubranym w mundur strażnika Parku Narodowego, aż wreszcie zwrócił się do mnie.
– Płacisz 3500 i tyle. Dzieciak nie płaci.
Zaakceptowałam warunki. W tym zgiełku, wśród ładujących się na łódki ludzi nie miałam wielkiego pola negocjacyjnego. W parę chwil łajba się napełniła i silnik, warcząc głośno, próbował pokonać przybój.

Mimo doskonałych warunków Gajka miała sporego stracha.
– Aaaa! – Gajce zupełnie nie było do śmiechu. Morze było spokojne, ale akurat teraz przybiegały do nas jakieś zapomniane przez bogów fale.
– Maluchu, spokojnie! Popatrz, jak jest pięknie! Morze prawie płaskie! Zobacz, płyniemy równo, nic sie nie dzieje!
Ale maluch, mając w sobie zakotwiczone jeszcze z Kolumbii wspomnienia twardych skoków motorówki, stracił racjonalność myślenia.
– NIEEEE! Mamo, ja już nie chcę, ja już NIE CHCĘ!!!
Ale sytuacja była całkowicie bezpieczna. Sprawnie pokonaliśmy przybój, po czym ocean znów wypłaszczył się niczym obrus na świątecznym stole. Słońce świeciło pięknie, wyspa ogromniała w oczach.

Pigeon Island. Tam płyniemy!
– Gajunia! Dziewczynko! Chcesz na kolanka?
– Nie! – odpowiedziało bohatersko moje dziecko, czym wprawiło mnie w pewne osłupienie. Ale dobrze, skoro nie chce uciec do mamy, znaczy, że ma zasoby, by samotnie zmierzyć sie ze swoim lękiem.
– Kochanie, popatrz! Wszystko dobrze! Morze płaskie! Jest pięeeeeeeknie! – przekrzykiwałam motorówke.

Otoczyły nas małe, śliczne wysepki.
Popatrzyła. I nagle do zalanej przerażeniem główki dotarło, że faktycznie jest pięknie!
W jednej chwili łezki obeschły, a na twarzy wykwitł uśmiech. Pozostali turyści, którzy obserwowali nas kątem oka, zaczęli bić brawo, ale zaraz uwagę wszystkich przykuły pierwsze, wystające z wody, fantazyjne wysepki.
Byłyśmy coraz bliżej.
Cd znajdziecie we wpisie pt. ” Zaginął człowiek!”
Ps. Odcinek filmu z drogi na wyspę obejrzeć możecie tu: ” Pigeon Island. Na spotkanie wielkiego błękitu.” Więcej filmów z drogi znajdziecie na blogu w sekcji VLOG lub na naszym YouTubie.
Właśnie dorzuciłem kolejny punkt na listę miejsc do odwiedzenia!
Slusznie. To miejsce Cię zachwyci, a Sri Lanka otwiera się dosłownie za moment!
Przeczytałem „spakowałam nasze sznurkowe utensylia” patrząc na Wasze zdjęcie w hamaku. Już sobie wyobraziłem jak po cichutku, po malutku zwijacie ten hamak, żeby go zabrać na zwiedzanie wyspy. Na szczęście drugie czytanie naprostowało moje wyobrażenia o „pożycznaniu” przydrzewnych hamaków 🙂 Tak przy okazji to miło, że używają szerokich taśm zabezpieczających drzewo.
Tak, ja też na to zwróciłam uwagę. Mandy jest w ogóle dość uważną na przyrodę osóbką.