Ile we mnie lęku, ile niepokoju… Wydaje mi sie, ze ciagle jestem spóźniona, ciągle nie tam, gdzie powinnam… Spóźniona za porankiem, za porą suchą, za odpowiednim momentam, próbuję podjąć nalepszą dla nas decyzję…
To takie trudne, takie cholernie trudne, by pogodzić kilka kierunków w tym samym czasie, by spełnić swoje marzenie podróżnicze, a jednocześnie zrobić to tak, by było bezpiecznie dla nas i ciekawie dla Gajki (bo dla mnie fajnie zawsze będzie). Niemoc czuję, ogromną niemoc, nie wiedząc w którą stronę się kierować. Siedzę więc z nosem w komputerze, z przytłumionym gęstymi chmurami internetem i szukam, grzebię, kopię, piszę..

Parasole i kapotki przeciwdeszczowe stały się naszymi wiernymi towarzyszami. Hiraya Farm. Pora deszczowa. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
A tu internet przerywa. A tu ludzie nie odpowiadają. A to Gaja wstaje i mając dość mamy przed kompem oświadcza wyraźnie: pobaw się ze mną. A tu znów pada i choć ciepło, to tak ponuro wokół, monochromatycznie i wilgotno. Dół mnie łapie od tego wszystkiego, najchętniej zaszyłabym się w łóżku i cały dzień z niego nie wychodziła, tyko tak tkwiła.
– Słońce wyjdź, bo oszaleję – mruczę, odkładając komputer drżącymi rękami, wiedząc, jak mało wciąż wiem i zaczynam się bawić, choć umysł mój nie tu, nie przy Gai, ale gdzieś daleko, próbuje sobie układać w głowie te wszystkie wiadomości – gdzie jechać, jak jechać, gdzie później jechać.
A potem sobie myślę:
– Głupa ty babo, jakie śmieszny problem masz, ot, gdzie pojechać, pół Twoich znajomych padnie na cycki, jak się zwierzysz, że spać nie możesz nocami, ważąc za i przeciw różnych destynacji, ludzie poważne problemy mają, a Ty, że nie możesz podjąć decyzji, że nie wiesz, co robić.

Poszukiwanie wiedzy o nowych miejscach staram się łączyć z pisaniem bloga i prowadzeniem socialmediów. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
No nie wiem. Najchętniej zostałabym tutaj, bo Filipin nawet połowy nie zjechałam. Zatrzymywały nas na miejscu choroby (och, Manilo, czuję się w tych progach jak w mym Krakowie), zatrzymywały nas zalewające świat depresje tropikalne (chyba ze dwa miesiące tkwienia w różnych miejscach, w których zamknęła nas pogoda), zatrzymywali nas piękni ludzie – i to akurat było cudowne, bo spędziliśmy ponad miesiąc wśród Mangyan, albo odbudowywałyśmy siły po chorobie wśród zieleni i błękitów Hiraya Farms.

– Mamo, mamo, popatrz jakie fajne palmy! Dwie! Duża i mała! Jak Ty i ja! /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Niestety konsekwencją tego jest fakt, że to, na co najbardziej cieszyłam się na Filipinach – czyli rajskie plaże, nieco nam umknęły. Owszem, było trochę plaż i na Mindoro, i na Luzonie (Baler – gorąco polecam), a na kolejne ostrzyłam sobie zęby – i pewnie byśmy tam dotarły, gdyby nie niespodziewany wybuch epidemi dengi.
Przez tereny dengi, chikungunyi i malarii jedziemy od lat, bo tak sie składa, że większość tropików to te trzy przenoszone przez moskity choroby w różnych kombinacjach i o różnym nasileniu (będzie o tym na blogu). Zdaję sobie z tego sprawę, więc od pamiętnej nocy w Ekwadorze, gdzie to nastawiałam budzik co godzinę, by nas pryskać DEETEM i nie gasiłam światła, by nie ośmielać komarów, jadę przez świat z moskitierą. Nie, nie jakąś profesjonalną, ot zwykłą moskitierą, lokalną, kupioną na wiejskim targu w San Lopez za całe trzy dolary. Służy ona nam pięknie i od tamtego czasu na palcach jednaj ręki mogę policzyć noce, gdy jej nie rozbiłam. Nawet w hostelu, w bogatej dzielnicy Manili, gdzie fumigacje trwają non stop, rozstawiałam moskitierę na piętrowym łóżku, wprawiając w konsternację współmieszkańców, którzy za moimi plecami kręcili kółka na czole na taką zapobiegliwość.

Moskitiera. Nasz nieoceniony przyjaciel w tropikach./Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Ich kółka na czole w poważaniu miałam, wiedząc o tym, że moskity zabiły więcej ludzi na świecie, niż wszystkie wojny razem (nie pamiętam źródła, ale jak trafię, oznaczę). No i ta dengue na Filipinach zupełnie pokrzyżowała mi dalszą marszrutę. Jeszcze początkiem lipca, gdy ogłoszono stan alarmu (nie epidemii), obserwowałam na polsko-filipińskich grupach różne na ten temat heheszki.
– Może faktycznie nie jest tak poważnie. – myślałam sobie – Zakończyła się właśnie epidemia ospy, nie było tak źle, może przesadzają z tą dengue.
Miesiąc później na grupie heheszków już nie było. Ogłoszono stan epidemii na całym obszarze Filipin, a do mnie co rusz trafiały informacje o kolejnych znajomych osobach złożonych tą chorobą. Było mi jeszcze mniej do śmiechu, gdy przeczytałam na rządowych stronach, że połowa chorych i zmarłych to dzieci poniżej 9 roku życia.

Informacje o epidemii są w newsach każdego dnia./Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Wiadomo, dengue, chikungunya czy malaria to choroby tropików. Zawsze można zostać nimi trafionym. Ale co innego normalny poziom zachorowań, co innego – epidemia.
Należało zwijać się z Filipin.
Tylko gdzie?
Trwał sierpień. Możliwości miałam trzy.
Serce rwało mi się do Papuy i Nowej Gwinei. Tam Goroka Festiwal sie zaczynał, okej, cepeliada, ale jakże niezwykła i niecodzienna. Pokazać Gajce chciałam te plemiona o tak innej od wszystkich znanych mi kultur, o tak niecodziennych strojach i zwyczajach. O dziwo z Filipinami PNG ma (relatywnie) tanie połączenie. Zaczęłam czytać. A gdy zaczęłam czytać, przestałam spać. To co pisały strony rządowe nie mieściło się w głowie. Ale – z drugiej strony, podobne ostrzeżenia czytałam o Kolumbii czy Meksyku, a na miejscu okazywało się, że sytuacja wyglądała zgoła odmiennie, a ponure historie były raczej incydentalne.
Należało wiedzę tą zweryfikować. No więc heja, zaczęłam pisać do miejscowych ludzi zrzeszonych na nieocenionym couchsurfingu, zaczęłam pisać do Polaków, którzy tam podróżowali. Ze spływających odpowiedzi pomału wyłaniał mi się obraz całości. I znów – gdybym miała jechać sama, pojechałabym od ręki. Ale jestem z Gają! Nie mam bidonu z filtrem, nasze ubrania przeciwmoskitowe są super znoszone, brakuje nam szczepień ta tamte tereny no i trochę chorowałyśmy ostatnio.
Pasowałam się ze sobą kilka dni. Z Polski do Papuy jest jakiś kosmiczy kawał drogi za równie kosmiczne pieniądze. Z Filipin – rzut beretem. Nie mogłam spać, trzęsły mi się ręce – co robić, by nie wdepnąć na minę. W końcu zaczęłam żegnać się z moim marzeniem. No nie. Ta podróż ma być przede wszystkim bezpieczna i fajna dla Gai, a ja nie zdążę nas przygotować do niej tak, bym leciała spokojnie.
Papuę opłakałam krokodylimi łzami.

Manila. Podeszczowy zachód słońca./Rozterki czyli kulisy podróżowania/
No to może drugie marzenie podróżnicze. Może w sierpniu Celebes i Moluki? Wyspy piękne, zielone, słoneczne o tej porze roku? Indonezyjski chaos, od dawna dla mnie czytelny i bahasa (język indonezyjski), której podstawy wciąż pamiętamy? Czemu nie, ta destynacja jawiła nam się jako jasna, klarowna i przyjazna. Co prawda czas uciekał i słońce w tym rejonie świata niedługo będą przykrywały chmury, ale wciąż ta Indonezja była możliwa. Przestała być możliwa, jak się okazało, że do wyrobienia wizy na Filipinach potrzebuję osoby sponsora. Jedynie Kambodża jest tak miła, że przy półrocznej wizie takiegoż człowieka nie wymaga. Czas uciekał, sponsora znaleźć nie mogłam, a na dwa miesiące bez możliwości przedłużenia obawiałam jechać, wiedząc, jak bardzo pogoda może unieruchomić człowieka w jednym miejscu. No i tak Indonezja rozpłynęła się w powietrzu, a ja tak bardzo jednak chciałam z Gajką nad ciepłe morze..
Jakiś czas temu do Malezji zaprosił nas nasz serdeczny przyjaciel Paweł.
– Wpadnijcie – pisał – wyskoczymy razem na jakieś wyspy, odpoczniecie u mnie. A ja niedługo będę w Polsce, więc przywiozę Wam, co potrzebujecie.
Oj, potrzebowałyśmy trochę rzeczy. Ubrania antymoskito, porządny bidon, książki do pierwszej klasy dla Gajona o szeregu innych, przydatnych drobiazgów nie wspomnę. Do tego u Pawła zdeponowane leżały nasze kurtki i mój porządny, puchowy śpiwór. Jak nic droga prowadziła nas przez Malezję, gdzie i trochę plaż fajnych, słonecznych się znajdzie, a i radość ze spotkania z polskich i malezyjskich przyjaciół byłaby ogromna. Tyle że po kolejnych dniach researchu , grzebania po forach oraz rozmów z podróżnikami okazało się, że przyjazd do Malezji będzie bezcelowy, bo nie zdobędę tam kluczowego elementu trzeciej destynacji podróżniczej, którą brałam pod uwagę, czyli wizy do Chin.

– Mamo, pobaw się ze mną! Wyleź wreszcie z tego komputera!/Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Poważniejąc – te Chiny to był faktyczny, logiczny i pierwotny plan naszej marszruty przez świat. Tyle tylko, że brakło mi wiadomości, że dostać wizę do Chin poza terytorium Polski polskiemu obywatelowi jest niezwykle trudno. Kolejne dni spędzone z nosem w komputerze, pełne wkurzu na godzinami otwierające sie strony uświadomiły mi, że jeśli gdzieś mam tą wizę zdobyć, to możliwe to będzie tylko – w Kambodży, Wietnamie lub.. w Hongkongu!
Nie było więc wyjścia. Nie Malezja tym razem, ale Hongkong. I o dziwo, po raz pierwszy poczułam w duszy spokój. Tak, to jest ten właściwy kierunek drogi, o którym myślałam rok temu, w Indonezji. Chiny trawersem do Kazachstanu, a potem Biszkek na chwilę, by odsapnąć po intensywnej marszrucie u przyjaciela, który od dawna do siebie zapraszał.
Więc teraz, mając raptem tydzień dni do wylotu, znów siedzę w necie, grzebiąc, szukając, konsultując i rwąc włosy z głowy. Jak się przygotować do podróży przez tak wielki obszar? Tak trudny? Tak pełen niespodzianek? Przecież to inny język, inny stan umysłu, inne problemy i tak inne, zróżnicowane środowisko. Plus zima, która nadciąga nad pólnocny zachód, przez który prowadzi nasza droga. I te kary za przekroczenie wizy, przecież Chiny tak olbrzymie, my mamy tyle kilometrów do przebycia, a coś jeszcze zobaczyć chcemy.. Aaaaa!
Piszę więc znów do Chińczyków, do Polaków mieszkających w Chinach, do podróżników, prosząc: doradźcie. Ale czas płynie, ludzie też nie zawsze odpowiadają sprawnie, wiec znów pieką ramiona od stresu i oczy od komputera. I ta złość na moją podróżniczą samotność, irracjonalna, bo ją lubię, ale zawsze wypełzająca w takich momentach. Gdy tyle przygotowań przede mną, a Gajce trzeba jeść dać, z Gajką trzeba gdzieś pójść, zajęcie znaleźć, by jak najmniej ten przecież pełen zrozumienia i odporności na trudy życiowe Gaj nie umarł z nudy, gdy mama znosem w kompie nerwowo stuka w klawiaturę.

Nasz dobyteczek razem waży ponad 25 kg. Oprócz rzeczy i śpiworów mamy ze sobą książki, zeszyty, zestaw kredek, pisaków i farb, zabawki (m.in 7 pluszaków), pamiątki, sprzęt do fotografowania, pisania bloga oraz nośniki i kilka jeszcze potrzebnych drobiazgów, jak na przykład zestaw do snorklowania dla Gajki czy kask motocyklowy malucha. Sama woda, którą mam w butelce to 1 kg. I choć już nie noszę wszystkiego (łącznie z Gają) dosłownie na plecach, wciąż są to ciężary, na myśl o których robi mi się niedobrze. Dlaczego? Ot, na przykład wyobraźcie sobie przenieść wszystko kładką na drugą stronę ulicy.. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Gdy ulało mi się i do jednego z przyjaciół napisałam, jak to cholernie trudno samemu wszystko objąć, jak trudno żyć życiem pojedynczym, bez wsparcia, bez pomocy, bez odciążenia, jak trudno wszystkie obowiązki załatwiać liniowo, a nie dzielić się nimi z drugą osobą, odpisał mi – jak to on – bardzo konkretnie i rzeczowo:
„Jedziesz sama – płacisz za wszystko zmęczeniem. Ale popatrz też, jaką masz w tym wolność. Jechałabyś z partnerem – zapłaciłabyś za to niewolą i emocjami”.
Coś w tym jest. Akurat z moim byłym życiowym partnerem jeździło mi się świetnie, ale spotkałam wystarczająco dużo par po drodze, których relacja przypominała mi, że nasz przypadek raczej był wyjątkiem, niż regułą. Dwoje ludzi to już tłum, to hałas, to energia przeznaczona na budowanie wzajemnej przestrzeni emocjonalnej i ciągłe szukanie kompromisów. O wiele mniej jest tu miejsca na świat zewnętrzny. Jeśli jednak pojawi się jakaś na to przestrzeń – to taka relacja inną ma jakość, niż relacja samotnego podróżnika. Nie lepszą czy gorszą. Po prostu inną.
Ale cena za samotną podróż jest wysoka. Nie ma wentyla bezpieczeństwa, człowiek jest zdany sam na siebie, sam też ponosi konsekwencje wszystkich swoich błędów z całą ich ostrością, bez wspierającego ramienia obok, które przytuli i poda chustkę do nosa. Sam też musi wszystko zorganizować, od trasy, przez jedzenie, po wiedzę na dany temat. A jak obok człowieka jeszcze podskakuje mały, wymagający uwagi dzieciak, robi się z tego prawdziwa polka – galopka, o czym wszystkie samotne mamy wiedzą.
Pół biedy, jak się dysponuje woreczkiem pieniędzy. Wówczas wiele rzeczy robi się łatwiejszych. Można wziąść taksówkę na dworzec, gdzie to miły pan włoży bagaże do samochodu, odstawi pod stosowny autobus, wyciągnie bagaże i pięknie jeszcze podziękuje, a nie targać dobytek do miejskiego autobusu, jechać godzinę w tłoku by potem wyszarpywać plecaki spośród zamykających się drzwi, wrzeszcząc do kierowcy, by jeszcze nie ruszał, bo dziecko w środku. Albo wyciągnąć najpierw dziecko, a potem jednym okiem nieustannie go obserwując, wyszarpywać swoje bagaże spośród ściśniętych jak śledzie pasażerów. Można iść do pierwszego lepszego hostelu. Można kupić jedzenie w pierwszym, lepszym miejscu. Można zabrać dzieciaka na wszystkie rozrywki po kolei. Można, można..

Nasza ulubiona rozrywka – czyste, ciepłe morze. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Można wiele rzeczy, ale u nas od 5 lat finanse są niezmienne. Podstawowy budżet to 6 dolarów na dzień, czyli 23 złote na głowę. 46 złotych na dwie. Tak było od zawsze, od początku naszej podróży. Myślę, że obie przyzwyczajone jesteśmy do naszej drogi, do oszczędzania, do rezygnowania z wielu rzeczy, by móc sobie pozwolić na inne. Tak wybrałam i konsekwencje tego wyboru ponoszę, jednocześnie robiąc wszystko, by droga dla Gai była ciekawa, fajna i edukacyjna. I myślę, że tak jest. A że na mnie odbijają sie wszystkie ciężary, stresy, niedogodności, zmęczenie nieludzkie fizyczne i wyczerpanie emocjonalne – cóż, to konsekwencja wyboru. Dlatego też od czasu do czasu zatrzymujemy się na dłużej. By odpocząć. Nabrać sił. By nic nie robić, tylko cieszyć sie sobą i światem. I wtedy – na przykład – skorzystać z Waszego wsparcia finansowego, za które ogromnie, najbardziej na świecie Wam, Czytelnicy dziękuję!
W tej naszej podróży jest olbrzymi ładunek radości, ale jednocześnie próbuję Wam czasem nakreślić to, co zwykle się przemilcza. O tym, że podróż ma swoje cienie, swoje trudne momenty, swoje skały, o które się rozbijam i swoje góry, które na swoich barkach z trudem przenoszę. Że podróż to spotkanie ze swoimi limitami i ich przekraczaniem na pierdylionie płaszczyzn, bo obok jest mały człowiek, który np. teraz ładuje się na kolana i przerywa mi to opętańcze zbieranie wiedzy o kolejnym zakątku świata, w który spodziewanie/niespodziewanie przychodzi nam ruszyć.

Mama pracuje, Gaj szyje Gwiezdne Wojny. Niestety hostel nie jest przyjaznym miejscem na spędzanie tam całych dni, ale teraz nie mamy wyjścia. Uśmiech na twarz i do boju! /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Tak więc kochani – jutro lecimy do Hongkongu. Jeśli dostaniemy wizę chińską – wkrótce ruszamy do Chin. Ładuję więc na kompa VPNa, sciągam mapy, wypisuję potrzebne adresy mailowe. Ustanowiam też drugiego administratora naszego fejsbukowego profilu, by na wypadek awarii VPN lub braku z nami kontaktu, był ktoś, kto na fejsie napisze – słuchajcie jest ok, Somosdoski pisały do mnie z chińskiego maila, żyją, jadą, pozdrawiają..
O tylu rzeczach trzeba pomyśleć, o tylu rzeczach trzeba pamiętać. Na pewno o wielu więc zapomnę, a na pewno nie dam rady na tą chwilę ustalić dokładnej trasy ani porządnie się z niej obczytać. Więc kochani moi – prośba ogromna – jeśli macie wiedzę o Chinach, kontakty, wartościowe strony, proszę piszcie, dzielcie się, ale TU, Nie na fejsie, bo tu będę miała wszystko zebrane, a na fejsie, po chwili zniknie to z walla, tak, że prawie niemożliwym będzie to odkopać.
WSPOMAGAJCIE MNIE WIEDZĄ, proszę tutaj, na blogu, pod tym wpisem – będę miała dzięki Wam wsparcie na temat kontaktów, przejazdów i miejsc wartych odwiedzenia, co dla mnie jest wartością bezcenną, bo nawet przewodnika po Chinach w pdf ie nie mam na tą chwilę i wątpię by mi sie go udało skądś ściągnąć.

Gdy mama wsadza nos w komputer, Gaja odszywa kolejne laleczki Star Wars. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Na tą chwilę plan jest taki, że wjeżdżamy przez Hongkong, potem mniej więcej tak – Guilin i okolica, Zhangjiuje i okolica, Leshan i okolica oraz Xian i okolica. A dalej? Nie wiem, dalej okaże się, myślę, że też dzięki Wam, którędy na Urumczi i dalej do Kazachstanu się kierować, oraz jakie tam na nas mogą czyhać niespodzianki/niebezpieczeństwa (patrz: problemy z chińską policją itp itd)

W busie! W dal! /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
Wspomagajcie nas i jedźcie z nami – jeśli tylko się da, będę pisała, jeśli nie na blogu, bo intensywna droga może na to w najbliższym czasie nie zezwolić, to na pewno na fejsbuku i instagramie – o ile VPN zadziała i uda się Wielki Chiński Firewall ominąć.
Wspomagajcie nas, wspierajcie swoją obecnością, doradzajcie, jedzcie z nami!
Ciary mi chodzą po plecach przed tą nową przygodą – z ekscytacji, radości oraz z lęku!
Wierzę, że z Wami wszystko będzie dobrze.
Do usłyszenia – już z Hongkongu!

W drogę!.. /Rozterki czyli kulisy podróżowania/
[…] a tu sam blog, którego lekturę z całego serca polecam: http://www.somosdos.pl/). Gdy piszę o drapieżności, polowaniu, byciu niebezpiecznym, nie myślę […]
Małgosiu! Ogromnie dziękujemy Ci za tak pozytywną recenzję! <3
RENIFER https://www.kiosqta.com/boneka-reindeer-rusa-kutub-santa-claus-natal-standing-music.html
KOCHANA, TAK!!! TO RENI!!!
Napisalam do Ciebie malila na podane konto, ale mail wrocil. Ogromnie Ci jestem wdzieczna, tak strasznie, najbardziej na swiecie! To chyba jedyne miejsce w internecie, gdzie są Renie, jedny taki sklep!
OGROMNIE DZIEKUJE!!!
Powodzenia! Tulę Was obie jednocześnie trzymając kciuki za powodzenie 🙂 ważny wpis poczynilas. Ja zawsze czytając bloga gdzieś czuje pomiędzy wierszami że cała podróż ma swoje lepsze i gorsze strony. Ale wiesz? To jak ze wszystkim 🙂 wszystko zależy od tego jak na to spojrzymy. I myślę że taka podróż, bez nieograniczonego budżetu, uczy Gaje więcej i pokazuje jej prawdziwe życie, a nie tylko bańke 🙂 choć czasem chciałoby się inaczej, i dokładnie Cię rozumiem 🙂 raz jeszcze powodzenia! :*
VPN płatna wersja nie działała ani w Gangzhou ani w Urumchi. Innym razem będąc w Pekinie xoxo i VPN też nie dało rady. Albo nie potrafiłam tego odpowiednio skonfigurować, albo VPN z którego miałam korzystać już znalazł się na celowniku władz i został odstrzelony. Podobno są strony, które co miesiąc aktualizują listę dostępnych i zablokowanych VPN-ów. Obiło mi się później o uszy, że Express VPN się tam w sprawdza i da się znaleźć sposób na ominięcie chińskiego Firewalla.
Co oznaczaja dwa serducha?? ze jestem myslami z wami, ze cieszę że ze moge uczestniczyć w waszej wyprawie mimo ze z pozycji fotela ? ze pracuje z filipinczykami i ze moge dzieki wam bardziej poznac ich kulture kraj zwyczaje.
Asiu, jestem pewna,ze Gaja w przyszlosci bedzie Ci niesamowicie wdzieczna za to, jak jej pokazalas swiat! Podziwiam Cie niesamowicie za sile i wytrwalosc! Oby do przodu, Dziewczyny ♡! Trzymam mocno kciuki za jak najmniej nieprzyjemnych niespodzianek w drodze! Buziaki ♡
Trzymam kciuki za dalsza podróż, Chiny to moje marzenie wiec również obiecuje wesprzec choc troszke finansowo. Dacie radę bo kto jak nie wy?
Dziękujemy ogromnie! Nie zapomnij podzielić sie z nami Twoim ziemskim adresem – z chęcią zaistniejemy w Twoim prawdziwym życiu chociażby w postaci karteczki na lodówce! <3
Szczerze podziwiam za trzymanie się tak niskiego budżetu dziennego. Wróciłam właśnie z Ameryki Centralnej i po dwóch miesiącach przekroczyłam swój budżet dwu krotnie. Wydaje się że świat jest o wiele tańszy, a nawet w najbiedniejszych rejonach 6 dolarów to jest tka naprawdę nic. Obserwuje wasza podróż od dłuższego czasu i nieisamowicie was podziwiam i trzymam kciuki:)
Niestety tak jest, świat wcale nie jest tani.. Podróż za 23 zł wymaga wielu wygibasów, rezygnacji, zacięcia i znoszenia niedogodności.. O takich „drobiazgach” jak spanie w wieloosobowych salach, autostop, bardzo wolny autobus czy permanentny brak ciepłej wody nawet nie wspominając..
Kochane, przesyłam moc dobrej energii i tradycyjnie uściski:)
Asiu, jeśli będziesz potrzebowała przewodników po Chinach w pdf’ie daj znać, mam możliwość ich pozyskania. Postaram się też jak dotychczas minimalnie, bo minimalnie, ale wspierać was finansowo – swoją drogą zobaczyłam na patronite.pl jakie ogromne pieniądze ludzie zostawiają na rzecz niektórych „twórców” produkujacych ogłupiającą rozrywkę i zrobiło mi się zwyczajnie przykro, w zestawieniu z tym, co wpływa do was;/ Ale o gustach się nie dyskutuje.
Całkowicie rozumiem celowość waszej podróży, podróży do odzyskania spokoju, budującej uważność i wrażliwość, obnażającej deficyty i słabości. Nie wiem wprawdzie dlaczego Ci głupio za stresy i rozterki, które Tobą targają – to nic innego jak ciężkie odpowiedzialne decyzje – a w tle wasze bezpieczeństwo, komfort, zdrowie, życie.
Całusy:)
eN
Samotne podróżowanie przez życie nie jest łatwe, szczególnie jak się jest samotnym rodzicem. I nie ma to znaczenia czy wychowujemy dziecko „stacjonarnie” czy w drodze. Zawsze mierzymy się z tymi samymi problemami czy obawami…czy zrobiłam (em) wszystko co było w mojej mocy, żeby moje dziecko czuło się szczęśliwe, bezpieczne, miało lepsze życie ode mnie( dla każdego znaczy to co innego) i aby było wyposażone na życie w bagaż z którego będzie czerpać przez wiele lat. Nie unikniemy jednak błędów bo jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo dla gorszych dni, bólu głowy, targają nami różne emocje od radości do smutku, zatroskania o każdy następny dzień często w kwestii materialnej (szczególnie jak to sami musimy zorganizować sobie pracę ;-))) )Dlatego Asia rozterki, które masz są normalne, na pewno inne niż nasze, bo oprócz tych, które napisałam musisz wybrać wam „dom” na kolejny miesiąc lub dwa, kierując się zdrowym rozsądkiem i wybierając między tym co Ty chcesz a tym co w danym momencie jest najlepsze dla Was obu. Wierzę jednak niezmiennie, że dasz radę a Twój Anioł Stróż będzie Cię prowadził i będzie o Was dbał.
ps. A kolega Paweł miał rację 😉 chociaż tak mówią wszyscy Ci, którzy długo są sami….bo po prostu przyzwyczailiśmy się do życia jako single co nie znaczy, że nie tęsknimy za wsparcie. Ale jak popatrzymy na prawo i lewo to czasami nam przechodzi ;-))
Kochane Somosdoski, jesteśmy z Wami w każdej chwili i tej radosnej i tych smutniejszych.Zdecydowałaś się Asiu na igromne przedsięwzięcie i konsekwentnie realizujesz…. Ciarki mi łażą po plecach czytając ostatni wpis, tyle emocji, tyle stresów Twoich, tyle dźwigasz sama, oszczędzając przy tym na szczęście Gajkę.Asieñko, tulimy Was mocno, trzymamy palce za powodzenie dalszej wyprawy, czekamy każdej wiadomości, nie wychodząc ze swej strefy komfortu… Oby się ziściły plany, a Wy obyście porządnie odpoczęły! Asiu, pięknie piszesz, pięknie myślisz, jesteś doskonałą mamą, perfekcyjną organizatorką, a przede wszystkim Dobrym Kochanym Człowiekiem!
Och Asia jak ja to rozumiem a ja tylko krótkie dystanse np 3tyg z małym hakiem. Ale jak człowiek leci na drugi koniec świata to tyle chce zobaczyć że w głowie zaczyna się kręcić od zmęczenia a jeszcze w tym wszysykim dzieci i żeby im było tez fajnie i ciekawie. Więc w takiej Waszej podróży przez życie wcale mnie nie dziwią żadne Twoje rozterki i ta bezsenność z nimi związana. Trzymajcie sie dziewczynki, my z Wami duchowo w podróży. A Papue i Celebes tez całkiem niedawno opłakałam bo była tak blisko a jednak daleko. Ale może jeszcze kiedyś się nam uda ?
Udanej drogi i samych pozytywnych przygód!