Home / AZJA / Sri Lanka. W raju pełnym blizn.

Sri Lanka. W raju pełnym blizn.

„Sri Lanka. W raju pełnym blizn.” – to trzecia część historii o naszym ukochanym miejscu na Sri Lance. Część drugą znajdziecie w tekście: „Nilaveli Beach. Mój mały raj”.

***

 

Szybko się okazało, że nie było kogo budzić. Na horyzoncie zobaczyłam idącego w moim kierunku Małego Człowieka. Gajon, któremu sen przerwały koncertujące pawie, był wciąż lekko niedzisiejszy. Krzywe warkoczyki i dyndające troczki od sukienki tylko pogłębiały to wrażenie.

– O, tu jesteś mamusiu.. – skonkludowała, gdy dobiegłam do brzdąca – Tak myślałam, że Cię tu znajdę. Pracujesz?

– Miałam taki zamiar. Chciałam zrobić szybciutko relację, bo Gajusiu, jesteśmy w takim niezwykłym miejscu, że ach!

– Podoba Ci się? – zapytał Gaj, kopiąc niebiesko-żółto-białą piłkę, która leżała przy wejściu do hotelu.

– Ogromnie! Idziemy zobaczyć plażę? – zaproponowałam radośnie. Miejsce było tak piękne, że nie mogłam się doczekać, kiedy pokaże je maluchowi. No i ta huśtawka..

 

Gaja robi kapki

Hostelowa piłka przyniosła nam dużo radości.

 

Poszłyśmy więc szybkim krokiem. Błękit morza rósł, pomiędzy drzewami pojawiły się sylwetki ludzi wyginających swe ciało w charakterystyczne dla jogi asany. Zresztą – miejsce na jogowanie było idealne. Kojący szum morza, żywa zieleń pobliskiej dżungli i przyjemne ciepło bijące od jasnego piasku sprawiały, że każde z nas czuło się cząstką tego miejsca, dzieckiem ziemi i nieba, integralnym elementem tego przedziwnego świata, ani nie lepszym, ani nie gorszym, ale tak samo ważnym jak wszystko inne dookoła. 

 

pigeon house hostel, nilaveli beach

„W sezonie z pewnością była to restauracja obsługująca sporo ludzi, teraz jednak milczała zamkniętymi odrzwiami kuchni..”

 

Nagle, nad głową przemknęło nam stado zielonych, krzyczących ptaszków.

– Patrz Gaja – mówiłam w zachwycie – To te same ptaszki, które widziałyśmy w Parku Narodowym!

– Żołny? – zapytało moje dziecko, popisując się nowo nabytą wiedzą

– Nie mam pojęcia, albo żołny, albo papugi – relacjonowałam – W każdym razie mają ulubione drzewo naprzeciw recepcji, tam siedzą i krzyczą, a potem robią rundkę i znów z krzykiem wracają, i tak w kółko cały czas. Ale nie wiem, bo wysoko siedzą, trudno im się przyjrzeć. Zieloniutkie są, śliczne, małe ptaszki!

 

papugi czy żołny

Papugi, żołny czy … ? No właśnie… Może Wy wiecie?..

 

W międzyczasie doszłyśmy do wiaty. W sezonie z pewnością była to restauracja obsługująca sporo ludzi, teraz jednak milczała zamkniętymi kuchennymi drzwiami, kuląc się ściśniętymi w kącie stolikami. Szpiczasty dach jednak nieustannie obdarzał cieniem, a drewniana, równa podłoga ścieliła się zapraszająco. 

– Gajon, tu zrobimy naszą szkołę! To będzie Turkusowa Szkoła! Co Ty na to?

Oczyma wyobraźni już widziałam nas siedzących przy stoliku i z widokiem na morze rozwiązujących kolejne matematyczne łamigłówki. Widziałam też siebie, przy porannej kawie piszącą kolejne części bloga. 

 

Edukacja domowa

Turkusowa szkoła.

 

Tyle było wokół do odkrycia! No i najważniejsze – morze! Skoro świtem temperatura wody była wciąż do zaakceptowania, to teraz, gdy słońce wygramoliło się już na wyżyny, woda powinna być fantastyczna!

– Gajon, leć zobacz jaka jest woda! – zaproponowałam radośnie

Małe stópki śmignęły w powietrzu.

– Mamo! MAMO! Chodź NATYCHMIAST! Woda jest PRZEPYSZNA!!!

Ha! Wiedziałam! W sekundzie byłam przy Gajonie, porzucając stolik, z którym właśnie się siłowałam. Trudno, budowa turkusowej szkoły musi poczekać!

Woda faktycznie była cudowna. Wciąż jeszcze lekko chłodnawa, obiecywała przyjemną kąpiel w środku dnia. Dno schodziło łagodnie, ale czułam mocny, poprzeczny prąd i dostrzegałam charakterystyczne przegłębienia pomiędzy przybrzeżnymi mieliznami. I choć morze wyglądało przyjaźnie, przećwiczona doświadczeniem wielu plaż, wiedziałam, że nie można mu zbytnio ufać. Na zawsze chyba zostanie w głowie opowieść Piotra z Puerto Escondido, który wybrał się z przyjacielem nad ocean, po czym w kilkanaście sekund pływający przyjaciel zmalał mu do rozmiarów centymetrowego ludzika. To, że tamta wycieczka nie skończyła sie tragicznie, zawdzięczają przytomności Piotra oraz obecności rybaków na brzegu, którzy zaalarmowani, natychmiast wypłynęli ratować człowieka.

Tak czy inaczej, wiedziałam już, że do tutejszego oceanu wejść się da. Fale gnane wiatrem nie były wysokie, ale przede wszystkim nie były agresywne. Owszem, srożyły sie nieco, ale płytkie, morskie dno i ich siła były jakby uszyte na potrzeby dobrej zabawy. Wystarczyło poczekać tylko na popołudnie i z radością wskoczyć do ogrzanej tropikalnym słońcem wody.

Nagle Gajon wypruł z fal morskich i białe piętki znów zaczęły śmigać w powietrzu.

– Huśtawka! Mamo! Huśtawka!

Tak, to było coś pięknego! Widzieć tego stwora, który wskoczył na deszczułkę, po czym ze szczęściem w oczach pofrunął jak ptak pod niebiosa, widzieć tą ogromną radość, jej fiurgające warkoczyki, trzepoczącą na wietrze sukienkę. Gaj kołysał się, zaśmiewając się radośnie, to w kierunku turkusu nieba, to w kierunku soczystej zieleni dżungli, a ja patrzyłam na jej twarzyczkę i sama śmiałam się do tych cudów, które nas otaczały.

 

Gaja i huśtawka

Gaja i huśtawka.

 

Miejsce było przepiękne. Huśtawka należała do niewielkiego, przytulnego domku, który rozsiadł się między drzewami. Jego białe ściany przyjaźnie kontrastowały z sytą zielenią otoczenia, a szeroka, okalająca go weranda obiecywała chłód w najgorętszy dzień. Do tego piasek plaży, podchodzący pod sam jej próg sprawiał, że aż chciało się po nim pobiec i wpaść prosto w kojące objęcia morza, by dać skórze się ochłodzić, a włosom rozczochrać przez rzędy skłębionych fal. 

Gdyby ktoś mi powiedział, że tego samego dnia spotkam właścicielkę, gdyby ktoś zasugerował, że jeszcze tego samego dnia wylądujemy u niej na obiedzie, gdyby ktoś napomknął, że będziemy częstymi gośćmi tegoż domku, stając się trochę domownikami, a trochę wontariuszami – wtedy jeszcze bym nie uwierzyła.

 

Moon Isle Beach Bungalow

Moon Isle Beach Bungalow. Nasz mały raj.

 

Ale tak się stało. Bardzo szybko poznałyśmy właścicielkę – i pokochałyśmy ją od pierwszego wejrzenia. Mandy okazała się być wesołą Syngalezką po czterdziestce, której śmiech, serdeczność i troska płynęły prosto z serducha – tak samo jak z serducha wypływał mrok, który nagle gasił światło w jej oczach, odbierał energię i przydawał ruchom ciężkości. 

Mandy miała za sobą poważną depresję, z nitek której wyswabodzała się pomału, kawałek po kawałku mozolnie odlepiając je ze swojej pięknej duszy. Większość z nich już poodpadała, rozpuszczona chemią antydepresantów, ale bywało, że mrok brał górę na jej świetlistą naturą i z kojącego szumu morza wyłaziły demony przeszłości.

Słuchałam wówczas jej opowieści o mężczyznach, wojnie i pieniądzach, o tym jak najbliższego jej człowieka wciągnęły polityka i hazard, jak balansowała na granicy życia, alkoholem próbując znieczulić ból nie do znieczulenia i jak któregoś dnia nie starczyło jej sił na dalszą walkę.

A to wszystko w oparach luksusu, władzy, wojny, strachu do szpiku kości i upokorzenia do głębi duszy. Mroczne były jej opowieści, trochę filmowe, jakby z innego świata, ale drobne szczegóły, na które co rusz natrafiałam wskazywały, że nie były wyssane z palca, ale że to one wyssały życie z Mandy, które teraz tak mozolnie, nad brzegiem turkusowego morza próbowała odbudować.

Piękny był ten świat, który stworzyła. Zaprosiła do niego dwie tamilskie kobiety, które sprzątały i gotowały gościom, na których czekały 4 pokoje i domek na drzewie. Korpulentna Malar i szczuplutka Ama były solą tego miejsca. Szczególnie pokochałam Amę – prostolinijną, starszą już kobietę, pełną głebokiej wiary w Chrystusa i uważności na ludzi. Jakoś tak obie się pokochałyśmy, pomimo bariery językowej szukając swojej obecności i pomagając, gdy była tylko taka okazja.

 

Ama

Ama.

 

Ama nosiła w sobie okropności wojny, miłość do ludzi i ogromne połacie empatii, nie wiem dlaczego przypominając mi gospodynię z filmów o niewolnictwie. Przecież nie była niewolnikiem w żadnym tego słowa znaczeniu. Za swą pracę dostawała godną jak na Sri Lankę zapłatę, a dla Mandy była jak członek rodziny. Mimo tego jej nieco murzyńskie rysy twarzy, sukienka a’la gosposia i ciągłe powtarzanie „yes, m’am” niezmiennie przywodziły mi na myśl XIX wiek.

Gdy smutek zaglądał do serca którejkolwiek z nas, Ama, jak duch z przeszłości pojawiała się obok, z gorącą, mleczną herbatą, mocnym objęciem i żarliwą modlitwą. Miała w sobie tą mądrość starszej kobiety, tą siłę i wiedzę wypływającą z ciężkiego życia, z cierpienia, z litrów wylanych łez. Miała w sobie też prostolinijność, spokój i doświadczenie przynoszące rozumienie życia i tą piękną, cichą radość, która rozświetlała poważną twarz Amy od środka.

W tym naszym rajskim zakątku nie tylko ludzie nosili w sobie blizny. Kilkanaście metrów od huśtawki, wryta w piach stała wielka, betonowa konstrukcja. Gdy nakołysałyśmy się już do syta, Gaja pobiegła sprawdzić, co to jest.

I znowu małe piętki śmigały w powietrzu, po czym nagle zatrzymały się jak wryte.

 

bunkier Sri Lanka

Jasne plaże Sri Lanki poznaczone są bliznami bunkrów..

 

Gaja stała w milczeniu i długo patrzyła w na wpół zasypane wejście do bunkra. Gdy podniosła na mnie wreszcie oczy, wiedziałam, że ona wie. Że to szare, betonowe coś z klocowatymi ścianami to nie podmurówka domu, który zabrało morze, ale betonowa, podwójnie gruba blizna na życiu i historii Lankijczyków.

Wgnieciony w plażę bunkier jak pisk paznokcia po szkle przypominał, że kiedyś ten złoty piasek był czerwony od krwi, a powietrze gęste od wybuchów.

Ale nim lankijskie wojsko masowo zaczęło mordować tamilskie rodziny w ostatecznej, wojennej ofensywie raptem 10 lat temu, przyszło Boże Narodzenie roku 2004, a wraz z nim – 20 metrowa fala tsunami, która weszła na dwa kilometry w ląd, w przeciągu minut zabijając 50 tysięcy ludzi, bez baczenia na to, do którego narodu przynależeli.

 

Tsunami Honganji Vihara

Tsunami Honganji Vihara. Posąg Buddy jest dokładnie tej samej wysokości, co fala tsunami, która uderzyła w wybrzeże Sri Lanki w 2004 roku.

 

Dlatego w tym lankijskim raju jest pełno goryczy.

Dlatego nie wolno patrzeć na niego tylko przez pryzmat turkusu i zieleni, nie wolno dać się zwieść pięknej plaży i błękitnemu niebu.

Oczywiście, że życie trwa tu i teraz, i trzeba nim się nacieszać, trzeba też jednak pamiętać o tym, czego na północno – wschodnim wybrzeżu na pierwszy rzut oka nie widać, a co wciąż tętni pod ciemną skórą Sri Lanki – o niezabliźniającej się traumie, która przysypana popiołem czasu wciąż tli się w zbiorowej pamięci lankijskich Tamilów.

 

Ciąg dalszy znajdziecie w tekście pt. „Pigeon Island. Wyspa ze snów.”

A gdyby ktoś z Was miał ochotę zobaczyć wspomniane w historii miejsca – zapraszam na krótki film pt. „Nilaveli Beach. Poranek w raju”.

 

***

 

Gdybyście chcieli zamieszkać u Mandy, znajdziecie link do rezerwacji Moon Isle Beach Bungalow przez booking TUTAJ. A jeśli zrobicie to przez naszego bloga – czyli przez żółtą okienko znajdujące się pod tekstem na komórkach, a obok tekstu na komputerach stacjonarnych – Wy zapłacicie tyle samo, a nam booking prześle parę centów prowizji.

Gdybyście jednak chcieli zarezerwować pokój/bungalow/cały dom bez pośrednictwa i gwarancji bookingu, skontaktujcie się z nią przez whazup: +94777485551 Powołajcie się oczywiście na nas.

Gdy się wreszcie z Mandy zobaczycie – nie omieszkajcie pozdrowić od Asi i Gajenki!

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Dzieciak
Dzieciak
4 lat temu

Pięknie przedstawiona Sri Lanka. Emocjonalnie, prosto od siebie.:)

Mika
Mika
4 lat temu

Jestem pod wrazeniem tego jak pieknie opisujesz swoj pobyt ..jak kazdy dzien sprawia zachwyt i radosc z poznawania zakatkow tej pieknej wyspy.
Moj syn z kolezankami jest teraz w Mirrisie..ale to wlasnie twoje relacje bardziej przyblizyly mi urok tego cudownego miejsca na ziemi..Goraco Was pozdrawiam i z niecierpilwoscią czekam na c.d.

Renia
Renia
4 lat temu

Wiem że uwolnione z kwarantannego zamknięcia będziecie chciały nacieszyć się światem zewnętrznym ale prosze o kontynuację tej opowieści. Wciąga niesamowicie!

x

Check Also

Grób Kingi Choszcz w Gdańsku

Podatek od marzeń

Spaceruję po Gdańsku. Piękny jest, urokliwe jest zresztą całe Trójmiasto. Łączy to co kocham – ...