Home / AZJA / Zespół stresu bojowego

Zespół stresu bojowego

„Zespół stresu bojowego” to ciąg dalszy historii rozpoczętej w tekście: „The Border Adventure Camp”.(klik)

 Ulapane

Boss był już ciut po 40 tce. Miał szpakowatą, krótką czuprynę, nieco zaokrąglone, choć wciąż sprężyste ciało i coś, co mimo jego spokoju wprowadzało mnie w niepokój. Rozmawiał przyciszonym głosem, starannie dobierając słowa, po czym nagle zawieszał się, jakby przyglądał się czemuś w swej głowie, a jego noga zaczynała nerwowo podrygiwać.

– Wiesz, że my wszyscy jesteśmy z oddziałów specjalnych Lankijskich Sił Powietrznych? Jesteśmy komandosami. Byłymi oczywiście, już na emeryturze. Znam się z chłopakami z 15 lat. Nie, nie dziesięć, czekaj, na pewno dłużej, przecież mieli ze mną szkolenia w jednostce…

Z chłopakami, czyli z Pryią oraz Jalatem, którzy dla Bossa pracują. Pryia i Jalat są wyraźnie od Bossa młodsi, obydwoje szczupli, smagli, pełni energii i radości.

Siedzimy przy stole nad pyszną, lankijską herbatą. Wokół ćwierkają ptaki, jest zielono i spokojnie. A jednak prosta kalkulacja sprawia, że brwi podjeżdżają mi do góry. Patrzę na niego uważnie, dostrzegając w nim nagle świadka czegoś, o czym czytałam tylko w książkach.

– Boss.. Ty brałeś udział w tej.. wojnie?.. – mówię niepewnie, nie dowierzając, że siedzi przede mną człowiek, który brał udział w dziejącym się tu koszmarze – Przecież ona skończyła się dziesięć lat temu. Kiedy wstąpiłeś do wojska?

– Miałem 19 lat – Boss zawiesił się znowu, po czym strzepnął papierosa, a ja zamilkłam, zdumiona poczynionym właśnie odkryciem.

– Boss.. Ty… Byłeś na tej wojnie.. – stwierdzam wreszcie cicho, choć mym środku wybuchają emocje. Opowieści innych naszych hostów – Syryjczyków z Dubaju wciąż ściskają mnie za gardło, nie pozwalając zapomnieć, co przeżyli tamci serdeczni i otwarci ludzie.(klik)

Boss przyglądał mi się z zainteresowaniem.

– Czemu się tak na mnie patrzysz? – wypalam, nie mogąc znieść świdrującego spojrzenia ex-żołnierza

– Bo jesteś pierwszą białą, która wie, że tu była wojna. – rzucia krótko, kiepując papierosa

– Jasne, że wiem! Jakbym miała nie wiedzieć! Z telewizji wiem, z radia wiem, słyszałam o tym w Polsce – tym razem ja się zacinam, bo nagle zdaję sobie sprawę, jak mało o tej wojnie było w mediach. Pamiętałam tylko informację, że walczono z Tamilskimi Tygrysami, których ostatecznie zgnieciono i że można już na Sri Lankę sobie latać.

O tym, że w ciągu 26 lat wojny wojska lankijskie zabiły 90 tysięcy tamilskich cywilów, z czego do 40 tysięcy w trakcie ostatecznej, trwającej półtora roku lankijskiej ofensywy dowiedziałam się dużo, dużo później. Podobnie dużo później dowiedziałam się o tym, że 2 tysiące cywilów zginęło tylko w ciągu ostatnich 10 dni walk, a obszar konfliktu dawno został zamknięty dla jakichkolwiek obserwatorów zewnętrznych, pracowników organizacji humanitarnych czy dziennikarzy. Zastraszono ich i wygnano, troskliwie pilnując, by najmniejsze informacje o masakrowaniu ludności cywilnej nie wyciekły do międzynarodowej opinii publicznej. Jeśli cokolwiek jakimś cudem pokazywało się w mediach, rząd natychmiast obśmiewał doniesienia, nazywając je pogardliwie tamilską propagandą. Świadomość faktu, że w ostatnich dniach wojny na 2 km kwadratowych ziemi ściśniętych zostało 60 tysięcy wycieńczonych ciągłą ucieczką z kurczących się terytoriów ludzkich szkieletów oraz 700 bojowników rozważających wysadzenie całego towarzystwa w powietrze zyskałam tylko dlatego, że w zasobach Legimi (cyfrowa biblioteka) wyszperałam książkę Frances Harrison „Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance”.(klik)

Boss siedział i milczał. Jego noga znów podskakiwała nerwowo pod stołem.

– Dużo ludzi zginęło. Moich kumpli z oddziału, znajomych, nieznajomych..

Tarcie zapałki o draskę niemiło szarpnęło ciszę. Na końcu cienkiego, drewnianego patyczka zapłonął ogień, Boss przyłożył go do papierosa, zaciągnął się głęboko, po czym spojrzał na mnie uważnie. Spuściłam oczy. Nie mogłam pozbyć się myśli o tysiącach tamilskich cywilów masakrowanych przez lankijskie siły. Siły, które składały się z takich właśnie zwykłych chłopaków jak Boss.

– Odszedłem z wojska, jak tylko zakończyła się wojna. – powiedział Boss – Dostałem emeryturę, a żona kontrakt na japońskim uniwersytecie, wyjechaliśmy oboje. Wróciliśmy niedawno, założyłem ten Camping. Lubię to co robię, moje komandoskie umiejętności przekuwam teraz w biznes. Wiesz, że moja córka mówi po japońsku? – zmienił nagle temat i uśmiechną się tkliwie, patrząc na Gajkę – Jest troszkę młodsza od Twojej. Jutro ma rozpoczęcie szkoły, muszę jechać do domu, chłopaki się Wami zaopiekują.

 

The Border Adventure Camp

The Border Camping i jego ekipa przy pracy nad małpim gajem. /Zespól stresu bojowego/

 

Chłopaki czyli Priya i Jalat właśnie montowali prototypy małpiego gaju. Wcześniej przez cały ranek hałasowali piłą mechaniczną, najpierw tnąc zamaszyście pieńki i deski, a potem skręcając je razem w specyficzny tor przeszkód, który miał urozmaicić młodzieżowy bieg na orientację.

– Gaja, chodź! – zawołał jeden z nich łamaną angielszczyzną do malucha, który zajęty był właśnie studiowaniem mapy – Będziesz testerką!

Gajka przybiegła jak na skrzydłach.

 

 

– Mogę na to wejść? – zapytała z grzeczności, po czym już stała na pierwszej huśtawce, śmiało robiąc krok w kierunku drugiej. Poszło płynnie. Trzecia w kolei wisiała pętla z liny i ta prosta na pozór przeszkoda położyła Gaję. Mała nie była w stanie jej przejść, więc chłopaki ściągnęli ją i zaczęli dyskutować po syngalezku.

Dokończyłam z Gajeczką zaczęte rano lekcje, przygotowałam jej zadania do zrobienia, po czym – coraz głodniejsza – pobiegłam do wsi, do sklepu.

 

 

Gdy wróciłam, w obozie nikogo nie było. Wesołe głosiki Gajki oraz chłopaków dobiegały mnie gdzieś spod skarpy.
Weszłam do kuchni, odłożyłam zakupy. Już miałam pobiec w kierunku srebrnego szczebiotu mojej córki, gdy kątem oka, przez szybę, dostrzegłam siedzącą na łóżku, skuloną sylwetkę.

– Boss?..

Drzwi do pokoju – składziku były otwarte.

– Boss?..

Cisza.

– Boss?..

Boss siedział, twarz miał ukrytą w dłoniach. Obok leżała komórka, przy nodze stała szklanka arraku.

– Boss?.. Wszystko w porządku? – zapytałam cicho, stając na progu.

Mężczyzna podskoczył przestraszony. Zaczerwienione oczy czujnie spojrzały na mnie, męska dłoń krótkim ruchem przetarła wilgotną twarz.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Była jakaś rozpacz w tym jego spojrzeniu, jakaś męka, od której ścisnęło mi się serce. Przy lodówce stała napoczęta butelka alkoholu.

– Chodź.. – Boss machnął przyzwalająco ręką, po czym sięgnął po arrak. Prawa noga podskakiwała w znajomym rytmie. – Chodź, siadaj. Coś Ci pokażę. Widzisz to? – pociągnął ze szklaneczki, po czym sięgnął po leżącą na łóżku komórkę. – Wiesz co to jest?

Zobaczyłam fejsbukowe zdjęcie. Na fotografii dwa katafalki, na nich trumny. Przykryte białym całunem, strojne, żołnierskie ale zamknięte. Obok świece, kwiaty i galowo ubrani żołnierze. Sądząc po insygniach, dość ważni.

Popatrzyłam pytająco.

– To moi kumple z wojska, razem się zaciągaliśmy. Mało kto z tego naboru żyje. Większość z nas zginęła na wojnie, a ci się rozwalili, rozumiesz, samolotem! Błąd popełnili! Najlepszym, k*rwa się zdarza, ale rozumiesz, przeżyli tą k***wską wojnę i dziesięć lat później rozp***ili się na kawałki!

Boss znów szybko przeciera oczy, po czym szybkim ruchem opróżnia szklankę. Siedzi chwilę bez ruchu, wpatrując się w jej puste dno, po czym decyduje:

– Chodźmy, Asia, do chłopaków. Trzeba skończyć dzisiaj ten tor przeszkód.

Późnym popołudniem Boss znów leżał w swoim pokoiku-składziku, wpatrując się w komórkę. Przy lodówce stała butelka po arraku. Była już pusta.

 

The Border Adventure Camp

Jedyny w obozowisku pokój – składzik. Wszystko w nim jest – góry materaców dla gości, na których śpi trójka pomagających Bossowi przyjaciół, lodówka, sprzęt do wspinaczki skałkowej, kamizelki i kaski do raftingu.  Jest tam i łóżko Bossa, który oficjalnie mieszka w Kandy, ale i tak większość czasu spędza w stworzonym przez niego The Border Camping. /Zespól stresu bojowego/

 

Kandy

Tor przeszkód został zrobiony na czas. Chłopaki testowali go kilkukrotnie, aż w końcu zapakowali zwoje lin, pieńki i deski na tuktuka, po czym o świcie ruszyli w kierunku Kandy, tak by przygotować tor na czas. I rzeczywiście, przed pojawieniem się pierwszej grupy przeszkody zostały zamontowane i sprawdzone. Grupy przybywały, młodzież z większą lub mniejszą trudnością pokonywała zadane im przeszkody, chłopaki pracowali, czuwając nad przebiegiem i bezpieczeństwem uczestników.

Czas leciał. Poranny chłód ustąpił miejsca południowej spiekocie, a południowa spiekota pomału przechodziła w przyjemne ciepło popołudnia. W przerwach między grupami Gaja brykała na pajęczej sieci, ja natomiast pomagałam chłopakom, gdzie tylko mogłam. Wreszcie, wraz z nadchodzącym wieczorem stanęłam koło Bossa na zboczu, skąd mogliśmy obserwować równocześnie oba stanowiska pracy.

– Jak jest? – zapytał krótko.

– Dobrze, Boss. To chyba ostatnie grupy są. Jeszcze trochę i do domu.

– Do domu.. – powtórzył machinalnie – Do domu..

– Do domu Boss. – uśmiechnęłam się – Wyśpisz się, odpoczniesz..

– Wyśpię się.. Odpocznę.. – powtórzył znowu machinalnie, po czym spojrzał na mnie – Aśka, ja nie umiem odpocząć, rozumiesz?.. Nie umiem odpocząć.. Brałaś kiedyś psychotropy? – nagle zmienił temat – Jeśli to nie za prywatne pytanie, oczywiście.

Nierozumiejącymi oczami spojrzałam na Bossa. 

– Nie Boss, nigdy. Raz byłam o krok – odpowiedziałam z wahaniem, nie rozumiejąc nagłego zwrotu rozmowy – ale chciałam karmić Gaję, więc to rozwiązanie nie wchodziło w grę. Na szczęście trafiłam na mądrego psychiatrę, który po wsparł mnie w tej decyzji. Ale gdyby zalecił, nie wiem, czy miałabym wystarczająco dużo siły i uporu, by się nie złamać. Psycholog nalegał, rodzina nalegała, a ja byłam faktycznie w złym stanie. A ja chciałam karmić Gaję i wtedy to był mój absolutny priorytet, ważniejszy nawet niż to, jak się czułam..

– Ja biorę psychotropy.

To wyznanie, wypowiedziane spokojnym, rzeczowym głosem wstrząsnęło mną.

– Mam PTSD. Wiesz co to jest?

– Zespół stresu bojowego?

– Tak. Odkąd wróciłem z wojny, nie mogę odnaleźć spokoju. Ożeniłem się, wyjechaliśmy, mamy dzieciaka, wróciliśmy, otworzyłem swój biznes. Nic mi nie pomaga, Asia, nic. Nocami śnią mi się koszmary, mój przyjaciel rozerwany pociskiem tuż koło mnie, główka dziecka tocząca się ulicą, przechodzące w charkot wycie rannych. Asia, mam takich obrazów w głowie miliony, rozumiesz, miliony.. I ten ciągły strach..

Przerywa. Noga jego podskakuje w znajomym rytmie. Przed nami kolejni uczniowie przechodzą tor przeszkód. 

– Byłem komandosem, mieliśmy różne misje. Raz musiałem wejść w terytorium wroga na 40 kilometrów, wykonać zadanie i wrócić. Byłem z kolegą. Wykonaliśmy zadanie, a potem musieliśmy się rozdzielić, bo nas zobaczyli. Mi udało się uciec, wrócić do oddziału. On, Asia, nie wrócił nigdy.

Boss skręcił papierosa. Znajomy dźwięk draski szarpnął melodię wieczoru. Stojące powietrze oblepiło nasze ciała. Na udzie usiadł mi komar. Machnęłam ręką, trafiłam, rozmazując krew na skórze. 

Mężczyzna zaciągnął się szybko raz, potem drugi, trzeci.

Zapadła cisza, wypełniona wesołymi okrzykami kibicującej koledze grupy. Młodzież bawiła się doskonale. Boss obserwował ich, paląc łapczywie.

– Nie mogę odpędzić tych obrazów. Przychodzą do mnie wszędzie, w sklepie, w domu, pod prysznicem. Śnią mi się po nocach. Budzę się wtedy zlany potem, rozumiesz, boli mnie serce, żołądek, wszystko mnie boli.

– Boss.. Próbowałeś może psychoterapii? – zapytałam niepewnie, przygnieciona skalą cierpienia tego człowieka

– Tak, próbowałem. G*wno warta jest. Chodziłem pół roku do najlepszego terapeuty wojskowego, a drugie pół prywatnie, aż wreszcie zrozumiałem, że jemu zależy tylko na moich pieniądzach. No to zacząłem brać te psychotropy, żeby trochę sobie pomóc. Żywym trupem jestem, rozumiesz, żywym trupem. Lepiej byłoby dla mnie, jakbym tej wojny nie przeżył. Nasz rząd szczyci się tym zwycięstwem nad Tygrysami, ale tak naprawdę to wcale nie jest zwycięstwo. Na wojnie nie ma zwycięzców, zapamiętaj to Asia na zawsze, na wojnie wszyscy przegrywają, nawet ci, co wygrali.

Nie licząc Iraku, Afganistanu i Darfuru, wojna w Sri Lance przyniosła prawdopodobnie większe straty w ludziach niż jakikolwiek innych konflikt w obecnym stuleciu, a mimo to mało kto o niej słyszał”

Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance”  Frances Harrison

PS. W momencie wydania książki, z której pochodzi powyższy cytat, rozpoczęła się właśnie nowa wojna – w Syrii…

Poniżej link do Wirtualnej Kawiarni, gdzie można nam postawić małą lub większą kawkę, którą z radością z Wami wypijemy!

By otworzyć drzwi, kliknijcie tu: buycoffee.to/somosdos

Zapraszam także do wspierania nas przez Patronite: patronite.pl/SomosDos

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
MALGORZATA
MALGORZATA
4 lat temu

wszyscy jesteśmy Ziemianami, mieszkańcami małej planety i wciąż niszczymy sami siebie, smutne to

Marcin
Marcin
4 lat temu

Kiedyś trafiłem na miejsce w lesie gdzie Niemcy rozstrzelali wioskę. Po przeczytaniu tego wpisu mam odczucia takie same jak tam. Niby słońce świeci i ciepełko ale jakoś tak mroczno, gęsto. Tam, w tych dżunglach musi być bardzo ,bardzo gęsto i mroczno.
10 lat to bardzo niewiele, żeby się przejaśniło, a atmosfera rozrzedziła. Piszesz o człowieku, który o mroku chciałby zapomnieć. Wywołujesz jednak u mnie taki nastrój, że myślę raczej o tej części społeczeństwa, która o nim nie chce zapomnieć, a nawet go zbiera, bo tylko to im zostało.
Mam wrażenie , że najgorsze nie jest to, o czym napisałaś, ale to o czym nie napisałaś.

Anna
Anna
4 lat temu

Poruszajacy wpis… Az mnie gesia skorka przeszla czytajac to. I pomyslec ilu takich ludzi ma takie traumatyczne doswiadczenia 🙁

Renia
4 lat temu

Przytłaczające I przeraźliwie smutne ale jakże prawdziwe.

Hania
Hania
4 lat temu

Asiu, dziekuje za ten wpis….Wstrzasajace. Ja malo slyszalam o tej wojnie, za malo.. A i tak bylam oszolomiona tym czego sie dowiedzialam! Prawda jest nie do zniesienia…

x

Check Also

Grób Kingi Choszcz w Gdańsku

Podatek od marzeń

Spaceruję po Gdańsku. Piękny jest, urokliwe jest zresztą całe Trójmiasto. Łączy to co kocham – ...