Dzień dobry, kolejny live z Farmy za nami. Obserwuję z ciekawością (i niejaką przykrością) , jak się zmienia moje nastawienie, ile rzeczy zaczynam dostrzegać wraz z upływającym czasem.
Gdy przyjechałam, byłam pełna entuzjazmu i chęci do pracy, co słychać wyraźnie w mej pierwszej opowieści z Farmy. Przywitała nas piękna pogoda, ciepło, błękitne niebo i zieleń doliny, która w całości należy do hostów. Świat był piękny, a we mnie buzował zapał neofity – robiłam wszystko, by z obowiązkami wyrobić się do godziny piętnastej, potem brałam dziewczynki nad morze (półtora godziny piechotą w jedną stronę), a po wspólnej kolacji szłam jeszcze do stodoły na kolejną godzinę, która dopełniała wymaganych 4h pracy na farmie. Opieki nad tutejszą dziewczynką nie wliczałam w obowiązki, choć hostowie wspomnieli kilkukrotnie, że oni włączają.
Nie zapaliło mi to lampki ostrzegawczej, choć powinno. Hostowie wielokrotnie wspominali, że będę pełnić pomocniczą rolę na Farmie, a głównym moim zadaniem będzie opieka nad dziewczynkami oraz robienie lunchu (obiad na 7-9 osób), zbieraniej jaj i selekcja oraz częściowe ich czyszczenie. Kiedy wyrażałam wątpliwości, czy aby na pewno znajdę czas na robienie szkoły z Gajką czy na moje lekcje, za każdym razem zapewniali mnie, że bez problemu.
Pierwsze zaskoczenie pojawiło się, gdy zniknęło słońce. Pogoda spoważniała, zrobiło się chłodno, deszczowo i niemiło. Nie było po co chodzić na plażę, pojawiło się troszkę przestrzeni, ale nie na długo, bo nagle przybyły mi nowe obowiązki. Na razie malutkie. Musiałam wstać rano, pootwierać kury, pozbierać martwe kurczaki, zorientować się, gdzie trzeba siana dorzucić, a gdzie dowieźć karmy. Potem zlecono mi pakowanie jajek i przygotowanie dostawy dla klientów. Potem doszło rozwożenie siana po kurnikach oraz – co gorsza – ziarna, bo prowadzone w poprzek spadku stoku taczki, obciążone dwoma 8 kilowymi worami pszenicy były szalenie wywrotne. I o tym wszystkim w drugim live, ciągle jeszcze z nutkami radości w głosie, ale już z wyraźnie przebijającymi się tonami zdziwienia, niepewności i niezrozumienia.
A potem, pewnego deszczowego dnia zlecono mi czyszczenie kurnika. Dla niewtajemniczonych dodam, że jest to jedna z cięższych prac związanych z kurami. Należy wywalić całą narzucaną przez kilkanaście dni, przesiąkniętą kurzymi odchodami ściółkę, zeskrobać solidnie przylepione do podłogi kurze kupy, zdezynfekować podłogę, po czym przywieźć duże ilości świeżego siana, tak by stworzyła się porządna warstwa chłonąca nowe kurze odchody. Wrażenia organoleptyczne są takie, że łzy wypływają z oczu, a piekący w nozdrzach zapach na zawsze zapisuje się w zwojach pamięci. Jednakże jeśli się tego nie zrobi, kolejne sprzątanie kurnika będzie jeszcze trudniejsze, a kurom zaczną chorować łapki.
Spoko – Maroko. Tyle, są inni „pełnoetatowi” wolontariusze, a ja tego typu prac nie miałam na liście swych obowiązków, o czym hostka mówiła wyraźnie, gdy spotykałyśmy się trzykrotnie na skypie.
Pogoda rzedła i moja mina rzedła. Obowiązków przybywało, ale owo sprzątanie kurnika sprawiło, że przejrzałam na oczy. Przestałam być jak wolno podgrzewana żaba, bo woda poparzyła mnie nagle tak, że aż wrzasnęłam. I wyskoczyłam z garnuszka.
O tym jest właśnie ten live. O ciemnej stronie Workawaya, o wykorzystywaniu wolontariuszy, o robieniu biznesu ich rękami. Bo aby opłacić nasz nocleg i wyżywienie, wystarczyłoby przepracowanie 3, 2 godzin dziennie po stawkach jakie są płacone robotnikom na farmie. Ja pracowałam często po 6, czasem po 8 godzin, z wyłączeniem oczywiście czasu na posiłki. Jeśli zaś wzięlibyśmy pod uwagę opiekę nad tutejszą dziewczynką, to pracy tej byłoby z 12 h. O tym wszystkim na live także jest.
Jest także o tym, że pozostali są umówieni na 6h pracy. Wiem o tym, bo dostałam ulotkę w pdf informującą o życiu na farmie, godzinach pracy i obowiązkach, które czekają na wolontariuszy. Tyle, że mnie dotyczyła tylko część pt. „Jak dostać się na Farmę”, bo moje warunki pracy były już dogadane. Ale po drodze najwyraźniej się zmieniły, a ja ze zdumieniem policzyłam, że w tygodniu przynosimy Farmie 56 godzin pracy, za którą nie muszą nikomu płacić. Genialny sposób na biznes, prawda? (po odliczeniu kosztów noclegu, wolontariusze pracują 2,8 h wyłącznie dla Farmy, co jeśli przemnożymy na 5 dni w tygodniu i naszą czwórkę, daje owe 56 godzin pracy)
Powiecie pewnie – pogadaj z hostami, przypomnij o umowie. Dlaczego tak trudno to zrobić, co mnie trzyma, co mnie blokuje, jakie są moje obawy w związku z tym – mówię na livie. Wyjaśniam podłoże mojego lęku, nakreślam, co mogę zyskać, a co stracić – i proszę Was o dzielenie się Waszymi doświadczeniami, bo już w trakcie live okazało się, że zjawisko wyzyskiwania pracowników – ku mojemu zdziwieniu – jest dość powszechne.
A nasi hostowie są przemili i w ujmujący sposób proszą o wykonanie kolejnego, nadprogramowego zadania. I stąd moja sytuacja podgrzewanej miło żaby. No bo jak tu odmówić tak miłym osobom?…
Zapraszam na live. I zapraszam do dzielenia się przemyśleniami. Spotkało Was coś takiego? Jak poradziliście sobie w takich realiach? Rozmawialiście czy zaciskaliście zęby?
Napiszcie. Chętnie skorzystam z Waszego doświadczenia.
.
Witaj Asiu. To dosyć przykra historia i myślę, że wiem jak się czujesz. Nie mam doświadczeń z work away czy innymi podobnymi formami „zatrudnienia”, ale w takiej normalnej pracy zarobkowej, to i owszem. Z tego, co opisujesz, to ja to tak interpretuje, że stałaś się ofiarą manipulacji (choć słowo ofiara do Ciebie nie pasuje). Podświadomie czujesz, że coś jest nie tak, źle Ci z tym i wewnątrz coraz bardziej wrze. Ale z tropu zbija ta uprzejmość, nie słyszysz żadnych niemiłych słów czy nakazów. Za każdym razem „could you please…”. Myślę, choć mogę się oczywiście mylić, że ci hostowie mają tego świadomość, że postępują nie fer. Mają do czynienia z różnymi osobami i myślę, że z upływem czasu też „znają się na ludziach”. Podejrzewam, że rozmowa nie otworzy im oczu, oni mają juz tego świadomość. Ale tak, jak mówisz, to zrobilabys tylko dla siebie, stając za sobą, honorując, że nic Ci się nie wydaje, że twoja niezgoda na takie traktowanie jest w pełni uzasadniona. Nie mam żadnej złotej rady. Życzę Ci, zebys postąpiła tak, aby Tobie było z tym dobrze. Chciałam tylko dodać ci otuchy, że rozumiem jak się czujesz i że to zdrowa reakcja na manipulację. Powodzenia cokolwiek postanowiłaś.
Jest mi tak przykro kiedy Cię słucham. Przypomina mi się moja historia sprzed pół roku. Nie był to workaway, ale au pair – też umowa na gębę. Spotkało mnie tam wiele przykrości, ale hości byli zazwyczaj mili, fajnie mi się z nimi rozmawiało i dlatego ciągnęłam to przez jakiś czas znosząc wszelkie niedogodności o których nie było wcześniej mowy gdy czatowaliśmy przed wyjazdem. Dałam się na maksa zmanipulować, czułam wyrzuty sumienia że to ze mną jest coś nie tak bo wielokrotnie dawali mi to do zrozumienia. To czego żałuję, to że po pierwszym tygodniu nie spakowałam się i nie wyjechałam. Ale wychodzę z założenia że o relację trzeba walczyć, każdy jest inny no i że warto dać szansę. Przyszło mi z tego tyle że mam teraz traumę. Wpłynęło to bardzo negatywnie na moją psychikę. To był pierwszy, długo planowany wyjazd do UK. Skończyłam studia i wreszcie chciałam zacząć spełniać marzenia o podróżach, a jednak nie było to tak piękne jak wszyscy przedstawiali. Mam teraz uraz i boję się kolejnej podróży.
Właśnie. Bywa, że nie jest pięknie w podróży. Czasem często nie jest pięknie. A potem przychodzi czas, że wszystko układa się z górki. Wiem coś na ten temat i chętnie Ci o tym opowiem. Będzie też o tym w książce, bo nie zamierzam ukrywać, jak cholernie ciężko mi było, szczególnie przez pierwszy rok. Blog powstał daleko później, w ostatnich dniach naszego pobytu w Kolumbii, po ponad 1,5 roku bycia w drodze… A i tak uważny Czytelnik dostrzeże w mych tekstach, z iloma trudnościami musiałam się borykać. Inna sprawa, że cały czas działałam na niezwykłej adrenalinie i absolutnym zachwycie nad światem – i te wszystkie trudności, które czasem mnie łamały do tego stopnia, że po prostu siadałam i płakałam, płakałam, płakałam – stanowiły cenę, którą gotowa byłam ponosić za jazdę przez świat i doświadczanie tego wszystkiego, czego doświadczałam… A doświadczałam przepięknych rzeczy!…
Ale jeszcze raz podkreślam – samotnie, z moim budżetem (23 pln/dzien/osobę), z małym dzieckiem to był taniec na linie – i być może faktycznie niewiele osób byłoby w stanie tak żyć, nie wiem. Ja byłam, i z perspektywy czasu uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć w życiu.
Dziękuję Ci ogromnie za Twoją szczerość i otwarcie. Opisałaś dokładnie to, co ja obecnie czuję! Zdumiewające, jak zbieżne są nasze doświadczenia! Także wychodzę z założenia, że warto o relację walczyć. U mnie zaistniała sytuacja „podgrzewanej żaby”. Na początku byłam tak pełna entuzjazmu, że sama podejmowałam dodatkowe działania, chcąc być potrzebną i odpłacić się za fakt, że mogę tu być. Więc widząc mą chęć działania i patrząc na to, że jestem cały czas na miejscu (farma jest na bezludziu, wieć trudnoaczęto mi dokładać nowe rzeczy i nowe, prosząc mnie o to w szalenie miły sposób – i tak właśnie skończyłam na 6-8 godzinach pracy (bez wliczania w to posiłków, oczywiście) I tak właśnie dopiero zorientowałam się, ze woda się gotuje, gdy ta zaczęła parzyć.
Miałam też podobne doświadczenia jako au pair – gdy mieszkałam w miejscu pracy – miałam niby wyznaczone godziny i po 17 nie musiałam pracować, ale – słysząć płacz dziecka na korytarzu – nie mogłam nie wyglądnąc i nie sprawdzić, co się dzieje. No więc kończyłam pracując całe dnie, tym bardziej, że „szefowa” co rusz podrzucała mi zajęcia, od pensji odejmując słoną opłatę za pokój i jedzenie. Ale – wóczas jeszcze bardzo mało wiedziałam o życiu i to była moja totalnie pierwsza praca za granicą. Zwinełam się z niej po jakimś miesiącu, obiecując sobie, że nigdy, przenigdy nie zamieszkam już w miejscu pracy.
I teraz, mając za sobą tyle doświadczeń z róznych stron świata – brzdęk – znów dałam się ugotować. Jedyną dobrą stroną tej sytuacji jest fun, który ma Gaja z pobytu tutaj i jej widoczny progress językowy. Więc to cena którą płacę, ale – szczerze – jeśli moja wspołpraca z Farmą miałaby trwać kolejne tygodnie – nie dałabym rady. Zwinęłabym się stąd prawdopodobnie, szukając innego miejsca.
Kończąc – daj sobie odsapnąć po tym trudnym doświadczeniu. Zdaje się, ze tak własnie świat wygląda i tylko asertywność i rozmowa może nas uchronić przed byciem wykorzystanym – szczególnie gdy jedzie się na workaway. U pierwszego hosta pracować miałam 4h w dowolnym czasie – co jest ok, a niejednokrotnie tej pracy było mniej. Tu natomiast jej jest dużo więcej. No i tak to się kręci. Nie wszystkie workawaye są takie same, są też różni hostowie. Choc i tak ja najbardziej sobie cenię couchsurfing, bo jest on totalnie bezinteresowny, a wszystko co się robi dla goszczącej rodziny wypływa absolutnie z serducha. Mam w sumie ponad 200 doświadczeń z 200 rodzinami/osobami, których gościłam i byłam goszczona – i na taką ilość mam raptem 2 dziwne, kilka obojętnych i całe morze dobrych i bardzo dobrych doświadczeń. Ale – na couchsurfingu niedawno wprowadzili opłaty zarówno gdy się chce surfować, jak i gdy się chce gościć ludzi, więc niestety prorokuję, że niedługo CS padnie, albo się dość zmarginalizuje, bo dlaczego mam płacić 100 pln za możliwość goszczenia ludzi? Tym badziej, że CS wyrósł z pieknej i czystej inicjatywy stworzenia miejsca dla podóżników – wszyscy, którzy pracowali przy projekcie pracowali wolontariacko, nie było reklam, opłat itp Wówczas sama co jakis czas robiłam wpłaty, by wesprzeć ten piękny pomysł, ale teraz, jak jestem zmuszona do tego przez apkę, przyznam, że kompletnie nie mam na to ochoty, wiedząć przy okazji, że ktoś na tym niewąsko zabawia (cs został niestety sprzedany jakiś czas temu)
Ściskam Cię. Mam nadzieję, że któregoś dnia znów wyruszysz, uzbrojona w wiedzę i doświadczenie oraz ciekawość świata przed siebie, na spotkanie dobrego i złego. A jeśli nie – to też będzie ok, bo najważniejsze, by wszystko, co robisz, było zgodne z Tobą samą…
<3
Dziękuję za tak długą i podnoszącą na duchu odpowiedź! Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. To prawda, tak chyba już działa ten świat. Jestem z natury dość naiwna, ufna i zawsze staram się zobaczyć w drugim człowieku to co najlepsze, dlatego tak bardzo mnie to zabolało że ktoś tą dobroć wykorzystał. Czas leczy rany – nie zawsze całkowicie, ale może któregoś dnia przyjdzie mi do głowy taka myśl że to jest ten moment kiedy znowu chcę spróbować. Jesteś cudowną i mega pozytywną osobą – nie ukrywam że stanowisz dla mnie inspirację! Już nie mogę się doczekać książki.
Co do couchsurfingu, nie miałam pojęcia że obecnie jest płatny. Masz całkowitą rację, że godzi to w główną ideę tego programu. Ale myślę, że ten sposób podróżowania na pewno nie zniknie – po prostu będą inne strony oferujące ‚lepsze warunki’ albo grupy na Facebooku, których już jest zresztą od zatrzęsienia. Ale nie ma tam miejsca na komentarze i można się łatwo naciąć. Swoją host rodzinę znalazłam właśnie prywatnie na jednej z takich grup dlatego to mimo wszystko spore ryzyko.