Home / Posty chronologicznie

Posty chronologicznie

Jeśli chcesz czytać blog od początku – zacznij tu

Gaja w samolocie

Blog powstał dopiero 26 października 2016 roku, prawie półtora roku od wyruszenia w podróż, na prośby (i urocze groźby) moich przyjaciół. Pierwsze wpisy powstawały na najtańszym, chińskim tablecie, który zdołałam kupić na wiejskim targu. Pisałam nad ranem, kiedy Gaja spała jeszcze, a chłód poranku i smak rozpuszczalnej kawy porządkował myśli w mojej głowie. Siadywałam wówczas na ziemi, pod domem byłych hostów, którzy wciąż użyczali mi  internetu. Gajusię, a w zasadzie namiot, w którym spała miałam w zasięgu wzroku, palmy dawały ...

Czytaj całość »

Twarze

Jestem ogromnie wdzięczna światu za dwa kucyki mojej córki, które po raz pierwszy pozwoliła sobie uczesać. I gdy tak biegała sobie za gołębiami, a ja tak sobie na nią patrzyłam, zobaczyłam nagle siebie w tych jej kucykach, też biegającą za gołębiami, dokładnie taką jak na fotografii z rodzinnego albumu. Wielka tajemnica w twarzach tych naszych dzieci – raz w niej widzę identyczną siebie, potem śmieje się do mnie uśmiechem taty, potem robi minę swojej prababci, by na koniec przypominać.. No ...

Czytaj całość »

Lubolud czyli o Wielkoludzie, który lubił ludzi

lubolud

Lubolud był jedyną bajką jaką Asia miała w domu i w zasadzie tylko dlatego, że autorka była jej przyjaciółką. Trudno zresztą się dziwić. W Domku Pod Chmurami, w Quito nie mieszkają jeszcze dzieci. Lubolud był książką całkiem poważną, napisaną dla pierwszoklasistów, z czarnymi stronami, białym drukiem i z całkiem mrocznymi ilustracjami, którą mały, wygłodniały słowa pisanego Gaj pokochał od pierwszego wejrzenia. – Mama.. Cuéntame.. – prosił nieustannie. Wiec gdy wybiła godzina, zamiast czynić tradycyjne masowanie, otworzyłam Nieco_Za_Poważną_Ksiażkę i uroczyście zaczęłam ...

Czytaj całość »

La Mitad del Mundo

    Przyznam, że jechałam w kierunku równika smutna i zamyślona. Bo tak na prawdę nie chcę jeszcze wracać, zachwyca mnie ta podroż i ludzie spotykani po drodze, miejsca do których docieramy, kolory, kształty i przestrzenie. Jechałam też smutna i przybita wieściami z Polski. Kolejne rozstania, kolejne samotne mamy, nowe dramaty rodzinne. I pytanie jednego z moich znajomych, zawieszone w powietrzu: czy Ty naprawdę myślisz, że te wszystkie uśmiechnięte zdjęcia na fejsbuku to prawda? Że tak wygląda moje, nasze życie?.. ...

Czytaj całość »

Pupiales – Ipiales, dni kilka..

      Nim dotarłyśmy do naszego hosta opłynęło sporo nocnego czasu. Richard – kochany chłop, wokalista heavymetalowy, a na codzień mąż, ojciec i nauczyciel angielskiego specjalnie zwlókł się z łózka, by zgarnąć nas z terminalu prosto do uśpionego domku, gdzie czekała na nas pyszna, gorąca zupka, a rano równie pyszne śniadanko. Vivat Couchsurfing!!!       Nowy kraj to nowe pieniądze. Miliony pesos skakały mi przed oczami i nijak nie umiałam ich sobie przetworzyć ani na dulary, ani na złote. ...

Czytaj całość »

Koniostop

  Moje achillesy tak dawały mi w kość, że postanowiłam łapać na stopa wszystko, co się rusza. Nawet na krótkie dystanse. Byle tylko odciążyć zmordowane nogi i uszczknąć coś z tego świata, co wokół nas. Gdy poprosiłam miłego pana o podwózkę do domu, patrzył na mnie jak na dziwo. Do Pupiales nie zagladają turyści. W zasadzie nikt tu nie zagląda. Miasteczko żyje sobie swoim własnym, leniwym tempem, a prawdziwe turystyczne szaleństwo odbywa się kawałek dalej – w Ipiales. A dokładnie ...

Czytaj całość »

Tenis – Pasto

      Po pełnej zawijasów drodze pokonywanej nowiutkim 4by4, okupionej kilkoma pawiami, które bynajmniej nie przeszkadzały w milej konwersacji z prowadzącym pojazd panem doktorem, dotarłyśmy do Pasto – niewielkiej, uroczej mieściny, z której niewiadomo dlaczego nabija się cala Kolumbia. Tamże, po kilku logistycznych wygibasach, odnalazłyśmy naszego couchsurfera i nasz malusieńki, pełny artefaktów pokoik.        Carlos okazał się być przemiłym człowiekiem, a przy okazji – pasjonatem tenisu. I tak oto Mała i Duża otrzymały zaproszenie na swoje pierwsze ...

Czytaj całość »

Gracja, czyli wpis tylko dla dziewczyn

Tak, to będzie wpis tylko dla dziewczyn:))) Ponieważ nasze zasoby finansowe są dość skąpe, szeroko korzystamy z rzeczy używanych, niechcianych, a nam darowanych. Jakiś czas temu w nasze skromne rączki trafił luksusowy, intensywnie zmiękczający krem z woskiem pszczelim, mocznikiem i wyciągiem z rozmarynu. Krem z założenia przeznaczony był do stop, jednakże nasze potrzeby dotyczyły zupełnie innej części ciała. Ponieważ jak się nie ma co się lubi – to się lubi co się ma, po starannym zbadaniu składu kremu zdecydowałam się ...

Czytaj całość »

Droga śmierci

      To miała być taka sobie zwykła dróżka przez góry, jakich tu wiele. Mój host z Pasto nie był w stanie mi nic więcej o niej powiedzieć, tyle tylko że długo się jedzie i że kosztuje 35 mil pesos. No więc, nie spodziewając się niczego więcej poza oszałamiającymi widokami, po dwóch godzinach bezskutecznego łapania stopa zapakowałyśmy się z Gajka do zatrzymanego transportu publicznego i wiuuuu… Ruszyliśmy przed siebie.       No i faktycznie, przez pierwsze 3 godziny ...

Czytaj całość »

Na koniec świata

  Moccoa. Nasz pokoiczek i nasz codzienny bałaganik. Patrzę na te panoszące się wszędzie rzeczy i po raz kolejny zastanawiam się, jak one wszystkie grzecznie mieszczą się w plecaku. Cud podróży.     Niemniej jednak zupełnie się tym nie martwię. Nasz genialny CS zostawił nam cale mieszkanie do dyspozycji z wi-fi od kuzyna i sprzętem do jego użytku, wiec nawet strugi wody za oknem nas nie smucą. Ja piszę maile, a Gaj w sąsiednim oknie ogląda ulubioną Peppę. Paruje kolumbijska ...

Czytaj całość »

Wymarzyły mi się kiedyś warkoczyki

Wymarzyły mi się kiedyś… warkoczyki. Takie jak mają czarne kobiety, wodospady cieniutkich warkoczyków spadających na ramiona. Więc gdy zobaczyłam w naszym sklepiku Sandrę z córką, obie całe w przepięknych, starannych trenzach, poczułam że to już. Że przyszedł czas na te warkoczyki, właśnie tu, w Puerto Asis, gdzie gorąco i wilgotno, zielono i wielkolistnie.     Sandra plotła warkocze 5 godzin z przerwa na drugą kawę. Razem plotłyśmy głupoty, czasem i mniej głupie. Gaj patrzył podejrzliwie na transformacje mamy. Sam przetransformować ...

Czytaj całość »

Puerto Asis – życie na lądzie

Z Moccoa do Puerto Asis nie jest daleko. Prowadzi tam asfaltowa droga, na której, oprócz patroli, raczej nie ma żadnych niespodzianek. W związku z tym, by oszczędzić parę groszy, ustawiłyśmy się z Gajką na stopa.10 minut – nic. Kolejne 10 min – nic. Następne 10 min – deszcz.No tak, normalne w dżungli. I tak miło, że tyle wytrzymało.W związku wiec z ulewą złapałyśmy collectivo i zajęłyśmy najtańsze miejsca na pace. Z 5 dorosłych osób i 2 dzieci siedzących z tyłu ...

Czytaj całość »

Puerto Asis – życie na wodzie

  Do portu, a raczej miejsca zaladunku i wyladunku towarow nie bylo latwo sie dostac. Najpierw nalezalo przebyc cale Puerto Asis pieszkom, co zabieralo prawie godzine, lub jakims stopem. Moto, lub konio oczywiscie:)))   Potem nalezalo zasuwac kolejne 40 minut droga przez pola, hmm, pelne wygladajacych jak bawoly krow i drzew rodem z „W pustyni i w puszczy”, by wreszcie, obierajac spocona twarz, dotrzec na skraj wioski, dumnie zwanej La Playa.   To, co od razu zwrocilo moja uwage, to ...

Czytaj całość »

Puerto Asis – życie na wodzie cz.II

          Dni nam plynely zwyczajnie-niezwyczajnie. Blyskawicznie stalysmy sie czescia Parce, a po kilku dniach – czescia La Playa. Wszyscy znali las Polacas, a szczegolnie ta mniejsza, ktora jasnymi wloskami, otwartoscia i usmiechem zjednywala serducha ludzi.   Na lodce kazdy mial swoje obowiazki. Do naszych nalezalo m.in. szorowanie pokladu. Mama miala wiaderko, ale ze stara sie wszystko robic razem z corka, corka szybko otrzymala kubeczek. Kubeczkiem tym pracowicie dopelniala wiadro mamy i w ten sposob w proces ...

Czytaj całość »

Parce znaczy przyjaciel

  Mijal tydzien naszego zycia na barce. Tydzien codziennych rozmow, radosci, obowiazkow i problemow do rozwiazania. Tydzien gotowania na wodzie z Putumayo i tydzien sikania do tejze wody. Obserwowania, czy jej poziom rosnie, czy tez maleje. Czy kotwica trzyma, czy nalezy ja poprawic. Tydzien ostatnich napraw, pakowania towarow, zalatwiania ostatnich spraw. Bo Parce do Puerto Asis miala wrocic dopiero za 3 miesiace. Tyle trwa droga do Letici i z powrotem, pod rwacy prad Putumayo, z przerwami na handel i przybrzezne ...

Czytaj całość »

Barkostatkieeeem w długi reeeejs…

        Zaczelo sie zle. Bardzo zle. Z glebokiego snu wybudzil mnie krzyk Hugo-Asia, wstawaj, szybko wstawaj!!! Emigrant sie odprawia!!! Wyplywaja!!! Wyskoczylam z kojki jak sprezyna. Jak to sie odprawia??? Jak to tutaj??? Przeciez mial wyplywac za 2 dni!!! -Biegnij do nich, blagaj, moze Cie jeszcze wezma!!!Cudnie. Wybiegam z barki. Gaja w ryk. Wracam na barke, przytomnie lapie pokrowce przeciwdeszczowe, Gaje na rece i gazem w gore, na skarpe do stanowiska zoldakow. Dobieglam, zziajana jak kon po wyscigach. ...

Czytaj całość »

Puerto Leguizamo – ludzka wyspa na selwy oceanie..

Somos Dos: Puerto Leguizamo - ludzka wyspa na selwy oceanie..

Pierwszy dzień w Puerto Leguizamo przywitał nas cudowna tęcza. Rozładunek barki trwał, wiec my, skoro świt, wyładowałyśmy nasze plecaczki i ruszyłyśmy w poszukiwaniu schronienia. Bez specjalnego żalu za „El Emigrante”. Pan Kapitan okazał się być Nie_Do_Konca_Slownym_Człowiekiem i nie zadowolił się pięknie wymalowaną maszynownią. Wyśmiałam jego propozycję dopłaty do przejazdu i zupełnie bezstresowo przespałam nas jeszcze jedną noc na barce, ale bezstresowo tylko dlatego, że staliśmy przycumowani do ruchliwego miejsca, a na barce także spała jej obsługa, w tym i członkowie ...

Czytaj całość »

Finka, czyli domek na wsi

  W Puerto Leguizamo dlugo nie moglam znalesc zaczepienia. Kontakty dane przez znajomych nie pomagaly, a agencji turystycznej nie bylo. Nie moglam wiec isc, wypytac co ciekawego w okolicy, ogladnac to cos wlasnym sumptem, a potem w poczuciu zadowolenia wrocic do domu. Na szczescie los postawil na mej drodze Don J – osobe, ktora wszyscy w Leguizamo znali. PDon J byl przewesolym czlowiekiem, ktory ciagle sie smial i z tego smiechu bil sie dlonmi po udach:))) Zaskoczylo miedzy nami od ...

Czytaj całość »

Lagartococha

        Wreszcie przyszedl dzien wyplyniecia. Oczywiscie pelen niskich chmur, podmuchow bynajmniej niecieplego wiatru i siapiacego co chwile deszczu. Czyli generalnie dla nas z Gaja mocno niesprzyjajacy, bo jak tu uniknac przemoczenia i – co za tym idzie glutow po pas dnia nastepnego i – co za tym idzie zle przespanej nocy i kolejnego marudnego, zakatarzonego dnia? Probujac zminimalizowac konsekwencje niepogody, zostawilam wiec na wierzchu pokrowce z plecakow. Sprawdzily nam sie w pogoni za „El Emigrante”, powinny sprawdzic ...

Czytaj całość »

Mrówki

Do wieczora mrowki skolonizowaly moj przywieziony, calotygodniowy zapas chleba. Dopadlam go przerazona i wyciagajac buleczke po buleczce, ogladalam je uwaznie, starannie wydmuchujac malych kolonizatorow. Dziady zachwycone byly szczegolnie drozdzowkami z cukrem i marmolada, skubane wlazily do srodka wszelkimi mozliwymi buleczkowymi szczelinkami. Ale ja bylam cierpliwa, wydmuchalam je wszystkie, chlebek wsadzilam w nowa reklamowke i calosc powiesilam na sznurku na hamaku Viktora. Hamak byl przywiazany do beli na suficie, pomyslalam wiec z msciwa satysfakcja, ze nie ma szans by mrowy wpadly ...

Czytaj całość »