Dni nam plynely zwyczajnie-niezwyczajnie. Blyskawicznie stalysmy sie czescia Parce, a po kilku dniach – czescia La Playa. Wszyscy znali las Polacas, a szczegolnie ta mniejsza, ktora jasnymi wloskami, otwartoscia i usmiechem zjednywala serducha ludzi.
Na lodce kazdy mial swoje obowiazki. Do naszych nalezalo m.in. szorowanie pokladu. Mama miala wiaderko, ale ze stara sie wszystko robic razem z corka, corka szybko otrzymala kubeczek. Kubeczkiem tym pracowicie dopelniala wiadro mamy i w ten sposob w proces zmywania pokladu obie Monas (jasne-tak okresla sie ludzi bialych) zaangazowane byly zadowalajaco.
Zycie rzeki toczylo sie swoim tempem. Kobiety praly i gotowaly..
Mezczyzni jak zawsze, oddawali sie meskim zajeciom..
Mama scibila w notatniczku, Gaj oddawal sie rozkoszy buszowania po barce…
..lub razem oddawaly sie rozkoszy ogladania zycia toczacego sie tuz obok.
Raz nawet udalo im sie wypatrzyc Syrene..
Nie spiewala ona co prawda, ale absolutnie syrenia urode miala i zagrozeniem wielkim dla niewinnych rybakow byla..
Czasami nam padalo i wowczas zycie wokol zamieralo..
Ludzie chowali sie do swoich norek, a deszcz wygrywal swoje staccato na dachach i pokladach lodek..
Coz mozna bylo wtedy robic?.. Spac? Czytac? Pisac listy do narzeczonej?
Dla mnie deszcz oznaczal wzmozona aktywnosc intelektualna, jako ze utrzymac Gajke pod pokladem bylo prawdziwa sztuka. Bo pod pokladem bylo wlasnie tak, jak pokazuje zdjecie.
Deszcz bebnil, bebnil, a jak sie wybebnil, rzeka byla nie do poznania.. Mielizny zniknely jak wspomnienie lata, a rzeka, rwiac z kopyta, nabierala jeszcze grozniejszego wygladu, w blyskawicznie transportujac tony wody, mulu i galezi..
Az w koncu nadchodzily wieczory. Cykady zaczynaly ogluszajacy koncert, ostatnie lodki przemykaly do swoich domow, Wenus z Marsem mrugaly z gory, a komary dobieraly sie do bialego cialka Gajki.
Nie bylo wiec wyjscia, pakowalysmy sie wiec pomiedzy napoje gazowane i kartony ze sprzetem hifi, by w sasiedztwie zamrazarek pelnych kurczakow oraz paczek makaronow wslizgnac sie pod moskitiere i pozegnawszy gestem Kozakiewicza bzykajacy swiat – udac sie na spoczynek..
Bo przeciez konczacy sie dzien zwiastowal nadejscie nowego dnia – kolejnego dnia zycia na barce, na rzece Putumayo, gdzies tam daleko, w dzikim morzu zieleni..
❤
Piękne zdjęcie z notesikiem❤️