Z tym założeniem bloga wcale nie było łatwo. Gdy planowałam swą podróż, w myślach miałam tylko i wyłącznie zdjęcia i notatki – tak, aby kiedyś bezlitosny czas nie wygładził wspomnień, nie schował do kurfa niepamięci imion spotkanych ludzi, by mapa wciąż mówiła z całą ostrością obrazami miejsc, w których dane było nam postawić stopę. Więc robiłam zdjęcia i ścibiłam, zapełniając kolejne zeszyciki maciupkimi zygzaczkami notatek. Wówczas chadzałam spać dużo wcześniej, bo w Peru słońce gasło 18 punkt, a potem następowały egipskie ciemności i drastyczny spadek temperatury. Cóż robiły wówczas mama i dzieć? Ano zaszywały się wówczas w hospedaje, albo w domku CS i najzwyczajniej w świecie, ok 20tej, wtulone w siebie i zakutane śpiworami szły spać.

Mając 6 USD budżetu na dzień/osobę, mieszkałyśmy w najprostszych i najtańszych hostelikach, bądź z miejscowymi rodzinami zrzeszonymi na Couchsurfingu.
Jeno mama to nie dzieć, nie potrzebowała 12 godzin snu. Tak więc budziłam się koło 2 nad ranem, zapalałam świeczkę, by nikogo nie budzić i ścibiłam. Godzina, dwie, a potem padałam i spokojnie przesypiałam do ranka. I z tegoż to materiału powstawały dość skąpe wpisy na fejsbuku – więcej tam było zdjęć – surowych, bo na obróbkę ani możliwości czasowych, ani technicznych nie było, podpisane jednym lub dwoma krótkimi zdaniami.
Z czasem dopiero odważałam się pisać więcej i więcej pod tymi zamieszczanymi fotografiami i ani obejrzałam się, gdy powstawały z tego całe historie, krótkie migawki z naszego życia, które adresowane były do znajomych, których zaledwie garstka śledziła naszą podróż.
I wtedy właśnie zaczął się pojawiać temat bloga.
– Aśka – pisali – szału dostajemy z tym fejsbukiem. Ani wygodne to nie jest, ani fajne, trudno odgrzebać historie z przeszłości, łatwo się w tym wszystkim zgubić. Pomijając już wpisy, których nie ilustrujesz zdjęciem, one w ogóle stają się niewidoczne. Zacznij pisać bloga kobieto, będzie nam dużo łatwiej Cię poczytać..
– Aśka, to ważne co robisz. – pisali inni – Może dać nadzieję, może otworzyć, może być ostatnią kroplą wody, która przeleje czarę codziennej goryczy i popchnie czyjeś życie w inną stronę.
Chodziłam z tym tematem i chodziłam – i czułam coraz wyraźniej, że nie podołam. Że nie dam rady. Bo łatwo się prowadzi bloga, gdy jest się w tandemie, gdzie jedna osoba pisze, a druga robi zdjęcia i załatwia sprawy techniczne. Nawet jak są dzieciaki, bo przecież ciągle dwie dorosłe osoby do dzielenia zadań podróży są. Trudniej, ale wciąż do zrobienia jest, gdy ta sama osoba pisze i fotografuje, bo można się zaszyć w kafejce na kilka godzin i pisać, i obrabiać, i publikować. Ale jak tu obrabiać zdjęcia, gdy ekran dzielę z Gają, która w wydzielonym kwadraciku ogląda Świnkę Peppę, bo nie ma innej możliwości, by usiedziała w ciasnej kafejce? Jak tu pisać bloga, gdy mam tylko godzinę w necie co jakiś czas? Przecież widzę, ile czasu zabiera mi te kilka wrzuconych na fejsa, okraszonych opowieścią zdjęć. Dużo, bardzo dużo. Za dużo. A w międzyczasie:
– Mamuś, quero bano! (Chcę do ubikacji!)
– Mamuś, quero pić! (Chcę pić!)
– Mamuś, compra me bombon! (Kup mi lizaczka!)
– Mamuś, bolą mnie rącki! Ya no quiero mas.. Vamos!.. (Już nie chcę.. Chodźmy!..)
I wątek się rwie, i nerw skacze, dzieć na moich kolanach się wierci, bo ma dość podtrzymywania za dorosłych słuchawek na swych maleńkich uszkach, i czas ucieka, i czas się kończy. I obrobionych parę zdjęć tylko i krótkie opisiki przy nich, bo na dłuższe już czasu nie ma.. No i jak tu pisać bloga, który w swym założeniu zobowiązuje do czegoś dłuższego, poważniejszego niż kreślone tuż obok Świnki Peppy parę słów?
I nawet nie pomagało, gdy wykupywałam Gajce drugie stanowisko z Peppą na całym ekranie. Gaj wsiąkał w komputerkowe kino, ale wciąż godzina siedzenia była dla niej bardzo trudna, a mi owa godzina mijała jak biczem strzelił. Bo jeszcze do rodziców napisać, na maile odpowiedzieć, hosta poszukać itp itd. Więc któregoś dnia ze mnie się wylało:
(z fejsbuka, 4 września 2015)
„Kochani, napisze to, co mi siedzi w serduchu. Macie racje, pomysl pisania bloga jest swietny. Byc moze faktycznie bylby inspiracja dla innych, samotnych mam, badz calych rodzin, ktore chca, tylko brakuje tego malutkiego czegos, by ruszyli w podroz, ruszyli spelnic swoje marzenie..
Tyle tylko, ze ja chyba nie dam rady:(
Podroz z Gaja angazuje wszystkie moje sily i ich rezerwy. W ciagu dnia chce byc dla niej obecna na 100 procent, chce jej pokazywac swiat, smiac sie, biegac i wraz z nia dziwic sie cudom zycia:) W miedzyczasie takze musze pomyslec, gdzie idziemy, co i kiedy bedziemy jesc i gdzie bedziemy spac. I jak sie tam dostaniemy. Co wiecej, musze nosic. To mnie zabija. Zabija moje achillesy, ktore kwicza o milosierdzie, moje kolana i biodra, ktore bola, cos mi sie podzialo z prawa reka. Z lewa tez, jeszcze w Ekwadorze, ale wyleczyl ja szaman i gra, poki co nie boli. Prawa zaczela bolec calkiem niedawno, grrr.. Na oko klasyczny syndrom bolesnego barku, ale mi tu cos nie pasuje.. Dla mnie przyczyna tkwi w kregoslupie szyjnym, a on nawala, bo Asia na codzien z 18 kilo na plecach zasuwa, ktore trzeba na ten grzbiet zarzucic, a potem targac. I fajne te kilogramy, bo gadaja za plecami i piosenki spiewaja i po wlosach glaszcza, a czasem przytulaja lebek mamowy bardzo, bardzo, ale pod wieczor mama wali sie do wyra jak dluga i zasypia snem kamiennym i nawet trzesienie ziemi do 5 stopni w skali Richtera nie jest jej w stanie z tego snu głebokiego wybudzic. Wiem – bo sprawdzilam:)
No i jak tu pisac bloga? A tu jeszcze w pamietniczku dla Gajki choc dwa zdania, a tu jeszcze kolczyki zrobic, bo moze uda wymienic sie je na jedzenie, a tu jeszcze napisac szybciutko do domu, ze jeszcze nas tu nic nie pozarlo i – jesli zostanie minutka – choc jedno zdjecie wrzucic w net, byscie o nas nie zapomnieli..🙂
I takie sa kulisy naszej podrozy, mimo tego niezmiennie pieknej, pelnej zadziwien, slonca i radosci. I dobrych ludzi na drodze. Ale nie jest to wszystko latwe, wciaz jest to podroz samotnej mamy z 3-letnia juz coreczka, bardzo inna od podrozy rodzicow z dzieckiem, gdzie to obowiazki sie dziela, a radosci mnoza. Tu obowiazki sa te same na jednej glowie, i dwa plecaki na jednych plecach – ale mimo tego – radosci jest cale morze i jesli sie zapytacie, czy ten wysilek faktycznie ma sens – na ta chwile odpowiem bez chwili wahania – TAK!!!
Tylko jak tu pisac bloga?..”
No i tak sobie chodziłam z tym moim rozważaniem o blogu. I przed oczami miałam mój dzień i Wasze komenty, ciepłe i pełne tolerancji dla moich podróżniczych obowiązków. A potem, z tych wszystkich głosów zaczął wynurzać się głos Franka, jedno jedyne zdanie: „(…) mogą te wpisy zaginąc w tumulcie (…)”
No nie, tego nie chciałam zdecydowanie. Do tych krótkich historii okraszonych zdjęciami miałam stosunek bardzo osobisty. Poza tym – jak to? Tyle czasu poświęconego, tyle trudności pokonanych, by powstały – i mają gdzieś zginąć w czyluściach netu? Nie!
No i złamałam się. I napisałam:
( z fejsbuka, 12 września 2015)
„Tak sobie chodze z Waszymi listami i wiadomosciami do mnie i tak sobie mysle, ze z tym blogiem i fejsem w zasadzie macie racje.. Zle sie szuka na fejsie starych postow, duzo rzeczy jest poukrywanych, tez ogladajac wpisy wstecz, traci sie ich chronologie.. Fejsbuk wcale nie jest az taki czytelny i latwy w oblsudze, jesli chodzi o nie-biezace informacje, a wpisy nie poparte zdjeciami zupelnie gdzies nikna, kurcza sie i ich nie widac..
Hmmm.. Chodzilam z tymi i roznymi myslami, ktore skacza mi po glowie do dawna i dzis sie wreszcie osmiele zapytac, spuszczajac skrepowana glowe..
Czy ktos moglby mi pomoc z tym blogiem?.. Wziasc na siebie strone techniczna, a ja bym zaopatrywala w zdjecia i fotografie?..Bo ja bezradna zupelnie sie czuje w tym temacie..
Pozostaje na privie, niesmialo czekajac na jakas odpowiedz..”

Kontaktowałam się ze światem wyłacznie poprzez kafejki internetowe. Gdy ja, w ciągu godziny pisałam do Rodziców, szukałam hostów na CS i odpowiadałam na maile, Gaja na drugim kompie lub dzieląc ze mną ekran, oglądała Peppę Pig.
Ale odpowiedzi nie było. Nie było nikogo, kto mógł i chciał postawić blog dla mnie, w którym, po 1,5 roku notowania w podróżnym zeszyciku mogłabym spróbować swych sił, nikogo, kto by mi pomógł swą wiedzą techniczną i doświadczeniem. Nie byłam zdziwiona. Każdy przecież ma swoje życie, swoje zagonienia i obowiązki, jak tu w to wszystko wkleić jeszcze jakąś charytatywną robotę dla jakiejśtam Aśki na drugim końcu świata? A zapłacić przecież nie mogłam..
I tak płynął czas. I w zasadzie porzuciłam już tą moją chęć blogowego dzielenia się podróża i wróciłam do mojego zeszyciku, gdy w fejsbukowej skrzynce, w zakładce inne pojawił się jednozdaniowy list: ” Jak chcesz, to Ci tego bloga postawię. Krzysiek”.
Usiadłam z wrażenia i z przerażenia. Więc jednak komuś się chce. Więc jednak ktoś ma chęć by cyfrowej sierocie pomóc. Więc teraz nie mam już wyjścia – musze pisać bloga. Jezu, tylko jak? Na tym moim śmiesznym telefonosmartfoniku, którego ciągle musze ratować z lepkich rączek Gai? No i kiedy? Na bogów, kiedy?
Napisałam więc do Krzyśka. A potem Krzysiek do mnie. A potem ja do niego i linia pomiędzy dwoma stronami świata zaczerwieniła się od połączeń. Krzyś pracował w swoim domku z widokiem na pasmo Beskidów, a ja siedziałam pod latarnią i – dziękując w duchu za morską bryzę odganiającą komary – pisałam..
Wreszcie, pod koniec października, mocno już wykończona, ale coraz szczęśliwsza z postępów prac, ośmieliłam się zaanonsować:
( z fejsbuka, 25 pazdziernika 2015)
(…)Kochani, spiesze doniesc, pelna radosci, ze blog sie tworzy!!!
Z pomoca Krzysztof Grabowski powstaje wirtualna przestrzen, w ktorej zawisna nasze historie, zdjecia i przemyslenia. Praca nad tym blogiem to nielatwa sprawa – Krzysiek stawia go w ramach swojego prywatnego czasu, calkowicie gratis, a ja sciubie teksty na maluskim telefonie, siedzac w namiocie przy plazy i co rusz biegajac – to ten telefon naladowac, to – na druga strone uliczki, „pozyczyc” troche netu od znajomych. Gdy cos grubszego wypada, musze robic wyprawe do cafe net, ktora jest we wiosce. Tak wiec scibie od 4 rano, gdy jeszcze gwiazdy nade mna, a u Was zbliza sie poludnie, az do momentu gajkowej pobudki, a potem w kazdym wolnym momencie, chocby wtedy, gdy Gaj w piaskowa ryjowke sie zamienia:)
Tak wiec, ojalla, niedlugo wystartujemy!!! :))) (…)
I wreszcie, dzień później, mogłam już oficjalnie ogłosić:
( z fejsbuka, 26 października 2015)
(…) TADADADAM!!! TADADADAM!!! TADADADAM!!!
JEST BLOG!!!
Jeszcze niedoskonaly, pelen niedociagniec i historii do uzupelnienia, ale jest!!!
Stworzyl go Krzysztof Grabowski, czlowiek o wielkim sercu i odpornym ukladzie nerwowym, szczegolnie w kierunku mojego totalnego lajkonictwa czy niezdecydowania. Stworzyliscie go Wy, swoimi mailami dodajac mi skrzydel, wiary i sily do tej pracy.
Dziekuje.
Niech ten blog idzie w swiat i niech przyniesie nam wszystkim duzo dobrego, howgh!
W imieniu swoim i Gajki zapraszam Was serdecznie do towarzyszenia nam w drodze.. (…)
***
Dziś mija rok od tamtego dnia. Co to był za rok, pełen przygód, radości i słońca! Co to był za rok – pełen nowych lekcji, nowych umiejętności. Co to był za rok, pełen niespodzianek, z tą zupełnie niespodziewaną na czele. Bo przecież chyba w historii świata nie zdarzyło się, by 5 miesięczny raptem blog zdobył pierwsze miejsce w prestiżowym, blogerskim konkursie. I chyba nie zdarzył się wiekszy ignorant wśród autorów, ignorant, który nawet dokładnie nie wiedział, ile etapów ma konkurs, bo zamiast czytać regulamin, wolał pobawić sie ze swoją córeczką. Stąd nieporozumienia, które wynikały potem i moje nieustanne zdziwienia. Bo jedyne co doczytałam, to info, że w pierwszym etapie najważniejsza jest liczba smsowych głosów. I że pieniądze w ten sposób zebrane pojdą na spełnianie marzeń dzieci terminalnie chorych z Fundacji ‚Mam marzenie”. I w zasadzie tyle wiedziałam, bo uznałam, że tyle wiedzy jest wystarczające. Bo jedyne, co mi się wówczas zamarzyło to to, by ten mój raczkujący blożek wyszedł za grono moich bliskich znajomych. I moje zdumienie i radość z powiekszającej się liczby glosów było olbrzymie, bo nie spodziewałam się, że tylu z Was, po cichutku towarzyszyło nam w tej drodze. Dziękuję Wam raz jeszcze za te piękne zaskoczenia.
I dziękuję Wam za wspieranie nas. Za myśli, słowa i uczynki. Za wszystkie listy, rady, kontakty i pomysły. Za wsparcie finansowe, które nam udzielacie. Za wsparcie emocjonalne, które nam ślecie. Za te wszystkie materialności i niematerialności, którymi się z nami dzielicie. Po prostu dziękujemy.
A jak się miały moje obawy do rzeczywistości? Blog istnieje, rozwija się, więc się da. Wpisy jednakże powstają w swoim tempie i nie zawsze w chronologicznej kolejności Czasem jest to wpis z teraz, a czasem pisze o zdarzeniu sprzed 2 miesięcy, wciąż przydarza mi się jeszcze skreślić parę słów z Kolumbii czy Gwatemali. Osadzam te wpisy chronologicznie na blogowej osi czasu, wiec czasem być może one bywają dla Was niewidoczne. Stąd też i pomysł newslettera, by one nie zginęły dla kogoś, kto blog zna, a nie przypuszcza, ze w różnych jego miejscach pojawiaja się nowa treść.
Migawki powstają w swoim tempie, wyznaczanym podróżą, dostępem do sieci, trybem życia Gai i moim zmęczeniem. Piszę, wybieram, obrabiam, wrzucam – wszystko to w ciemnościach świtu, aż do momentu gdy Gaj powita mnie, dochodzącym spod moskitiery, przeciągłym „Mamooooo!…”. I potem zaczyna się dzień jak codzień, z podróżniczą polką-galopką, którą każda, podróżująca czy nie, ale opiekująca się dzieciem osoba zna z autopsji. Więc proszę Was o wyrozumiałość dla nieregularnych wpisów, które powstają w ciemnościach przedświtu, w towarzystwie bzykających komarów, w oparach rozpuszczalnej kawy wymieszanej z białym proszkiem mlekiem, proszę Was o wyrozumiałość i jeszcze raz dziękuję – że jesteście, że pojawiliście się w naszym życiu tak niespodziewanie, właśnie dzięki temu blogowi. I choć nasza znajomość toczy się w wirtualnym świecie, cieszę się, że tak wielu z Was stało się moimi bliskimi osobami. I choć też zdaję sobie sprawę, że wirtualność jest zwodnicza, cieszę się z Waszej obecnosci i naszej wymiany listów, myśląc często co u Was, jak Wasze życia się toczą, czy znalazły się rozwiązania Waszych problemów, jak prowadzą Was Wasze Drogi. I choć wielu z Was znam tylko z avatarów na fejsbuku, z komentarzy pod blogowymi wpisami, z lajkowych polubień, wierzę mocno, że kiedyś, gdzieś spotkamy się na prawdę, na co już się cieszę.
I cieszę się, że na tą ściubaninę się zdecydowałam. Cieszę się, że nie zrezygnowałam na starcie, że nie stchórzyłam, że postanowiłam spróbować, zobaczyć jak będzie poza strefą komfortu małego zeszyciku i promienia czołówki. Bo za tą decyzją poszło dużo dobra, które widzę w otwieranych listach. Bo skoro mama z córeczką spełnia marzenia – to Wasze marzenia też są w Waszym zasięgu. Bo między nami nie ma żadnej różnicy – poza tą jedną – o decyzji. Więc życzę sobie i Wam spełniania marzeń, nasycania się tym co piękne, dobre i ważne. Bo – w ostatecznym rachunku – co weźmiemy ze sobą na tamten świat? Nowe auto? Nowe spodnie? Obraz korporacyjnego laptopa z raportami na ekranie? Zycie jest takie krótkie kochani, tak bardzo krótkie, nie wolno tracić go na robienie tego, czego się nie chce. Nie wolno odkładać go na później. Z mojej rodziny odszedł wujek, z grona moich znajomych odeszły koleżanki, kilka tygodni temu przyjaciółka dowiedziała się o nowotworze. Kochani, nie wiemy ile czasu mamy, a mamy go z pewnością za mało. Żyjmy więc pełną piersią, słonecznie, radośnie – czego Wam i sobie życze z całego serca.
Więc jak tu nie pisać bloga?..

Uwielbiam być z Gają, zadziwiać się z Gają, zaśmiewać się z Gają, iść z nią za łapkę i pokazywać jej ten cały, przepiękny świat!
***
Ps. Zajrzjcie tutaj – to pierwszy blogowy wpis. Stukany na malusieńkim telefonosmartfoniku, bez polskich liter, dwoma palcami. Wszystkie teksty starsze zostały przeniesione z prywatnego fejsbuka dzieki pomocy Reni Głuśniewskiej i Radka Siudy Chopina (dziękuje!). Dziś już mój prywatny profil stał się prywatnym raz jeszcze, natomiast wszystko, co jest związane z podróżą, czyli czas między 6 maja 2014 roku, a 2 czerwca 2015 wciąż jest tam dostępne. Gdybyście mieli natomiast ochotę poczytać bloga chronologicznie, od początku – zacznijcie tutaj, od wpisu: „Początek bloga, ale nie początek podróży”.
Wszystko napisane po 2 czerwca znajduje się już na fejsbukowym fanpage „Somos dos”. A raczej znajdowało. 21 stycznia 2022 roku Facebook niespodziewanie zbanował nam fanpage (status: unpublished), który na tamtą chwilę miał ponad 16 tysięcy wspaniałych, nieprzypadkowych, empatycznych Czytelników. Półroczna prawie walka o odzyskanie zbanowanego fanpageskończyła się niepowodzeniem. O szczegółach zbanowania i tego, jak działa facebook możecie przeczytać TU.
By odzyskać kontakt z przynajmniej częścią Was, naszych Czytelników, w kwietniu 2022 roku założyłam NOWY FANPAGE.
Zapraszam Cię wiec tu serdecznie! Odbudujmy tą piękną społeczność wyjątkowych osób, którą zgromadziła wokół siebie ta podróż, ten blog i fanpage!
Zapraszam także na nasz kanał YT. Zamieszczane tam filmiki sa praktycznie nieobrobionym, a przez to prawdziwym zapisem naszej podróży. Mam nadzieję, ze przyniosą Wam wiele radości, podobnie jak nasz Instagram, który został uruchomiony w Chinach (bo to było jedyne medium, które tam działało na VPN – nawet do bloga wówczas nie byłam w stanie się dostać, pomimo dwóch płatnych VPN-ów, które zakupiłam na tą część podróży)
pozdrawiam, ściskam i gratuluję decyzji – tej jednej głównej i miliona bieżących 🙂
Gratulacje! Super się czyta:) trzymam kciuki za dalszy rozwój!:)
Dziekujemy, kłaniając się ślicznie:)
Dzięki wieeelkie dla Krzyśka! :))
Krzysztof Grabowski <3
strasznie lubię czytać Wasze migawki, te mniejsze i większe 🙂
Kłaniamy się:) W drodze juz nastepna:)
Wzruszyłam się zresztą nie po raz pierwszy…
Jest blog, jest pamiątka. Ja nie daję rady z regularnym blogowaniem, ale moblilizuje mnie właśnie ta pamięć, co ulatuje. Asia, nie wiem, kto Wam robił to zdjęcie z falą, ale jest niesamowite!
Taka para przesympatyczna Izraelitka i Peruwiańczyk.. Nie mam z nimi kontaktu (zal!), pamiętam tylko, że ich dziewczynka malutka miała na imie Sara. Strzelali tak sobie, od niechcenia i dopiero kilka dni pozniej okazalo sie, jaka perłę ustrzelili. To jedno z moich ulubionych zdjeć z tej podróży.. 🙂
Asiu,piękny wpis. Piękna historia. Dziękuję za możliwość podróżowania z Wami 🙂
życzę przede wszystkim wytrwałości, cierpliwości i chęci do pisania, bo nas czytelników jest więcej chętnych do czytania i podróżowania z wami 🙂