Wymarzyły mi się kiedyś… warkoczyki. Takie jak mają czarne kobiety, wodospady cieniutkich warkoczyków spadających na ramiona. Więc gdy zobaczyłam w naszym sklepiku Sandrę z córką, obie całe w przepięknych, starannych trenzach, poczułam że to już. Że przyszedł czas na te warkoczyki, właśnie tu, w Puerto Asis, gdzie gorąco i wilgotno, zielono i wielkolistnie.
Sandra plotła warkocze 5 godzin z przerwa na drugą kawę. Razem plotłyśmy głupoty, czasem i mniej głupie.
Gaj patrzył podejrzliwie na transformacje mamy. Sam przetransformować się nie chciał.
No i mama w całej swej okazałości, z bananem na twarzy i papugą na ramieniu, bogatsza o nowe doświadczenie, które mówi, że w tropikach trenzas są genialne. W łebek chłodno, nic nie leci do oczu, czesać nie trzeba.
Me gusta, juhuuuuuuuuu!!!
@:D
❤