Przyznam, że jechałam w kierunku równika smutna i zamyślona. Bo tak na prawdę nie chcę jeszcze wracać, zachwyca mnie ta podroż i ludzie spotykani po drodze, miejsca do których docieramy, kolory, kształty i przestrzenie. Jechałam też smutna i przybita wieściami z Polski. Kolejne rozstania, kolejne samotne mamy, nowe dramaty rodzinne. I pytanie jednego z moich znajomych, zawieszone w powietrzu: czy Ty naprawdę myślisz, że te wszystkie uśmiechnięte zdjęcia na fejsbuku to prawda? Że tak wygląda moje, nasze życie?..
Przełomy nastrajają do przemyśleń i podsumowań, a La Mitad del Mundo takim moim przełomem jest. I tak sobie myślę o tym roku i moich fejsbuczkowych fotografiach. To prawda, przedstawiają tą jasną stronę podroży. Przecież nie raz było tak, że płakałam ze zmęczenia, z bólu emocjonalnego i fizycznego wyczerpania, nie raz było tak, że załamywałam się, rozpaczałam czy zwyczajnie cierpłam ze strachu. Zdarzało się przecież spotykać ludzi, którzy bynajmniej nie byli nam życzliwi i znajdować się w sytuacjach, które należały raczej do trudnych. Ale, gdy wracam pamięcią do tych chwil, widzę, że to tylko ułamek naszej podroży, mały, ciemny promil, który ginie w ciągłym i nieustającym zachwycie nad tym światem, tak innym od naszego, pełnym muzyki, słońca, gór olbrzymich, przestrzeni powietrznych, nieba błękitnego i zieleni wybuchającej odcieniami, jakich nigdy nie oglądałam w życiu! Tyle tu rzeczy, ludzi, światów fizycznych i duchowych, smaków, zapachów, kolorów i kształtów. Tyle wreszcie ludzi, tak innych od nas i takich samych jednocześnie.
Nie, moje zdjęcia nie kłamią. Faktycznie tak wygląda nasze tu życie. Jest w nim przestrzeń, i światło, i radość olbrzymia, wytryskująca z nas w najbardziej naturalny na świecie sposób, jest śmiech, i ocean miłości, i mnóstwo wciąż niezaspokojonego apetytu na to, co dalej, za zakrętem…
***
Kochani, no i stało się to faktem. Przekroczyłyśmy równik i po raz pierwszy od roku postawiłyśmy stopę na naszej – północnej półkoli. W jakimś sensie już jesteśmy w domu, prawda?.. 🙂
No i jak przystało na turystów, nie omieszkałyśmy sfotografować się z ową magiczną linią, która faktycznie jest magiczna..
Najpierw odnalazłyśmy równik na globusie.
Potem ustawiłyśmy na nim jajko, które ku naszemu zdziwieniu faktycznie stanęło na baczność!
Potem sprawdzaliśmy coś, co mnie nieustannie fascynuje – czyli coriolisowskie wiry. Oczywiście moja ciekawość wielka była, wiec korzystając z nieobecności turystów przestawiałam zlewik z wodą z miejsca na miejsce i wiecie co? Faktycznie, na równiku woda leciała prosto w dół, ale wystarczyło zlew przesunąć dosłownie o pól metra od wyrysowanej czerwonej linii i już wirki zaczynały się zaznaczać. Delikatnie, ale były!!!
A na końcu ugotowałyśmy wodę w najmocniejszym na świecie, równikowym słoneczku.
Tak więc, po nacieszeniu się zjawiskami fizycznymi, otrzymałyśmy piękne dyplomy, które – jeśli uda się je dowieść w miarę niepomiętym stanie – z pewnością zawisną u nas na ścianie, a co!
A dyplomy faktycznie ucieszyły zarówno większą jak i mniejszą uczestniczkę eksperymentu, zresztą, zobaczcie sami.
❤
Buziaki i powodzenia….:)))
Asienka, bo roznica miedzy swiatem tych zdolowanych i przybitych zyciem, a tych, ktorzy wciaz tym zyciem sie zachwycaja to cieniutka linia, ktora nazywa sie wdziecznosc 🙂
Asia, przesyłam Wam buziaki i ściskam ciepło dwie podrózniczki! ☺
Gratuluje!!!!!!!
Mega piękna sprawa! 🙂
Gajka jaka zadowolona, a Wasze wspólne zdjęcie (to z wielkim plecakiem) jest piękne i bije z niego prawdziwa radość i szczęście 🙂 Owocnej dalszej podróży już po północnej stronie 🙂