Kochani, dziś minęły 2 lata, odkąd wyruszyłyśmy w podróż. Dwa lata, które minęły nie wiem kiedy, a które zaznaczyły się w naszych sercach tysiącem wspomnień. Dwa lata wspólnej podróży po podniebnych Andach, pustynnych bezdrożach, zielonych dżunglach, krzykliwych targach, opuszczonych ruinach i nadmorskich plażach. Za nami godziny w drodze – konno, autobusami, barkami, łodziami, samochodami, motorami i piechotą – do miejsc, które chciałyśmy zobaczyć, do ludzi, których chciałyśmy spotkać. To niezliczona ilość emocji, radości wybuchających jak gejzer, podskoków, zdumień, zachwytów ale to też i łzy cieknące po policzkach – z bólu, ze zmęczenia, z tęsknoty, z przerażenia. To miliony możliwości i setki ograniczeń. To też setki ludzi, którzy zagościli w naszym życiu, niektórzy na ulotną chwilę, inni na zawsze. To wreszcie Wy, którzy niespodziewanie i cichutko zaczęliście nam towarzyszyć w tej drodze i także, bez rozgłosu – nas wspierać. Dziękuję Wam wszystkim za każdą podarowaną nam złotówkę – obiecuję wydać ją z głową, (oczywiście i na gajkowe lody – i na od czasu do czasu – jej ulubioną karuzelę), ale przede wszystkim dziękuję Wam, że jesteście – tak zwyczajnie i po prostu – wspierając nas swą obecnością, jak trzeba – radami, a jak jest konieczność to nawet SMSami. „Somos dos” poszedł w świat dzięki Wam i jeśli nawet tylko przez chwilę będzie komuś pomocny – to jest warto go tworzyć.
Trudno mi uwierzyć, że już dwa lata minęły, gdy trzęsąc się jak galareta wsiadłam do samolotu, który miał nas zabrać w świat. Bo to nie tak, że się nie bałam. Bałam się okropnie. Odpowiedzialności. Chorób. Kradzieży. Napadów. Gwałtów. Porwań. Morderstw. I, choć pokonałam wiele swoich lęków, wielu z nich nie oswoję chyba nigdy. No więc podróżuje razem z nimi, a raczej – pomimo ich obecności, bo wiem, że nawet gdy wrócę do domu – moje zmory, w tym lęk o Gajeczkę na zawsze zostaną w moim życiu.
Piszecie, że ja taka niby heroska jestem. Nie kochani, ja takim samym prawom jak Wy podlegam – takie same strachy drążą me wnętrzności i tak samo jak Wy skaczę do góry, jak coś się uda, albo zanoszę się śmiechem, jak mój maluch przekręci niezdarnie kolejne słowo. Nasze życia wbrew pozorom niewiele się różnią – dbamy o te same potrzeby dziecka – by było bezpieczne, wyspane, najedzone i zdrowe. I nade wszystko – by było szczęśliwe. Każda z nas ma na to swój sposób i każdy sposób – o ile niesie w sobie miłość i radość – jest dobry. Życzę więc sobie i Wam jak najwięcej dni pełnych radości i miłości, bez względu na to, czy jesteście na swej drodze życia same, czy macie obok siebie kogoś, kto Wam w niej towarzyszy.
A jak to było, gdy wsiadałam w samolot unoszący nas na drugą stronę świata? Wówczas nie myślałam o żadnym blogu, tym bardziej, że ciągle byłam w stanie, gdy napisanie strony tekstu było dla mnie wyzwaniem. Wówczas od czasu do czasu dawałam fejsbukowy znak, że u mnie w porządku. I tak, odgrzebując przeszłość, odnalazłam wpis popełniony zaraz po przylocie do Limy. Pozwólcie, że przy tej okazji podzielę się z Wami chwilą sprzed 2 lat, gdy drżąca z przejęcia i nieprzytomna ze zmęczenia wychodziłam z terminalu w Callao, pytając siebie – co dalej – a pora deszczowa spadała staccato na brudną ulicę, wygrywając preludium zmiany..
***
Facebook, 6-8 maja 2014 r.
Jest koło piątej tego czasu, Gaj wstał po drugiej – czyli tak jak wstaje w Polsce, właśnie korzystam z króciutkiej chwili kiedy się czymś zajęła – bo przecież wszyscy w tym domu śpią w najlepsze, tylko dziewczyny z Polski buszują:) Podróż była całkiem niezła, miałam szczęście, bo we wszystkich 3 samolotach było koło mnie wolne miejsce, wiec udało się nam nie zamęczyć, szczególnie podczas lotu do Limy. Klima była bardzo mocna i Gaj pod koniec podróży kaszlał przeraźliwie – na szczęście teraz, już ponad dobę po, kaszel się uspokoił – Bogu dzięki, bo już myślałam, że przylecę tu z bardzo chorym dzieckiem…
Gdy wyszłam po korowodach lotniskowych – Lima pachniała tak jak zwykle – albo śmierdziała – do wyboru – mieszaniną spalin, wiszącego w powietrzu deszczu i czegoś kwaśnawego.. Wokół pulsował limijski hałas – warkot maszyn, pipczenie klaksonów, peruwiańskie disco i pokrzykiwania kierowców, wszystko to otwierało w mojej głowie szufladkę pod tytułem – JESTEM TU!!! Matko droga, jestem w Peru!!!
Kochani, samej mi w to trudno uwierzyć, ale to fakt – po 3 dniach w podróży macham do Was z drugiego końca świata, o jakiejś barbarzyńskiej porannej porze:)))
Miejcie się dobrze i myślcie o nas często:)
Asia i Gaja
❤
trzymajcie się dziewczyny – zdrowo, ciepło i bezpiecznie 🙂
Opowiadać można różne rzeczy, oceniać tylko fakty. Jesteście najlepsze i przez te dwa lata to udowodniłaś 🙂
Wzruszający wpis podziwiam Was i trzymam kciuki
Aśka jesteś wielka. Czasem zazdroszczę , zawsze podziwiam.
Asiu. Podziwiam! Podziwiam! Podziwiam! ! Mocno za Was trzymam kciuki i spod Wrocławia ślę moc energii. Gdybyś kiedyś była w okolicy – zapraszam!!
No i znów ryczę wzruszona <3
Asiu . Podziwiam i kibicuję Waszej wyprawie. Niestety troszkę zazdroszczę. Zyczę Wam fantastycznej podróży, wielu miłych spotkań i tylko życzliwych ludzi na Waszej drodze. 🙂
Nie zazdrość Iza. Kazdy z nas ma swoja droge do przebycia i swoje marzenia do spelnienia. Nie patrz na mnie. Patrz kochana na siebie i rob to, co dyktuje Ci serce.
Kochana Asiu uwielbiam czytać o waszych przygodach, wypatruje kolejnych wpisów i kiedy tylko jakiś namierzę natychmiast biorę się za czytanie. Życzę wam obu wielu cudownych chwil w podróży 🙂
Też kocham Was czytać i z całego serca kibicuję. Taka przygoda 🙂
niech Wam się szczęści i pomyślnie układa dziewczyny!! 🙂 trzymam kciuki!!
Wirtualna podróż z Wami to prawdziwa przyjemność, pomyślności!!!
Powodzenia, wszystkiego naj… 🙂
Podziwiam i gratuluję odwagi
Podziwiam i uwielbiam o Was czytać ❤
:*
powodzenia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
<3
<3
Ale piekne szalenstwo! X
Chodzilam do szkoły w której Pani Asia pracowała i zawsze jak na Nią patrzyłam widziałam w Jej oczach to coś niezwykłego. Dla mnie niezwykle silna i odważna Kobieta! Serdecznie pozdrawiam. Ewa