Kochani, zwrotów akcji w tym tygodniu były tysiące.
Przeszłyśmy kilkadziesiąt ulic, dopytując sąsiadów i w ten sposób poszukując dla nas domku.
Znalazłyśmy Dom Fioletowy i Dom Zielony, oba dla nas odpowiednie, choć każdy ze swoim zestawem wad i zalet.
Oba odpadły z powodu słabego netu.
Nie poddawałam się, jeszcze walczyłam – we Fioletowym brat za ścianą ma internet-petardę, ale pomimo błagań (i mej chęci zapłaty) nie zgodził się siostrze go uzupełnić, a w Zielonym – no bez szans, tam właścicielka nie była nawet specjalnie zainteresowana poszukiwaniem rozwiązań. Może to i dobrze, bo na przeciw była budowa, od której nie dało się odizolować, bo w domu nie było drzwi. Tj. była kratownica, która dźwięków nie zatrzymuje, a decybele utrudniały nawet rozmowę prowadzoną w naszym potencjalnym pokoju.
Suma summarum, gdy już szukałam nam hostelu, napisała do mnie znajoma, która właśnie wyjeżdżała z Puerto na kilka tygodni, zostawiając mamę staruszkę. No i w taki sposób trafiłyśmy do Pomarańczowego Domku, z którego dziś relacjonujemy ostatnie zwroty akcji.