„Atak skorpiona czyli o tym jak Gaja otarła się o śmierć” – pojechałam klikbajtowo, ale serio, był moment, że życie stanęło nam przed oczami – a Gai na pewno. Z książek podróżniczych wynikało, że jad skorpiona może zabić. Widzieliśmy na własne oczy, jak zareagował na ugryzienie skorpiona nasz były sąsiad, dwudziestokikuletni, zdrowy jak byk surfer. Skończył w szpitalu, dar od losu, że nie na intensywnej terapii. Gdy więc Gaję ugryzł skorpion…
…ale nie uprzedzajmy wydarzeń.
***
Noce w Meksyku
Lubię nasze noce w Meksyku. Nie każde, oczywiście, bo i nie wszędzie dobrze się śpi. W naszym starym mieszkaniu spać nie pozwalały uliczne latarnie, ani muza dochodząca z pobliskiej siłowni. W mieszkaniu mamy koleżanki, która nas przygarnęła, gdy w zeszłym roku wyrzucono nas z mieszkania nie dawało się zasnąć z powodu potwornego gorąca, które tam panowało. Mury się nagrzewały przeokropnie, a miniokienka nie pozwalały rozgrzanemu powietrzu wymienić się na chłód nocy. Podobnie u kolegi, choć tam miałyśmy opcję ucieczki w klimatyzację.

Okno w naszym pokoiku jest na całą ścianę, a za oknem – morze zieleni.
Tu jednak, u doni Joli czuję się jak w raju. Kuchnia, w której mieszkamy jest co prawda na piętrze, ale funkcjonuje jako przestrzeń otwarta. Mamy wielgachne okno balkonowe, które zamykam tylko, gdy po sąsiedzku palą plastiki, dwa inne okna, które też są cały czas otwarte, plus otwarty, prowadzący na patio korytarzyk. W efekcie nasza przestrzeń nie nagrzewa się mocno, a przede wszystkim, gdy temperatura spada, u nas od razu robi się chłodno. Dzięki temu na naszym, ulokowanym na podłodze materacyku, sypiamy jak królowe.
Obie uwielbiamy to miejsce. Kuchnia leży od strony ogrodu, przed oknami mamy gęstwinę tropikalnych drzew, dalej ciągną się nieużytki. Nie docierają tu odgłosy z drogi, nie czuć smrodu spalin, cykają tylko cykady, poszczekują czasami psy, ale zazwyczaj jest cicho, spokojnie i chłodno. Z przyjemnością wyciągamy się na materacu, zamykamy oczy i natychmiast zapadamy w głęboki, krzepiący sen. Co najdziwniejsze, nawet mój uporczywy, wieloletni kaszel przestał mnie tu dręczyć, jakby też uległ magii rozgwieżdżonej i rozkosznie chłodnej nocy.
Dlaczego warto spać pod moskitierą?
Oczywiście, to nie jest tak, że materac leży bezpośrednio na podłodze bez żadnego zabezpieczenia. Tropiki są pełne najróżniejszych latających, pełzających oraz chodzących niebezpieczeństw. Zawsze więc biorę w drogę swoją namiotową moskitierę, kupioną na targu w Ekwadorze za całe 3 USD, by rozłożyć ją tam, gdzie gospodarze nie zapewniają własnej (a z reguły nie zapewniają). Zapewniam was, że jest to wręcz przyjemność słuchać brzęczenia komarów leżąc we wnętrzu moskitiery, w porównaniu z konfrontowaniem się z moskitami bez jej kojącej obecności.
Moskitiera zabezpiecza nie tylko przed tymi krwiożerczymi bestiami. Zapewnia też ochronę przed wszelkiego rodzaju muszkami i innymi drobnymi, gryzącymi owadami, ale uwaga na rozmiar oczek! Na Filipinach zdarzyły nam się muszki, które przeciskały się przez oka naszej moskitiery). Podobnie w Amazonii należy mieć moskitierę tkaną bardzo gęsto, bo w niektórych obszarach występują tam prawie niewidoczne owady (meszki?), które gryzą w okropny sposób, a swędzenie i stan zapalny skóry potrafi utrzymywać się bardzo długo.
My czujemy się pod moskitierą super komfortowo. Nie interesują nas żadne owady, karaluchy, czy też włochate pająki. Tj. czasem interesują, ale szansa, ze wejdą do prawidłowo założonej moskitiery jest niewielka. Gorzej, jak się coś w tej sprawie zaniedba, ale nie uprzedzajmy wydarzeń…

Nasze łóżko z kupioną w miejscowym sklepie moskitierą. To tu miał miejsce atak skorpiona.
Atak skorpiona
To była jedna z moich ulubionych nocy. Z dala dochodził nas szum morza, cykały cykady, słabe światło księżyca delikatnie wydobywało z ciemności fantazyjne kształty liści. Zmęczona po całym dniu, wyciągnięta pod moskitierą zaczynałam już odpływać, gdy poczułam, że coś po mnie chodzi.
– Mrówka – pomyślałam półprzytomnie, po czym klepnęłam się w udo ręką, zrzucając ją jednocześnie w kierunku siatki – „Ale skąd taka duża mrówka?” – zadał sobie pytanie mój przymglony umysł – „no musiała wejść pod moskitierę” – odpowiedział sobie całkiem logicznie, po czym zadał jedyne w takiej chwili, słuszne pytanie: „a co, jeśli jest ich więcej?..”
To pytanie, dźwięczące w mojej głowie nieco mnie przebudziło, ale nie na tyle jeszcze, aby wykonać jakąś akcję.
– Mamo… – usłyszałam za to całkiem przytomny głosik Gai – coś chodzi mi po nodze..
– Strzepnij – odpowiedziałam z westchnieniem – chyba mamy mrówki w moski…
Nie zdążyłam nawet skończyć zdania, gdy cichość nocy rozdarł wrzask pełen bólu, strachu i cierpienia!
– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! UGRYZŁA MNIEEEEEEEEEE!!! UGRYZŁAAAAAAAAA!!!!!!!!!
– Jasna cholera! – mignęło mi przez głowę, gdy zerwałam się z łóżka, po omacku szukając wokół siebie lampki – Jednak mrówki! Musi być ich tu mnóstwo!!! Ale skąd się wzięły??? Dlaczego???
Z dużymi mrówkami niestety jest tak, że nie ma z nimi dyskusji. Jeśli idą swoim szlakiem, to idą i chyba tylko ogień, albo woda jest w stanie zawrócić je z drogi. Słyszałam opowieści w dżungli o wielkich mrówach, które w kilka dni ogałacały całe plantacje z liści, albo przechodziły przez chaty, zjadając wszystko, co znalazły drodze. Na samej sobie doświadczyłam ugryzienia takiej mrówki, która rozorała mi podeszwę na centrymetr – aż do krwi. Nie był to zapewne ten sam rodzaj mrówki, bo gatunków i podgatunków są tysiące, ale wynosząc przeróżne doświadczenia z podróży, wiedziałam, że ich obecność w łóżku faktycznie może być powodem do paniki, tym bardziej, że u nas panował surowy zakaz jedzenia czegokolwiek w pieleszach – właśnie z ich powodu.
– BOOOOOOOOOOOOOOOOOOOLIIIIIIIIII!!! – krzyczała Gaja z takim cierpieniem w głosie, że wynicowało mi się serce. Nie mogłam się jednak nią zająć. Najpierw musiałam zidentyfikować, co ją, u diabła, ugryzło!
– SPOKÓJ! – wrzasnęłam na Gaję – DZIAŁAJ! POTRZEBUJĘ TWOJEJ POMOCY! NIC NIE WIDZĘ! NIE MAM OKULARÓW! SZUKAJ, CO CIĘ UGRYZŁO!
Lampka się świeciła, ale co z tego! W szale paniki, trzęsącymi się rękami nie mogłam odnaleźć swoich okularów, a bez nich przecież jestem ślepa jak kret! Gaja musiała działać, bez względu na to, jak bardzo ją bolało! I działała! Trzymając się za rękę, zanosząc się płaczem, przepatrywała pościel za intruzem, a ja macałam za okularami.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA – usłyszałam znowu wrzask Gai. W jej głosie było tyle zgrozy, że aż zmartwiałam.
– Jezu, co? CO??? Mów jak najszybciej!
– SKOOOOOOOOOOORPIOOOOOOOOOOON!!! UGRYZŁ MNIE SKOOOOOOOOOOOOORPIOOOOOOOON!!!
– GDZIE??? JAK???
Gaja z twarzą stężałą z przerażenia wskazała palcem na fałdkę prześcieradła. Wiedziała doskonale, że jego ugryzienie może być niebezpieczne.
Faktycznie, tuż przy niej, ukryty w załamaniu pościeli siedział skorpion.
– Nie spuszczaj go z oka! – krzyknęłam do Gai – Lecę po słoik!
Sprawdź, z którym skorpionem masz do czynienia
Zadziałał we mnie instynkt. Wiedziałam, że nie będę w stanie opisać, jak skorpion wygląda, a domyślałam się, że skorpiony dla dzieci mogą być niebezpieczne i że w przypadku alergików znajomość gatunku może być na wagę życia i śmierci. Choć tak na prawdę, w tej samej sekundzie uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to ja NIC o skorpionach nie wiem! A o tym, co robić na wypadek ich ugryzienia (klik) – tym bardziej!!!
Najpierw musiałam jednak złapać bestię.
– Gdzie on? – krzyknęłam, wpadając pod moskitierę jak burza.
Skorpion, niewzruszony całą akcją, siedział sobie przy fałdce, tak jak go zostawiłam.
Cap!
Nawet nie drgnął, gdy nałożyłam na niego słoik. Jeszcze szybka akcja z wieczkiem – i był już uwięziony! Teraz mogłam zająć się Gają!

Atak skorpiona jest błyskawiczny.
– Pokaż kochanie, gdzie Cię boli!
– TUUUUUUUUUUUUU!!! – łzy jak grochy leciały Gai po policzkach – WBIŁ MI KOOOOOOOOLEC!!! DRĘTWIEJEEEEEE MI RĘKAAAAAAA!!!
Nie brzmiało to dobrze. Niby palec wyglądał normalnie, ale faktycznie, pod skórą było coś cienkiego, ciemnego, podobnego do drzazgi – choć powierzchnia palca pozostawała gładka. Gaja aż się zanosiła od pełnego bólu płaczu.
Wciąż nie mogłam zająć się jej cierpieniem. Zgłaszała drętwienie ręki! Musiałam dowiedzieć się, co teraz robić! Przygotować polisę ubezpieczeniową! Zgłosić zdarzenie! Otworzyłam więc internet.
Polisa jak szczoteczka do zębów – zawsze miej ją w podróży
– Polisa, gdzie ta cholerna polisa! – myślałam w duchu, przetrzepując pocztę.
Na jednym koncie nie było, na drugim… też nie. Klnąc siarczyście, że nie wyciągnęłam jej sobie jak zawsze na pulpit, trzasnęłam laptopem i zostawiając zapłakaną Gaję, zbiegłam na dół, do Joli. W końcu miejscowi muszą wiedzieć, co w takiej sytuacji się robi!
– Jola! JOLA!!!
– Zmęczona jestem, miałam ciężki dzień… Czego chcesz o tej porze? – przywitała mnie niezbyt uprzejmie właścicielka naszego mieszkania.
– Pomocy!!! Gaję ugryzł skorpion!!!
– SKORPION???
– Tak, skorpion! Był w naszym łóżku!
– Pod moskitierą? – nie dowierzała Jola
– Tak, pod moskitierą! Pomocy! Co robić? Co robicie, jak dziecko pogryzie skorpion? – zdania wyskakiwały ze mnie, jak z karabinu.
– Nie wiem!!! Jezu NIE WIEM!!! Nie jestem z wybrzeża! – spanikowała nagle Jola
– Jak to nie jesteś z wybrzeża??? 30 lat już tu mieszkasz!
– No naprawdę nie wiem! Lecę do brata, może jeszcze nie śpi, zapytam się!
Nie miałam po co tracić czasu. Zawinęłam się na pięcie i pobiegłam pędem na górę.
” Co robić, gdy ugryzie Cię skorpion” – wpisałam frazę w wyszukiwarkę. Jola jak Jola, ale wujek Google pomoże na pewno!
„Nie panikować!” – wypluł uprzejmie internet – „Umyć palec w ciepłej wodzie z mydłem, zdezynfekować, sprawdzić ważność szczepionki na tężec, obserwować pogryzionego”
– Gaja, biegiem do łazienki, porządnie umyj rankę wodą z mydłem! Obie ręce zresztą umyj! – zarządziłam natychmiast
Medycyna ludowa vs gdzie jest szpital?
W tym momencie na piętro wpadła Jola z woreczkiem czegoś białego.
– Woda z cukrem! Daj jej wody z cukrem! Tu masz cukier! – wcisnęła mi woreczek w rękę.
– Jola, ale po co ta woda z cukrem? – mrugałam oczami pełna niezrozumienia – Dlaczego mam ją dać Gai? Po co dajecie ją dzieciom?
– Nie wiem! – wykrzyknęła Jola – Chciałaś wiedzieć, to się zapytałam. Jak dziecko ugryzie skorpion, należy mu podać wodę z cukrem. I nie kilka łyżek, ale przynajmniej litr. I to bardzo słodkiej! Rozpuść to wszystko w wodzie i natychmiast daj jej pić!

Bestia w słoiku.
No nie. Stanowczo nie. Z całym szacunkiem, ale mój umysł kompletnie nie dostrzegał związku między piciem hektolitrów słodkiego ulepka, a pogryzieniem przez skorpiona. W rozsądnych ilościach – owszem – woda być może rozcieńczy truciznę, cukier da kopa do walki – ale picie litra słodkiego do granic możliwości płynu, kojarzyło mi się raczej z piekielnym obciążeniem organizmu, niż z pomocą.
– Gracias Jola… Ale wiesz, my nie używamy cukru, Gaja nie jest przyzwyczajona i może jej ten cukier zaszkodzić – próbowałam się wyrkęcić z niezręcznej sytuacji.
– No to daj jej litr mleka! To druga metoda, litr chłodnego mleka! No na co czekasz, daj jej, przecież dziecko pogryzł Ci skorpion! – gorączkowała się Jola. W jej głosie wyczuwałam panikę. Ja natomiast byłam zdumiewająco spokojna.
– Jola gracias… Pomyślę o tym… – obiecywałam, ale bardziej interesowało mnie coś innego – Gdzie jest najbliższy szpital?
– Prywatny czy państwowy?
– Jakikolwiek. Najbliższy! – w przypadku reakcji alergicznych liczył się czas, a nie stopień wypasu szpitala, choć oczywiście mając w garści ubezpieczenie, duży, prywatny szpital bez wątpienia był najlepszą opcją.
– Nie wiem! Nigdy się nie interesowałam! Idę zapytać brata!
– Może w sumie to i dobrze – mruknęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy Jola zbiegała w dół – może, dzięki bogom, nigdy nie było takiej potrzeby, by wiedzieć…
Spojrzałam na Gajkę. Siedziała przy stole i chlipała cichuteńko.
– Bardzo boli? – zapytałam ze współczuciem, oglądając paluszek. Wyglądał normalnie, oprócz tego czarnego wtrętu pod skórą. Nie napuchł specjalnie, nie sczerwieniał. – Jak się czujesz?
– Booooliiii… – poskarżyło się moje dziecko, a łzy jak grochy znów posypały się z jej oczków.
– Chodź do mamusi – wzięłam malucha na kolana. Czy roczek, czy dziesięć lat, bliskość mamy, jej zapach i spokojne kołysanie zawsze pomagało na bolączki dzieci. Gajuś pomału się wyciszał, choć widać było, że wciąż cierpi. Mój umysł za to pracował na najwyższych obrotach.
Nagle olśniło mnie.
Daniel!
Sąsiad na wagę złota
Sąsiad z zimną krwią, który ratował mnie z niejednej opresji, nawet tak śmiesznej i strasznej zarazem, jak mucha we wnętrzu mojego ucha, która brzęczała tak, że myślałam, że mi głowę rozsadzi!

Skorpion Czarny, Meksyk
Zbiegłam natychmiast na dół. Daniel – nocny marek – oczywiście nie spał.
– Potrzebuję Twojej pomocy! Gaję pogryzł skorpion! Co robicie, gdy dzieci pogryzie skorpion? – wyrzuciłam z siebie.
– No… nic!
– Jak to nic? – denerwowałam się – Jak to nic nie robicie? A co, jak pogryzie malucha?
– To już gorzej – przyznał Daniel – Kiedy ją ugryzł?
– Ze 20 minut temu!
– Obserwuj więc. Jak poczuje się gorzej, wbijajcie, wezmę auto i pojedziemy do szpitala. Ale powinno być wszystko ok. Jak miałem 4 latka, też mnie pogryzł skorpion. – uspokajał mnie – I naprawdę nic mi się nie stało…
Uściskałam chłopa i pobiegłam z powrotem na górę.
Maluch leżał już pod moskitierą, zasypiając.
– Jak się czujesz? Bardzo boli? Dobrze ci się oddycha córeczko? Nie ściska cię w gardełku? Nic cię nie swędzi? Boli główka? Nie jest ci niedobrze? Nie boli cię brzuszek?…
Gaja patrzyła na mnie sennie, kiwając przecząco głową.
– Dobrze maluszku… Masz, napij się jeszcze wody na dobranoc i śpij spokojnie… Ja tu będę obok, nie martw się, jutro już nic nie będzie Cię bolało… – zapewniłam, solennie wierząc w to, co mówię. Ucałowałam jeszcze Gajusię na dobranoc, po czym, z komórką w ręce, usiadłam przy stole.
Nagle usłyszałam zbliżające się głosy.
– I nie dała jej ani wody z cukrem, ani mleka! – głos Joli był dość oburzony – jak ona chce, żeby córka była zdrowa?
– Może faktycznie medycyna tego nie zaleca – Daniel delikatnie stanął w mojej obronie – może lepiej zapytać doktora?
– Medycyna medycyną, a życie życiem! – grzmiała Jola – Co doktor wie o życiu? Pomaga woda z cukrem? Pomaga! Trzeba więc ją pić? No trzeba! Jeśli chcesz, brat zawiezie was do szpitala, ale w tej chwili, bo zaraz idzie spać! – oświadczyła.
Podziękowałam grzecznie. W końcu byłam już umówiona z Danielem, a na razie nic złego się nie działo. Gaja już prawie spała, choć światło i nasze głosy ewidentnie jej w tym przeszkadzały.

Atak skorpiona – sąsiedzkie wsparcie.
– Dobra, to ja idę spać! – obwieściła Jola. Po chwili słyszałam jej kroki na schodach.
– Sprawdziłaś łóżko? – zapytał Daniel
– Łóżko??? – powtórzyłam zdziwiona. Kompletnie nie przyszło mi to do głowy. Jakoś założyłam, że jeden skorpion w łóżku to maks nieszczęścia na dzisiejszą noc. Ale co, jeśli w łóżku siedzi ich więcej???
– Gaja, wstawaj! – poderwałam bidaczkę po raz kolejny z pieleszy – Musimy przeglądnąć łóżko!
Gaja, zmęczona i bladziutka jak śmierć zwlekła się z materaca i usiadła przy stole. Żal mi było jej przeokropnie, ale Daniel miał rację. Trzeba było sprawdzić, czy coś się w łóżku nie ukryło.
Po kolei trzepałam nasze przykrycia, poszewki i prześcieradło. Daniel na wszelki wypadek zdjął moskitierę i podniósł materac.
– Uuu – skrzywił się. Faktycznie, materac od spodu nie wyglądał dobrze, ale najważniejsze, że skorpionów nie było.
Teraz należało jeszcze przygotować materac do nocy i parę minut później Gaja zasnęła głębokim, mocnym snem.
Epilog
Przyznam szczerze, że dużo bezpieczniej czułabym się, gdyby Gaję ugryzł skorpion w dzień. Dużo szybciej każda z nas zdałaby sobie sprawę, gdyby pojawił się obrzęk, mdłości, gorączka, czy zaburzenia oddychania. A w nocy? Jasne, że w nocy mogę sprawdzać co kilka minut, co z Gają, ale jak nie dajcie bogowie zasnę i przeoczę?
Nie dawała mi ta wizja spokoju. Co prawda rozsądek mówił, że skoro minęła już godzina, to najgorsze powinno być za nami, ale organizmy bywają nieprzewidywalne. Siedziałam więc i czuwałam nad maluchem kolejne 3 godziny, po czym o drugiej rano uznałam, że skoro przez 4h wszystko jest ok, szanse na spokojną noc rosną. Nastawiłam sobie budzik na co pół godziny, położyłam się obok Gai. Co pół godziny otwierałam oczy, wsłuchiwałam się w jej oddech, dotykałam czoła, sprawdzając, czy nie gorączkuje. Gaja jednak spała spokojnie, nic złego się nie działo, tak więc jakoś z wieloma przystankami na sprawdzenie objawów dospałam do świtu.
Raniutko moja Gajenka wstała rześka jak skowronek (choć wciąż z bolącym miejscem ugryzienia), a ja ledwo ciągnęłam nosem po ziemi.
Nie to było jednak ważne.
Najważniejsze było to, że organizm Gai pokonał truciznę i że wszystko skończyło się na strachu.
Ps. O tej historii opowiadam także na „Live z Meksyku – chwile grozy czyli atak pod moskitierą”(klik)