Kochani, znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku, w naszym Escondido, tuż obok szkoły! Udało się, choć pomógł (jak często) przypadek.
Wspominałam Wam o mojej taktyce poszukiwania mieszkania – zupełnie innej, niż w Polsce. Otóż po prostu jeździłam po ulicach dzielnicy, w której jest szkoła i zaczepiałam mieszkających tam ludzi. W tropikach jest tak, że życie prowadzi się na ulicy – funkcjonują tu przydomowe sklepiczki, warsztaty, kręcą się mieszkańcy, biegają dzieci. Więc jechałam ulica za ulicą i zaczepiałam każdego dorosłego, pytając się, kto tu w okolicy wynajmuje pokoje.
Nie były to łatwe poszukiwania, bo czasem musiałam wracać w jedno miejsce, aby zdobyć numer do właściciela, bądź z tym właścicielem się zobaczyć. Czasem musiałam wrócić po raz kolejny, by obejrzeć pokój, który już był wynajęty, bo przecież można to zrobić wyłącznie w obecności osoby, która tam mieszka.
Więc jeździłam i szukałam, szukałam i jeździłam, po czym, nie mogąc nic znaleźć w rozsądnych pieniądzach i przyzwoitym stanie, uznałam, że czas wrócić do sklepiczku i jeszcze raz mu się przyjrzeć.

Sklepik. Nasz potencjalny pokoik to niewielkie pomieszczenie za mlecznymi drzwiami. /Dar od losu, czyli o tym, jak wreszcie znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku/
Zabrałam więc Gajkę i pojechałyśmy razem do znajomego już nam miejsca, by usiąść w środku i raz jeszcze pomyśleć na spokojnie czy chcemy tu zamieszkać. Niegdysiejszemu sklepikowi daleko było do doskonałości, ale bez wątpienia był najlepszym kątem, jaki udało mi się znaleźć.
Los szykował nam jednak inną niespodziankę.
– O, dobrze, że Panią widzę – rzekła donia Hortensja, witając nas w bramie – właśnie zrezygnowała mi jedna lokatorka, która miała mieszkać na górze. Może Pani zostać w sklepiku, ale jeśli Pani chce, pokażę Pani wolny pokój. On jest jeszcze niegotowy, ale na styczeń zdążymy!
Popatrzyłyśmy na siebie z Gają zdumione.
– Oczywiście, że chcemy! – powiedziałyśmy obie w tym samym momencie. Sklepik był niewielki, za to przesuwne drzwi wyjściowe zajmowały całą ścianę. Brakowało w nim zarówno przestrzeni, jak i prywatności.
– No to zapraszam – rzekła Donia i już po chwili pięłyśmy się wąziutkimi, niezabezpieczonymi schodkami do góry, a potem wąziutkim balkonikiem do samego wejścia.
– Pasele, pasele (wejdźcie) – zachęcała Donia, po czym – ponieważ w małym korytarzyku nie było jak się wyminąć, weszła pierwsza.
Nie wahając się wiele przekroczyłam próg mieszkania i od razu, natychmiast, w tej samej sekundzie poczułam – że to JEST TO!!!

Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, poczułam, że to jest to! /Dar od losu, czyli o tym, jak wreszcie znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku/
Pomieszczenie nie było duże, ale zdecydowanie większe od sklepu. Ot – cztery kroki w jedną stronę, pięć kroków w drugą. W kącie niewielka łazienka. W innym kącie niewielki blacik ze zlewem robiący za kuchnię. W łazience wylewka, w pokoju płytki. Gniazdka w ścianach, otwory na lampy w suficie. Surowe ściany. Na blacie – porozkładane narzędzia.

Nasz nowy domek – jeszcze w stanie surowym. /Dar od losu, czyli o tym, jak wreszcie znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku/
Wyglądnęłam przez okno – zieleń. Wyglądnęłam przez drugie okno – pięciolinie kabli, spokojna ulica, też zielono. Spojrzałam na otwór drzwiowy. Zaglądało przez niego drzewo.
– Taka sama cena, jak za sklepik – zachwalała Donia Hortensja – Internet dobrze działa. A jak Pani chce, do pociągniemy kabel od mojego.
Popatrzyłam na Gaję.
– Co Ty o tym myślisz córeczko?
– Nooo… Ale tu nic jeszcze nie jest gotowe przecież – maluch niepewnie rozglądał się wkoło.
– Jak nie zdążymy, to zatrzymacie się na chwilę w sklepie – Donia Hortensja umiała czytać w myślach – Ale zdążymy. Jestem pewna, że zdążymy. I kuchenkę wstawię, i lodówka będzie. O, na tej ścianie postawimy, bo tam jest kontakt. – machnęła ręką w kierunku okna. – A łóżko… – zawahała się przez moment – Gdziekolwiek chcecie!
Dobrze się czułam w tym miejscu. Mimo popołudnia w środku było rześko, przez okno widziałam zieleń, a po ulicy nie przejechał jeszcze żaden samochód. Wiedziałam, że gdy dojdą drzwi i okna oraz zacznie się lato, to w środku zrobi się gorąco, ale z drugiej strony była tutaj jakaś pozytywna energia, taki kojący spokój, którego nie czułam w żadnym innym miejscu.
– Zostajemy tu córeczko? – zapytałam Gajkę, na co maluch niepewnie pokiwał głową.
– Wiem, że wolałabyś mieszkać w takim domku jak teraz, z basenem i widokiem na ocean, ale tu też będzie bardzo fajnie. A na basen może także będziemy mogły zaglądać… – pocieszyłam Gajkę, obiecując sobie poruszenie tej kwestii z naszym przyjacielem. – I będziesz miała bliziutko do szkoły!
– Noooo… Maksymalnie pięć minut… – uśmiechnęła się – A do tego będę mieszkać na tej samej ulicy, co Inti! – Gaj nagle zaczął dostrzegać inne pozytywne strony mieszkanka – Fajne podwórko tu jest i papużki! Zostajemy!

Na progu kuchni doni Hortensji. /Dar od losu, czyli o tym, jak wreszcie znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku/
I tak oto znalazłyśmy swój kącik w dalekim Puerto Escondido, u wybrzeża spokojnego obecnie Pacyfiku. Gdy dzień później przyjechałyśmy z zapłatą za pierwszy miesiąc i rodzajem nieformalnej umowy, Donia Hortensja właśnie smażyła ryby.
– Już, już – wycierała energicznie ręce – zawołam tylko męża!
Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że donna Carlosa znałam z widzenia. Uśmiechnięty, szczupły mężczyzna z okularami i szopą siwych włosów zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Oboje zresztą byli bardzo sympatyczni i – miałam takie dziwne odczucie – że cieszyli się z nowych lokatorów. Zresztą – ze wzajemnością.

Podpisujemy umowę! /Dar od losu, czyli o tym, jak wreszcie znalazłyśmy mieszkanie w Meksyku/
– Bo wiesz – mówiła Donia, jak już podpisaliśmy umowę i pieniądze przeszły z ręki do ręki – my tu wszyscy razem żyjemy: ja, mój mąż i nasze cztery córki, takim normalnym, spokojnym życiem. Dwie z nich już mężów i dzieci małe mają, więc wesoło tu u nas. O, tam mieszkają – pokazała na budynek obok. – Wkrótce ich wszystkich poznasz. – A jak będziesz chciała, to nauczę Cię gotować po meksykańsku. Na początek coś prostego. Może frijoles? – uśmiechnęła się, mrugając okiem.
Wyjeżdżałam z poczuciem, że los pisze scenariusze, o jakich nam się nie śniło. Trzy tygodnie poszukiwań, które w międzyczasie doprowadziły mnie już do nerwowej załamki, przyniosły nam na koniec wszystko, o czym marzyłam! Miałyśmy zamieszkać w nowym mieszkaniu, przy spokojnej ulicy, z przemiłą, lokalną rodziną, parę kroków od szkoły i naszych nowych przyjaciół. Oczywiście, że nie było tu basenu i bryzy wiejącej od morza, ale było za to duże podwórko cienione przez wielkie mangowce i myśl, że będzie nam tu dobrze.
_____________
Poniżej link do Wirtualnej Kawiarni, gdzie można nam postawić małą lub większą kawkę, którą z radością z Wami wypijemy! By otworzyć drzwi, kliknijcie tu: https://buycoffee.to/somosdos
Zapraszam także do wspierania nas przez Patronite: https://patronite.pl/SomosDos