Home / Ameryka / Meksyk / Karaluchy pod poduchy

Karaluchy pod poduchy

ZABILAM DZIŚ KARALUCHA!!! Własnonożnie!!!

Nie jakiegoś tam karaluszka, znanego nam z Polski, ale prawdziwego, tropikalnego, wyrośniętego i napasionego KARALUCHA, wielkości mojego wskazującego palca!!! Łaził dziad jak co noc. Bo one wyłażą po zmroku, w dzień kryjąc się w mrocznych, wilgotnych i ciepłych zakamarkach. Czyli praktycznie wszedzie.

Ale w dzień nie dokuczają. Są dyskretne, niewidoczne. W zasadzie w nocy także. Nie narzucają się ludziom, uprzejmie czekając, aż owi pójdą na zasłużony odpoczynek. A jak już nikt nie będzie zajmował należnej karaluchom przestrzeni – zaczynają sie harce.

Tym razem, jak i poprzednimi nocami spać grzecznie nie poszłam. Siedziałam, korzystając ze sprawnej sieci i usiłowałam choć troche odgrzebać sie z internetowych zaległości. No wiec, siedzę i skrobię, gdy nagle kątem oka zauważam ruch. Coś śmignęło w kącie pokoju. Zaglądam poza krąg lampki – nic. Wszystko po staremu. No więc zasiadam znów na łóżku, łapię przerwaną myśl, piszę.. A tu.. ŚMIG!!! Wyraźnie coś przemknęło. Uzbrajam się więc w spray, zaświecam światło i.. jest! Tłusty, błyszczący, wielkości mojego wskazującego palca. Więc ja go fru – sprayem. A on w nogi! Z predkością światła w te nogi, a ja za nim, bo i ja, adrenaliną gnana, nie chciałam dać mu umknąć. 

Więc jeszcze raz fru – sprayem. Podziałało. Żelazny karaluch padł na plecki, wierzgając nogami, a ja pełna obrzydzenia  wróciłam do kompa.

Mówi się, że jak jest jeden karaluch, to jest ich setka. No i tak pewnie było, choć akurat nasze karaluchy wpadały do nas przez otwarte nocą, podwórkowe drzwi. Nie było ich wiele, ot, podczas moich nocnych posiedzeń zagazowywałam jednego, góra dwa.  Z niesłabnącym obrzydzeniem.

I czyniłam tak do momentu, dopóki nie skończył się spray. Gdy wytropiłam kolejnego karalucha, nocną oczywiście porą, okazało się, ze magiczna buteleczka odmawia współpracy. A karaluch BYŁ!!! Wówczas dopiero dotarło do mnie, że jestem zdana na własne siły. I na własne ograniczenia. 

Wrzeszcząc jak opętana dla dodania sobie animuszu pognałam za uciekającym dziadem. 

Tup!!! Tup!!! AAAAAAAAAAAA!!!

Ucieka!!! Jeśli ktoś z Was kiedyś gonił karalucha, wie dokładnie jak szybka i zmyślna to bestia. Zyg i zag. Pudło! Pudło! Ale moja adrenalina wyostrzyła i moje zmysły. 

Tup!!! 

Tup!!! Tup!!! 

Tup!!! Tup!!! Tup!!! 

TUP!!!

Wreszcie! Trafiłam prosto w okaz! Karaluch pękł z charakterystycznym trzaskiem, a ja myślałam, że zwymiotuje! Odskoczyłam w bok z wrzaskiem, nic na to nie poradzę, że wrzeszczę w środku nocy, ale to było OB-RZY-DLI-WE! Potem długo wycierałam podeszwę buta w beton podwórka, trzęsąc sie od tych mocnych wydarzeń. 

A potem otworzyłam internet i poczytałam.

Karaluchy latają! Czym prędzej zniosłam więc naszą moskitierę. Komarów, ku mojemu zaskoczeniu nie było w ogóle, ale jak pomyślałam, ze zamiast niego usiądzie mi na ręce wspomniany, wdzięczny robal, mdlałam. Wiec moskitera. I czytam dalej.

To, że karaluchy przeżyją wybuch jądrowy, to już powszechna wiedza. To, że potrafią żyć po odcięciu im głowy – to już była dla mnie nowość. Owszem, żyją krócej, ale ŻYJĄ! Jak się ich odetnie od jedzenia, to podobnie nic wielkiego się nie dzieje – głodując spokojnie dają radę przeżyć rok. A ile ich odmian!..

Z karaluchami znamy się niestety dobrze. Tu, w strefie tropikalnej są powszechne. Nie raz, gdy wieczorową porą zdążałyśmy do domu, Gaj krzyczał:

– Mama, pać! La cucharacha! – a potem zaczynał nucić pewną znaną, meksykańską piosenkę.

No i faktycznie, środkiem drogi, lub brzegiem chodnika paradował bezczelnie tłusty, olbrzymi stwór o wdziecznej polskiej nazwie karczan. Piękno jego polskiego imienia jednak nie dodawało mu wdzięku. Żyłam obok nich, z obrzydzeniem omijając ich ścieżki, lub też mordując chemią. A dziś zamordowałam go osobiście.

I choć wciąż trzęsę się z obrzydzenia, w jakimś sensie odczuwam dumę. Coś jakbym obroniła swoje gniazdo przed atakiem wroga. Tak więc kładę się spać grzecznie pod moskitierą, bo mam doskonałą świadomość, że jak tylko zgaszę światło i zacznę oddychać spokojnym rytmem głęboko uśpionego człeka – karczany z radością wylezą ze swych kątów penetrować świat, którego są królami. Na piechotę, lub latająco. Ale to mnie dziś już dotyczyć nie będzie.

Mimo wszystko jednak nie wysyłajcie mi proszę dobranocną porą tego naszego, dobrze znanego wszystkim wierszyka:

„Dobranoc – pchły na noc,

karaluchy pod poduchy

a szczypawki do zabawki.”

Mimo mojej niewątpliwej zaprawy mam poczucie, że w krajach tropiku każdy wers tego wiersza brzmi.. Jakby to ująć?.. Bardzo, ale to bardzo realnie.

 

 

Co zobaczyłam natomiast rano? Otóż mój ekologicznie zamordowany karaluch niknął w oczach pod nadciągającymi tabunami mrówek. Obserwowałam przez moment sytuację, najpierw z mściwą radością, a potem z coraz większą, filozoficzną zadumą.

No bo co mnie w zasadzie różni od tej la cucaracha?

Nic. Obydwoje kiedyś obrócimy się w niebyt. Nawet, jeśli w przeciwieństwie do mnie konkurencja przetrwa nuklearną katastrofę.

 

 

 

 

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

11 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
marcin
marcin
8 lat temu

Dzięki takim właśnie historiom, w taki super barwny sposób opisany ten blog nie bez przyczyny został za najlepszy uznany:-!

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

De Plutina, Aaaaa!!! Mialam niedawno podobnie bliskie spotkanie trzeciego stopnia – cos mnie laskotnelo po lydce, ale ze mialam Gaje na rekach i schody do sforsowania – nie zwrocilam na to uwagi. Na gorze, gdy postawilam juz mala na nogi, okazalo sie ze na mojej lydce siedzi TAKI WLASNIE WIELGACHNY KARALUUUCH, AAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! Podwiozl sie lydkostopem, skubany! Koles sie od razu zorientowal, ze zostal nakryty, wiec szur do kata. Mial jednak pecha. Primo – byl dzien. Secundo – bylysmy z koleżanką bardzo zdeterminowane, by kolesia dopasc. I dopadlysmy. Mordowala ona, obydwie wrzeszczalysmy z obrzydzenia. No tyle czasu w tropikach, a wciaz toto robi na mnie niezapomniane wrazenie, bleeeee!..

Joanna Olejnik
8 lat temu

Brrryyy

Monika Czech
8 lat temu

Ja mieszkam juz 5 lat w Limie i do tej pory ani razu nie odważyłam się zabić karalucha osobiście. Tak mnie obrzydzaja i przerażają. . ale za to miałam ostatnio bardzo „ciekawe” doświadczenie. W kuchni wieczorem zauważyłam karalucha spacerujacego sobie bo podłodze kuchni i kierującego się w do miski z wodą dla mojego kota. I nie mogłam oczom uwierzyc- karaluch wspiął się na miskę i zaczął wodę pić. Przez dobre kilka sekund nie mogłam się ruszyć- tak byłam zafascynowana i przerażona za razem. Poszłam delikatne stawiając kroki po męża a potem już tylko słyszałam ten charakterystyczny chrup pod butem mojego męża. Brrrr coś obrzydliwego

Pani Sylwju
8 lat temu

Respect! Ja zawsze wydzierałam się na tyle głośno, żeby ktoś przyszedł wykonać czarną robotę za mnie….:D

Maja Hamera
8 lat temu

Pamiętam z Jamajki, jak siedzieliśmy sobie z mężem na tarasiku, sącząc rum, światełko tylko jakieś takie bladozielone, pewnie żeby robale nie przyłaziły. Marcin mnie szturcha – ty, patrz jaki duży żuczek! Ja myślałam że zemdleję, i mówię, że to karaluch! wielkości takiej jak opisujesz. Na szczęście mąż wykazał się refleksem i też bydlę utłukł. Nie własnonożnie, tylko stoperem do drzwi, którym było wiadro wypełnione kamieniami 🙂

Olga Wojtokas
8 lat temu

pierwszy wielki karaluch w pokoju w Maroku – był wrzask na pół kilometra… kilka lat później jedząc z ulicznych straganów w Bangkoku widzimy jak karaluchy zasuwaja niemalże między garami – choć nadal uważam że są obrzydliwe już jakoś wrażenia to na mnie to robi… dziś nocujemy na Filipinach – wiem ze słyszenia że chłopakowi, który spał w naszym pokoju przed nami karaluch wszedł do ucha tak skutecznie że bez interwencji lekarskiej się nie udało – a my nadal śpimy z uchylonym oknem i bez moskitiery… 😉

De Plutina
8 lat temu

Temat na czasie.. wczoraj spedzilam podobnie noc 😀 ale te uciekajace po pokoju nie robia na mnie wrazenia po tym jak odkrylam taka ogromna paskude na wlasnej nodze stojac juz pod prysznicem… Pozdrowienia z Malty dziewczyny! 😉

Ola Wysocka
8 lat temu

Bleeee, robale to zdecydowanie mój najmniej ulubiony aspekt tropików:(

Dorota Paciorek
8 lat temu

Fuuuuuuj!!!!! ale jesteś dzielna!!! i tekst suuuper!

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...