To nie prawda, ze nie ma pracy. Jeśli pracy nie ma – to trzeba sobie ją stworzyć. Podobnie, jeśli chce się pracować razem, z kumplem, z matką czy z kochanką. Weźmy na przykład taką prostą rzecz, jak sprzedawanie kokosa.
Jestem przekonana, że w Polsce zajęłaby się tym tylko jedna osoba. Tu jednak, gdzie i więzi rodzinne są ważne, a i więzi przyjaźni zobowiązują, kokosy sprzedają osoby trzy. Każda ma z nich swoje zadanie i nie wkracza w kompetencje drugiego, a podział ról wygląda tak:
Osoba pierwsza macha maczetą.
Osoba druga przelewa zawartość kokosa do woreczka.
Osoba trzecia – kobieta – kasuje haracz.
I tak się interes kreci – wszyscy mają pracę, są razem i z pewnością się nie nudzą, po po pierwsze sprzedają na merkado, gdzie ruch i ciągle coś się dzieje, a po drugie – bo zapotrzebowanie na wodę kokosową w tropikach jest olbrzymie. Co rusz ktoś podchodzi i pobiera woreczek ze słomką, zawierający lekko chłodny i lekko musujący, orzeźwiający napój.
I my z Gają do wyjątków nie należymy. Obie wychłeptujemy jeden kokos dziennie. O ile jest w zasięgu oczywiście. Gaj uwielbia, ja także. Zresztą – kto nie lubi, prawda?
Czasem biorę sobie do ręki cały kokos, bo i takie sprzedają – nieobrany, w zielonej łupce, tylko ze ściętym czubkiem i włożoną weń słomką, ważę go w dłoni – i moje myśli biegną do innego kokosa – tego co u mnie w domu, na półce leży. To ważny kokos, pojawił się w moim życiu gdy miałam trzy, być może cztery latka, a w Polsce panował jeszcze ciężki komunizm. Dostałam go w podarku i – nie otwierając – położyłam nabożnie na półce. A potem wiele razy brałam go w ręce, wpatrując się w ten symbol innego świata, w którym nie ma listopadowych wieczorów, ani zapłakanych marcowych poranków, za to jest biała plaża, turkusowe morze i dużo, dużo słońca.
I teraz, gdy tu jestem, znów biegnę myślą do tego kokosa, stareńkiego i zakurzonego, który wciąż u mnie na półce stoi, co to zapłodnił moją wyobraźnię filmem o innych miejscach, innych kolorach, innych wymiarach. I uśmiecham się w duchu, bo gdyby nie ten podarek, kto wie, gdzie bym dziś była.
A palma kokosowa na zawsze chyba pozostanie w mej głowie jako symbol wolności. Od komunizmu, smutku i od rozchlapanej, polskiej zimy.
Nie ma to jak rodzinny interes 🙂
Piękna plaża 🙂 Gratuluję odwagi i pozdrawiam Was, dziewczyny 🙂
Kokos wzruszył mnie tak, że po policzku płyną mi łzy. Łzy tęsknoty za wolnością. Wolnością moją wewnętrzną. Dziękuję… Ściskam Was obie mocno!