Zimno tu, zimno, bardzo zimno. Nie do uwierzenia to dla Was, bo w Polsce żar leje się z nieba, ale ja tu w trzy warstwy chodzę zakutana. Temperatura waha się od 9 do 15 stopni, a jak czasem wyskoczy wyżej, to z niedowierzaniem zdejmuję kolejne ubrania, wystawiając twarz do słońca. Bo słońca tu jak na lekarstwo, w efekcie czego doły łapią mnie coraz częstsze, bo po ciemnym pół roku spędzonym w domu – kolejne tygodnie z niskim pułapem chmur, deszczem i wiatrem.
Pogoda w Anglii to jedyna rzecz na tą chwilę, która mi uwiera. Jesteśmy wśród cudnych ludzi, Gaj non-stop bryka z dziećmi i rozwija swój angielski w naturalny sposób, a sama przepoczwarza się stopniowo w morsa, bo oczywiście chce się w dzieci wtopić i próbuje ubierać się tak jak miejscowe dzieciaki – w podkoszulki!!! Zawału serca na takie widoki dostaję, bo podkoszulki to jedno, a bieganie po trawie na bosaka, gdy na zewnątrz 15 stopni to kolejna nie-polska sprawa, nie wspominając już o wychodzeniu z pływalni z mokrą głową. No, ale póki co Gaj zdrowy, czasem tylko katarem przypłaca takowe, w mym mniemaniu, ekstrawagancje – więc wszystko dobrze. Pozwalam więc coraz częściej na takowe akcje, mniej już się martwiąc, a zdecydowanie bardziej mej kozie ufając.
To chodzenie nieubranym w niskich temperaturach to niejedna frapująca mnie rzecz w Anglii. Do pozostałych należą krótkie na palec, osobne krany z zimną i ciepłą wodą, wykładziny dywanowe z całkiem zacnym włosiem w łazienkach i uwaga – w ubikacjach, oraz zabawne włączniki światła, przypominające mi stare górnopłuki.
O tym wszystkim opowiadam w live, a także o szkole, pływaniu i innych sprawach z naszego codziennego życia, a także o Wirtualnej Kawiarni i Akademii Drzewacza, prowadzonej przez naszych ukochanych Wystrachów.
Zapraszam Was wszystkich serdecznie!