Home / Ameryka / Meksyk / Andy

Andy

– Słuchaj, Asia. Musze wpaść do domu po drodze. Do Mazatlan. Zmienić rzeczy, wykąpać się, zjeść coś. Zajmie mi to jakieś trzy godziny. Wy możecie wtedy też coś zdjeść czy pospacerować. Niestety nie mogę zaprosić Was do domu, bo to na bank nie spodobałoby się mojej żonie. To znaczy, że ja jakieś dziewczyny wożę. Zazdrosna jest strasznie o mnie.

Od razu zapaliła mi się lampka. Z reguły żony nie bywają zazdrosne bez powodów. Ale względem mnie, po tych kilku godzinach jazdy Andy był bardzo w porządku. Rozmawiało nam się dobrze, o życiu, pracy, mydle i powidle, więc w zasadzie, czując nasze porozumienie, wypaliłam wprost:

– A ma powód?

– Już nie – odpowiedział i zamyślił się na moment – ale kiedyś i owszem, miała. Wiesz, my jesteśmy razem od podstawówki. Ile znasz takich par? Jedną? Dwie? Ja nie znam żadnej. I ja ją na prawdę kocham. Cały ten czas. Tyle, że kiedyś chciałem zobaczyc, jak to jest z inną kobietą. Rozumiesz – z inną, inne ciało, inny zapach, inny scenariusz. No i poszedłem z taką jedną. A potem z drugą, z trzecią. Wiesz, cholera, spodobało mi się. Miałem branie. Mieliśmy kapelę metalową, grałem na gitarze, śpiewałem – i tu Andy nagle zasyczał niskim, gardłowym growlem – dostałem głos w darze od szatana, rozumiesz, mi to śpiewanie metalowe przychodziło po prostu naturalnie, ludzie latami ćwiczą ten charkot, a ja po prostu stanąłem przed mikrofonem i zaśpiewałem.. Dobrzy byliśmy – dodał już normalnym głosem – wydaliśmy płytę, wygrywaliśmy konkursy, jeździliśmy na festiwale, koncertowaliśmy.. A potem ktoś sie wykruszył, brakowało czasu na próby i jakoś to wszystko się rozeszło. Ale marzę, żeby nas wszystkich zebrać i dalej tworzyć muzę. Któregoś dnia się uda. No, właśnie dlatego – w skrócie – nie mogę zaprosić Was do domu. Teraz już rozumiesz?

Tak, teraz rozumiałam. Słowa Andego obijały się w moim wnętrzu echem przeszłości. Doskonale wiedziałam, co czuła ta kobieta. Przez jakie góry upokorzenia, zazdrości, rozpaczy i odrzucenia musiała przejść. Ile nocy przepłakać. Ile słów wykrzyczeć. Jak bardzo ją to zmieniło. Jak bardzo ich to zmieniło. Ich osobowości, ich więź, ich miłość. Chciałam porozmawiać jeszcze z Andy o ich historii, ale on już parkował tira, pomrukując radośnie: „casa, casa” (dom, dom)

– Dobra. Za 3 h, punkt o 18stej widzimy się pod tamtym czerwonym sklepem – wskazał budynek na horyzoncie, w którym można było zjeść i kupić części samochodowe jednocześnie – To na wypadek, jakby moja chciała mnie odprowadzić. Rozumiesz? – mrugnął znacząco okiem.

Rozumiałam, ale nie czułam się w tej sytuacji dobrze. Nie lubię takich kombinacji, poza tym w tirze zostawał nasz rejsowy plecak. To, co najważniejsze – czyli kasę, paszporty i elektronikę miałam ze sobą – niemniej jednak przeraziłam się w duchu, że Andy z tym plecakiem może sobie po prostu odjechać. Wróciłam więc czym prędziej, obfotografowałam ciężarówkę z przodu, z tył i z boków, po czym troszkę spokojniejsza złapałam malucha za łapkę. Obie byłyśmy mocno głodne – należało coś zjeść, a potem kupić inne coś na śniadanie.

3 godziny później meldowałyśmy się pod sklepem. Andego ani śladu. 15 minut – nic. 20 – nic. Wreszcie, pół godziny później wynurzyła się zza zakrętu znajoma kabina, a w niej – zakapiorska twarz Andego.

– Ładujcie się mujeres! (kobiety) – krzyknął, gdy otworzyły się drzwi od strony pasażera. Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Na wolnym siedzeniu siedział.. pasażer!

– To moj syn – darł się Andy probując przekrzyczeć silnik – Też jest kierowcą. Będziemy teraz jechać non – stop dobę, jestem bardzo zmęczony, on mi pomoże.

Byłam totalnie zaskoczona tym zwrotem akcji. Jak zwykle w takich sytuacjach analizowałam sprawę pod różnymi kątami. Jest noc, w kabinie nowy, nieznany nam facet, hmm.. Syn? Tak, bez wątpienia to był syn. Abstrahując już od „tato”, które co rusz pojawiało się w rozmowie, młody, może 16 letni facet był po prostu miniaturką Andego. Ta sama twarz, tyle że bez zarostu, tak samo osadzone oczy, identyczne czoło, podobnie skrzywione nieco usta. I nawet tembr głosu mieli podobny. I Młody oczywiście też słuchał metalu i grał na gitarze.

– A potrafisz śpiewać jak Andy? – zaptyałam z ciekawością. Nie, growlować jak ojciec jeszcze nie potrafił.

 

andy kabina

 

Noc przespałyśmy jak królowe. Wyciągnięte na wygodnym łóżku, kołysane drogą, usypiane pomrukiem pracującego motoru. Za to między innymi kochamy tiry – za wygodne siedzenia, za panoramiczny obraz, za wolne tempo drogi i za kanapę, na której Gaja bawi się, czyta, je lub śpi, a Duża może się w kazdej chwili dołączyć.

Wiec gdy obudzil mnie Andy, byłyśmy na 15 minut od naszego docelowego Guaymas. Wymieniliśmy się telefonami, wyściskaliśmy naszych kierowców i machając, zostaliśmy na drodze. Andy ruszył – po czym nagle się zatrzymał. Przyciemniona szyba zjechała w dół, a w wyciągnietej ręce jego syna był.. CONEJO!!! (królik, zając)

Przerażenie i ulga sprawiły, że ugieły mi się kolana. Gajkowy CONEJO, jej dzieciak, członek naszej pięcioosobowej rodziny, najważniejszy po Gajce! Jej ukochany pluszak, który dostał Maluch od zaprzyjaźnionej rodziny Szymona i z którym od roku się nie rozstawał. Jej Króliczek, który dokładnie jest Króliczkiem bis, bo pierwszy Króliczek 3 miesiące temu wypadł z Gajkowych łapek na ruchliwym targu i gdy się zorientowałyśmy, nie zostało po nim śladu. Rozpacz była tak wielka, że Szymon z mamą zrobili wielką akcję, by identyczną maskotkę kupić, a potem jak najszybciej nam ją dosłać, bo każdy wieczór kończył się potokiem łez za Króliczkiem ukochanym, którego nie ma..

 

krolik

 

A tu, jakimś dziwnym trafem Conejo został w tirze. A przecież sprawdzałam, czy wszystko wzięte. Przecież liczyłam nasze magiczne sztuki bagażu (plecak, plecak, kije, plecak, kangureczka). Dobrze, że panowie w porę się zorientowali i zdążyli wysadzić Królika, bo potem pewnie goniłabym Andego do Hermosillo, lub też czekała dwa dni potem przy szosie, na jego powrót tą sama trasą..

Gdy to pisze, upłynęło już sporo czasu od naszego rozstania. Z Andym wciaz jestesmy w kontakcie.

– Jak wrócisz do Meksyku, to z kumplami zorganizujemy Ci transport gdziekolwiek zechcesz – pisze

tAch, i tak samo pisze Ramon – ten sam, ktory wiózł nas z Guadalajary w kierunku Higuera Blanca. Mam tych moich tirowcow na fejsie, zaglądamyod czasu do czasu co u nas słychać, ślemy wzajemnie dobre życzenia..

Czy ja ich kiedyś jeszcze zobaczę?..

 

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Aleksandra Namaste Kaleta

Mały króliczek, mam tych moich tirowcow
Kochane kobietki

Anita Kwiat
6 lat temu

uwielbiam Panią czytać !

Małgorzata Jodko-Narkiewicz

mały króliczek, a jaki ważny 🙂

x

Check Also

Asia w Mazunte na hamaku

Live z Meksyku 64 – sprzedaż motoru i prześladowanie przez kupca – dlaczego musiałam uciekać z Puerto

Kochani – jak wiecie, sprzedałam motor. Cała transakcja była bardzo uczciwa i transparentna do bólu, ...