U Christiana, wesołego studenta tepickiej stomatologii spędziłyśmy cztery dni, ostatecznie przygotowując się do skoku do Stanów. W planach miałam jeszcze dwa przystanki – w Mazatlan i Guaymas, tak by Gaja mogła rozprostować nogi i byśmy obie mogły jeszcze nacieszyć się błękitem oceanu. W Tepic więc dokupywałam ostatnie drobiazgi oraz – a może przede wszystkim szukałam moich ukochanych Huicholi, czując, że to ostatnie nasze spotkanie z kulturą, która zafascynowała mnie zupełnie.
Gdy tylko widzialam Indian przy pracy, od razu przystawalam. Przygladalam sie ich zrecznym ruchom i bizuterii, ktora wybuchała kolorami spod ich palcow. Z namaszczeniem bralam branzoletki i naszyjniki do reki, dotykalam kolczykow, ogladając je z równym namaszczeniem, śledziłam misterną drogę nitki łączącej tysiące chaquiras w finezyjny wzór. Sprawialo mi to wrecz fizyczna przyjemnosc – te kolory, te ksztalty, to misterium pracy, skupienie, wrecz medytacja.
I gdy tak wpatrywałam się w te małe arcydzieła, Indianki zagadywały nas, zachęcając do kupna i tak to wywiazywała się rozmowa, a ja od pierwszych slow juz wiedzialam, czy owe Huicholki na prawde te cudeńka robia, czy tylko sprzedają, klamiąc mnie na poczet handlu. Bo ja nie tylko podziwialam bizuterie z chaquiras, ja też ją robiłam. A ze robilam, to i wiedzialam.
I Indianki szybko orientowały się, ze wiem. Więc te, co tylko sprzedawały, konczyły rozmowę w paru słowach, a te, co je na prawdę robiły, machaly reka zapraszajaco, a ja z radoscia siadalam obok. A potem wyciagalam swój pełen koralików woreczek i uczylam sie, uczylam i uczylam.
Piekna to byla nauka.
Christian w połowie naszego pobytu dostał propozycje nie do odrzucenia – udział w dużym kongresie stomatologicznym. Dla młodego studenta o zacięciu naukowym była to olbrzymia szansa. Przepraszając nas za ten niespodziewany wyjazd, zawiózł nas do swojej przyjaciółki Blanki, która zaopiekowała się nami w ostatnią noc, a potem, kolejnego wieczoru, odwiozła nas na dworzec. Dni upływały nam niebezpiecznie szbyko, z wizy meksykanskiej pozostalo raptem pare dni, a do granicy wciąż zostawał kawal drogi. Postanowilam wiec zrezygnowac ze stopa, a calosc, z dwoma zaplanowanymi przystankami przeskoczyc stosownym transportem publicznym.
Niestety, gdy dotarlam na dworzec w nadziei zlapania nocnego autobusu, moje zdziwnienie siegnelo Everestu.
– Ile??? 1000 peso za droge do Mazatlan??? I dziecko płaci połowę??? Nigdy jeszcze nie płaciłam za dziecko, a podróżuje po Meksyku od prawie roku!!! Co Wy tu za przepisy na tej północy macie??? – dyskutowałam sfrustrowana – jest tu jakiś tańszy przewoźnik???
Tańszego przewoźnika oczywiście nie było, a cena za bilet była absolutnie zaporowa. Wszystko wskazywało na to, że musimy wrócic do pierwotnego planu – do autostopu. Tylko że jak teraz, w środku nocy, łapać stopa? Ten wariant zdecydowanie odpadał. Należało wykombinować więc jakiś nocleg.
Blanca – tylko to przychodziło mi na myśl. Widziałam jak mieszka, wiedziałam już jaką osobą jest, a co najważniejsze – polubiłyśmy się serdecznie.
– Już po Was jade! – usłyszałam w słuchawce – Spotkajmy się w tym miejscu, w którym Was zostawiłam!
15 minut potem Blanca zwineła nas z dworca i na jeszcze jedna noc powedrowalysmy do jej domku. A raniutko, po sniadaniu wywiozla nas na bramki, gdzie grzeczniutko zaczelysmy lapac stopa.
Czekalysmy moze z pol godzinki. Żar lał się z nieba, ruch byl umiarkowany, co jakis czas podjezdzalo prywatne auto, co jakis czas tir. Po 10 minutach przyszedl straznik, każąc nam sie z bramek wynosic. Nie wynioslam sie, argumentujac, ze stoję na wlasna odpowiedzialnosc, no i poza tym poza bramkami nic nie zlapie. Usmiechalam sie przy tym milo i proszaco – i dziekowac bogom, tym razem sie udalo.
Gdy podjechal tir Andego, bylam juz dosc zdeteminowana – słonce zbliżało się do zeniut, czas uciekal. Zapukalam do kabiny, w oknie ukazala sie zakapiorska twarz kierowcy.
– Jedzie Pan w kierunku Mazatlan?
– Jade.
– Wezmie Pan nas?
– …
– Prosimy..
– Wezmę. Wsiadajcie.
Okazalo sie, ze Andy jechal az do Hermosillo. Z naszej perspektywy prawie pod granicę z Stanami. Ale az tak daleko jechać jednak nie chcialam, bo zalezalo mi, by jeszcze przynajmniej 2 dni pokapac sie w meksykanskim Pacyfiku. Postanowiłam więc przeskoczyc Mazatlan i zatrzymać się w nadmorskim Guaymas, które wpisywalo sie w nasze plany znakomicie. A ze z Andym złapalismy szybko wspólny jezyk – wszystko wskazywalo na to, ze pojedziemy razem przez kolejne 24h – i tak tez sie stalo.
cdn – jak się obudzę świtem, to jeszcze jutro 😉