Home / Ameryka / Meksyk / Dziadek Sary, czyli o tym, kogo spotkałyśmy w Sayulita

Dziadek Sary, czyli o tym, kogo spotkałyśmy w Sayulita

Po długim czasie na śródlądziu coraz bardziej chciało nam się na plażę. Załatwiłyśmy w mieście wszystko co należało, albo to co się po prostu dało i ruszyliśmy wreszcie do Sayulity, od której słyszałyśmy wiele pełnych entuzjazmu słów od naszego hosta i jego przyjaciół. A że z dużego miasta wyjeżdża się paskudnie – złapałyśmy najtańszy autobus, który zawiózł nas prosto do Sayulity. Tam już czekał na nas nowy host, hmm, miły, owszem, jakoś od początku nieco zbyt dotykalski, nawet jak na Latynosa. Gdy więc jeszcze do tego okazało się, że jego domek jest daleko w górach i że do obiecanej Gajce plaży lub jakiegokolwiek sklepu musimy iść prawie 40 minut – wymiękłam i zdecydowałam się na pojechać dalej – na pole namiotowe Litibu, które też się przez CS ogłaszało. 

Nie lubiałam takich miejsc – moje doświadczenie wskazywało, że z reguły host zapraszał na pierwszą noc w ramach CS – jako „wabik”, licząc, że podróżującym spodoba się na tyle, że za kolejne noce będą już płacic. Takie działanie jest wbrew regułom couchsurfingu – od tego typu ogłoszeń są inne, dedykowane strony internetu, więc pomimo, że host z pola namotowego zaklinał się, że na prawdę, bez żadnych sztuczek nas zaprasza, byłam głęboko nieufna. 

– Trudno Gajku – westchnęłam – zaryzyjkujmy. Jak się nie uda, będziemy się matrwić. Ja tak bardzo chcę już do morza, blisko, tam gdzie fale i biały piasek..

– Ja też – wtórował moj mały Gaj – jedzmy mamuś, chcę się kąpać, chcę bawić się w piasku!..

Jedynym pozytywnym aspektem naszej pustelni była dwupalnikowa kuchenka gazowa. Zamarzyłam o spagetti, obie byłyśmy głodne jak wilk. Niestety, zapalniczka totalnie odmówiła posłuszeństwa. Nie było więc wyjścia, zabrałam Gajkę i nocną porą ruszyłyśmy na poszukiwanie kogoś, kto włada ogniem.

Na pierszy rzut poszedł jedyny w okolicy dom. 

– Chyba nie działa – skwitowała Gaja, obserwując moje zmagania się z dzwonkiem. 

Faktycznie, dzwonek nie działał, natomiast nasza akcja uruchomiła szczekanie psa. Za chwilę ukazała się jego właścicielka.

– Dobry wieczór! Przepraszam, że przeszkadzamy, ale zepsuła się nam zapalniczka – uniosłam rękę, na dowód pokazując przyrdzewiały tu i ówdzie gadżet. – Nie mamy jak ugotować kolacji. Czy mogłaby nam Pani pożyczyć.

– Jasne, że tak. Weźcie ją w ogóle sobie – uśmiechnęłą się miło starsza, biała kobieta. Po akcencie już domyślałam się, skąd przybyła.

– Thank you a lot! – zmieniłam więc jezyk

– O, mówicie po angielsku! Jestem Sara! Co robicie w tak odludnym miejscu, o takiej dziwnej porze?

– A, to dluga historia – uśmiechnęłam się – widzisz, Sara, jesteśmy goścmi Twojego sąsiada..

Rozmawiało nam się tak dobrze, że gdyby nie burczące żołądki, stałybyśmy przy płocie pewnie do rana. Następnego dnia więc znów zadzwoniłyśmy do drzwi, by głośne ujadanie pupila sprowokowało Sarę do wyjścia na próg.

sara

 

 

– Chciałyśmy się pożegnać..

– Co? Już? Przecież dopiero przyjechałyście!

– Tak, to prawda. Ale stąd wszędzie daleko, a obiecałam Gai morze..

– A może przed drogą wpadniecie do mnie na koktail z mango? Własnie zrobiłam – Sara uśmiechała się zachęcająco 

Jasne, że wpadłyśmy. Wyszłyśmy dwie godziny poźniej, pełne koktailu i radości ze spotkania z tą piękną wewnętrznie i zewnętrznie kobietą. I smutku, bo jej rodzina kryła w sobie wielką, powiązaną z Polską traumę..

 

 

 

***

 

Sayulita sama w sobie nie podobała nam się w ogóle. Typowa turystyczna miejscowość z turystycznymi cenami i przedmiotowym podejściem do człowieka. Plaża szeroka, pełna ludzi. Morze na pierwszy rzut oka piekne, ale.. śmierdzące tak, że wstrzymywałyśmy z Gają oddech. Wszystko to za sprawą rzeki ścieków, która spływała do morza odprowadzając tamże być może wszystkie sayulickie nieczystości. Smród był tak wielki, że straciłyśmy jakąkolwiek chęć do bycia na plaży. Ze zdumieniem natomiast zauważyłyśmy państwa młodych, biorących ślub dosłownie 100 metrów od ściekowiska! Ich szczęscie, że zarówno ceremonia, jak i przyjęcie zlokalizowane były po nawietrznej.

 

smrodliwa ceremonia 1

 

Tak więc żegnałyśmy Sayulitę bez żalu, łapiąc stopka z nadzieją, że w Litibu będzie jednak lepiej..

 

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

7 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Małgorzata Jodko-Narkiewicz

smutna historia i jeszcze ten smród na plaży 🙁 ale ta bujna zieleń i kwiaty, oszałamiające 🙂

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Gdy sie wylacza zmysl wechu, ale i sluchu (halas, muza dudniaca) to jest calkiem zacnie. Ale w kolejnym miejscu bylo o niebo lepiej, wiec ciesze sie, ze z Sayulity ucieklysmy 🙂

ZioLova Kasia
7 lat temu

Kurde trochę się pogubiłam, przecież byłyście w Tajlandii jakoś ostatnio… Jak to się stało że teraz w Meksyku ?

Joanna Karłowicz-Budzik
Reply to  ZioLova Kasia

Data na blogu to 7 maja, pewnie Asia nam uzupełnia opowieści o Meksyku już z Tajlandii:)

ZioLova Kasia
7 lat temu
Reply to  ZioLova Kasia

Aaaa! Nie zwróciłam uwagi 🙂 pozdr

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  ZioLova Kasia

Dokladnie tak – to wpisy jeszcze z Latinoameryki, tak byscie mieli obraz tego, co sie u nas dzialo gdy wpisy pojawialy sie sporadycznie. My juz w Tajlandii, wiec spiesze z Meksykiem, by o Tajlandii moc juz opowiadac 🙂

ZioLova Kasia
7 lat temu
Reply to  ZioLova Kasia

Super ! Całusy dziewczyny ! Jesteście cudowne !

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...