Zapraszam Was dziś na opowieść o wyprawie do strefy huraganu Agatha wraz z fundacją Helping Hands.
Dzięki Waszym kawom kupiłyśmy z Gają pieluszki, chusteczki nawilżane, butelki oraz smoczki, w ten sposób dorzucając się do fundacyjnych zasobów.
Pojechałyśmy wraz z całym konwojem do tak maleńkiej wioski, że jej nazwy nie było na mapie – i uwierzcie mi, że nie widziałam tam ani jednego domu z całym dachem. Ci ludzie przede wszystkim potrzebują pomocy, nie ci z turystycznych miejscowości, do których pieniądze płyną szerokim strumieniem z kraju i z zagranicy. Dlaczego – wiadomo, są turyści, kraj zarabia. A osoby mieszkające „po drugiej stronie autostrady”, czyli za tzw. zoną turystyczną, są zdani sami na siebie. Do takich właśnie miejsc jeździ fundacja i takich ludzi wspiera. Byłam, widziałam, pracowałam, polecam – gdyby ktoś chciał wesprzeć działalność Helping Hands Puerto Escondido, kliknijcie w ten link.
Drugi ważny wątek, do którego wracam w live to wątek ataków bezpańskich, dzikich lub pasterskich psów. Wywołał go Dom W Plecaku swoją opowieścią o tym, jak prawie rozszarpały ich psy pasterskie podczas zejścia z Korabu w Macedonii. Było grubo, na szczęście historia skończyła się dobrze, ale od razu w głowie wywołała nasze traumy związane z pogryzieniem nas przez psy. Mnie pogryzł pies raz, Gaję za to 3 razy, z czego ostatni raz przez psa koleżanki, który „nigdy nikogo jeszcze nie zaatakował” – no i trafiło na Gaję, pomimo tego, że zgodnie z zaleceniem koleżanki stała jak słup soli i dawała się obwąchiwać.
Całe 6 lat jechalyśmy przez świat bez żadnego środka obronnego. Był to błąd, bo wielu strasznych sytuacji związanych z psami można było uniknąć. Tym razem więc zabrałam w drogę… Właśnie, co? Posłuchajcie live, tam wszystko opowiadam…
A o tym, jak wyglądało turystyczne Mazunte po przejściu huraganu Agatha, zobaczyć możecie tu: