Home / AZJA / Kambodża / Pogryzienie przez psa – co robić?

Pogryzienie przez psa – co robić?

Pierwsza część tryptyku o pogryzieniu przez psa, szczepieniach i o tym, jak Khmerzy zapobiegają wściekliźnie.

 

Nad morze wybierałyśmy się od kilku dni, ale ciągle coś nam stawało na przeszkodzie. To trwał khmerski długi weekend, a co za tym idzie, wszystkie nadmorskie miejscówki przeżywały superoblężenie. Potem mocno padało. Potem posypał sie użyczony nam przez Pawła motor. Maszyna wymagała interwencji mechanika, tyle że za usługę tenże specjalista życzył sobie jakiejs kosmicznej sumy. Wiedziałam więc, że to nie tędy droga, że musze znaleść jakiegoś miejscowego człowieka i poprosić, aby pojechał go naprawić w moim imieniu. Trwało to kolejne dwa dni, aż mnie oświeciło i pogadalam z sąsiadami. Prez google translator oczywiscie, bo oni po angielsku ani me, ani be.

 

 

takeo, kambodża, cambodia, everyday life dziewczynka

W Kambodży rodzice nie przejmują się pampersami czy bielizną dla dziecka. Maluchy często biegają zupełnie nagie, albo bez majteczek – wówczas problem pieluch lub ciągłego prania ubranek znika. Dziewczynka z sąsiedztwa, Takeo, Kambodża

 

Szczęściem w nieszczęściu okazał się, że syn sąsiadów coś po angielsku spikał. Szału nie było, ale już mogłam wyłączyć wujka google, w najgorszym wypadku domachiwałam rękami. Tenże oto syn zabrał naszego rumaka i z wypisaną listą felerków zaprowadził go do mechanika. Cena, z którą wrócił wciąż oscylowała w górnych rejestrach spodziewanej, ale przynajmniej motor działał.

No to świetnie. Kolejnego dnia rano spakowałyśmy nasz dobyteczek, zapaliłyśmy Buddzie kadzidełko, po czym nieroztropnie otworzyłam komputer. A tam czekała na mnie pilna korespondencja, która znów zżarła mi mnóstwo czasu. Wyjechałyśmy więc późno, ale wciąż na tyle wcześnie, że mogłyśmy nad to morze dojechać. I zapewne byśmy dojechały, gdyby nie fakt, że pomyliłam droge. Jechałyśmy i jechałyśmy z Gajeczką, śpiewałyśmy sobie piosenki, kilometry ubywały, aż wreszcie zdecydowałam, że zobaczę na mapę, bo z moich obliczeń wynikało, że wkrótce mieliśmy wjeżdżać na krajówkę.

 

 

Takeo, Takev, Kambodza, Cambodia

Przed domkiem. Ostatnie przygotowania do podróży. Takeo, Kambodża.

Takeo, Cambodia

W drogę! Kto by się spodziewał, że dzień skończy sie pogryzienie przez psa..  Takeo, Kambodża

 

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że GPS pokazywał, że jesteśmy kilkanaście ulic od domu!

– No nie – mówię do Gai – coś się podziało z tym telefonem! Zawsze GPS pokazywał co do metra, a teraz mu coś odbiło! Mówi, że jesteśmy w Takeo! No nie, zepsuł sie, cholera jasna, wrrr!.. Straciłyśmy mapę!

Co robić. Łyso jechać na pałę, gdy cały świat ani huhu w Twoim jezyku. No i – gdzie w ogóle jechać? Przecież nie wiemy, gdzie jesteśmy. Musiałam znaleść internet i spróbować określić nas na drugim telefonie – który dla odmiany wieszał się średnio co pół godziny.

Internet znalazł się w pobliskim hotelu. Otworzyłam Szajsunga – no nie, pokazywał to samo, co rzęch-Iphone! No nie – dwa GPSy nie mogą się mylić! Ale przecież jechałyśmy motorkiem dobrą godzinę!

– Pobłądziłam… – powiedziałam do Gai, z miną pełną niezrozumienia. – Dziś już nad morze nie dojedziemy… Przepraszam córeczko..

Usta Gajki wygięły się w podkówkę.

– Jutro spróbujemy znowu, dobrze? – rzekłam zachęcająco – przecież obiecałam, że zabiorę Cię nad morze. A jak już jesteśmy niedaleko domu, to może zrobimy sobie wycieczkę po okolicy? Do zmroku wciąż mamy godzinę. Co Ty na to?

Gaj pokiwał głową radośnie.

Odpaliłam więc motor i potoczyłysmy się w kierunku bocznych uliczek, przy których wyrastały ubogie domki z desek i blachy falistej, a przestrzenie pomiędzy nimi zaścielały papiery, stare reklamówki, puszki i plastikowe butelki. Jechałam wolno, co jakiś czas machały nam dzieci, albo ja wołałam do przyglądających się nam dorosłych magiczne ”sus dei” (dzień dobry), po którym ich twarze rozpromieniały sie życzliwością i uśmiechem.

 

takeo smieci

Kambodża, to tony śmieci na poboczach, brak kompleksowego rozwiązania problemu i edukacji ekologicznej. Niestety, taką sytuację obserwowałam w wielu ubogich krajach. Co więcej – pamiętam też takie obrazki z Polski. Cieszę się, że u nas kultura nieśmiecenia jest coraz powszechniejsza. Kiedy i tak będzie w Kambodży? Nie wiem, miejmy nadzieję, że jak najszybciej. Przedmieścia Takeo. Kambodża.

 

Przejechałysmy już spory kawał, gdy nagle okazało sie, że uliczka w którą skręciłysmy zamknięta była.. namiotem! Ale to nie byle jakim – ale strojnym, fioletowo-białym, pod którym rozstawione były bankietowe stoliki i pięknie przybrane krzesła.

 

Takeo, Cambodia

Wesele. Takeo, Cambodia

Oniemiałam.

Ki pieron?

– No patrz Gaja! – komentowałam głośno – Droga zamknięta, przejazdu nie ma. Ot, tak, bez niczego. W Polsce gdyby ktoś postawił taki namiot na drodze, to by go chyba sąsiedzi zjedli. 

– Mama, oni machają na nas! – przerwała mi Gaja.

Faktycznie, siedzący pod namiotem, elegancko ubrani goście machali, pokazując jak objechać namiot. No to zaczełam go objeżdżać.

 

Takeo, Cambodia, wedding

Wesele. Takeo, Cambodia

 

– BODA!!! (wesele) Mamo, to BODA!!! O rany, BODA!!! – najpierw dotarło do Gai, skąd ta cała pompa – Stój mamo! TUUUU!

Zatrzymałam się dokładnie na przeciw domu, przed którym trwała uroczystość. Przez moment nie mogłam się zorientować, którzy to Panstwo Młodzi, biorąc za ślubujących, centralnie siedziących ich rodziców. Dopiero po chwili, przyglądając się ceremonii zauważyłam, że to ci, którzy składają rodzicom dary, są bohaterami dnia.

 

Takeo, Cambodia, wedding

Ceremonia weselna. Takeo, Cambodia

 

– Jakie one są śliczne!.. – ekscytowała się, cierpiąca na syndrom księżniczki Gaja – Jak królewny z bajek!.. Jakie mają włosy!.. Jaki są pomalowane!.. A jakie sukienki mają!.. I brijają!.. (mienią się, świecą – spolszczony hiszpański)

Faktycznie, kobiety wyglądały przepięknie. Od śniadych skór odbijały się subtelne róże, mocne czerwienie, srebrne biele i ostre turkusy. Krucze włosy w większości miały splecione w misterne fryzury, oprawione w złote spinki, obowiązkowo każda z nich przyozdobiła szyje, dłonie i uszy złotymi naszyjnikami, branzoletami i dużymi, rzucającymi się w oczy kolczykami. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze makijaż – mocno podkreślone oczy, zdecydowany kolor ust i rumieniec mający świadczyć o  zdrowiu. Brakowało im jeszcze koron – i każdą z nich możnaby wysłać na bal, a królewicze, którzy szukaliby żony, mieliby ciężki wybór.

Ale też i tutejsi mężczyźni wyglądali tak, jakby za momencik mieli wziąść w balu udział. W strojnych, bufiastych spodniach do kolan, złotych, srebrnych czy zielonych przypominali bezy tortowe, a wyrazistość rysów, dostrzegalna z daleka świadczyła o uczynionym przed ceremonią makijażu.

Wszyscy oni siedzieli w otwartej na namiot sali, ciesząc oko zgromadzonych przy stołach gości. Co rusz grały tradycyjne instrumenty, a jeden z mężczyzn mocnym głosem prowadził wszystkich przez ceremonię. Stałyśmy tak z Gają przyglądając się scenie długą chwilę. Wymieniliśmy uśmiechy z państwem młodych oraz ukłony z orkiestrą.

 

Takeo, Cambodia, wedding

Muzycy grający na tradycyjnych instrumentach. Takeo, Cambodia

 

– Choć Gajka, zaraz będzie ciemno – zapropopnowałam wreszcie – jedzmy pomału do domku, dobrze?

Gaja pokiwałą głową niechętnie, niestety nie było wyjścia. Czas nas gonił, do zmierzchu zostało raptem parę minut.

Pojechałyśmy, przejeżdżając uprzednio przez bramę. Tyle co wyjechałysmy z jednego namiotu – zobaczyłysmy kolejny namiot – na drugim końcu ulicy. To tu, to tam stały samochody i kręcili się strojnie ubrani goście.

– Patrz Mała – roześmiałam się – trafiliśmy na dzień ślubów.

Jechałam wolno, ostrożnie manewrując wokół samochodów, kałuż, kręcących się wszędzie kundli i ludzi. Dlatego też siedzący na ulicy pies niespecjalnie zwrócił moją uwagę. Zastawiona z jednej strony samochodem, z drugiej jadącym skuterem, musiałam ruszyć w kierunku psa.

– Przecież ucieknie – myslałam, omijając go w odległości dwóch metrów – no bez przesady, nie będzie tak tkwił na środku.

A pies, owszem, siedział na środku drogi, wśród mijających go motorów oraz krążących ludzi i spokojnie czekał. W momencie, w którym go mijałam z krótkim warknięciem rzucił się w moim kierunku.

– JASNY GWINT!!! – wrzasnęłam, nie wierząc, że to dzieje się na prawdę! – UGRYZL MNIE!!! CHOLERA!!! WSCIEKLIZNA!!! UGRYZL MNIE!!!

 

Pogryzienie przez psa - co robić? Takeo, Cambodia

Pogryzienie przez psa – co robić? Takeo, Cambodia

 

Błyskawicznie zaparkowałam motor, i nie zważając, że cienka strużka krwi zaczynała rozlewać się, niczym Mekong w delcie, rzuciłam sie za psem.

– Help me!.. – płakałam – Please, help me… I have to catch it… I have to get it… – starałam sie maksymalnie uprościć mój angielski, mając nadzieję, że ktoś mnie pojmie i pomoże.

Nic z tego. Kmerzy pokazywali mnie palcami śmiejąc się i żartują, a ja płacząc głośno szłam za psem. Cały czas go im wskazywałam i powtarzając „help me to get this dog”, gestami próbowałam zamknąć mu drogę.

Wreszcie podszedł do mnie młody mężczyzna.

– Jedz do szpitala, niech Cie opatrzą. Musisz dostać zastrzyk.

– Wiem! Ale musze najpierw złapać tego psa! Musze go mieć! To bardzo ważne! Pomoż mi, proszę!.. – płakałam składając ręce w błagalnym geście. Wściekliznę przerabiałam już w Hondurasie, kiedy pies ugryzł Gaję. 

– Idz do szpitala, niech Cie opatrzą! – młody mężczyzna wciąz powtarzał to samo.

– Nie!.. – zaniosłam się płaczem. Noga krwawiła mocno, bolała też coraz mocniej – Musze mieć tego psa! Musi go weterynarz zbadać! Błagam, powiedź ludziom, by go złapali. By go zagnali gdzieś do ogrodzenia. Musze go mieć!

– Ale idź najpierw do lekarza..

– JA JESTEM LEKARZEM!!! – krzyknęłam w przypływie rozpaczy i frustracji – WIEM CO SIE ROBI Z POGRYZIENIE PRZEZ PSA!!! I POTRZEBUJE TEGO PSA! Może być żywy, możecie go zabić, nieważne. Musze go mieć!… Muszę go dać na obserwację!.. Pomoż mi prosze!.. – płakałam.

Mężczyzna coś powiedział do ludzi, niby się śmiali, ale zaczęli psa otaczać.

– Chcesz byśmy go zabili? – upewnił się facet.

– Albo zabili , albo złapali, zagońcie go tu.. Jego trzeba zabrać do weterynarza!.. – wskazałam na ogrodzony dom, ale kobieta – jakby rozumiejąc co mówie – natychmiast zamknęła bramę, wygrażając mi pięścią.

Mężczyzna popatrzył na nią i powiedzał coś do ludzi.

Trójka facetów niby od niechcenia zbliżała sie do psa. Zwierzę, z podkulonym ogonem i położonymi uszami obserwowało sytuację.

Nagle świstną kij, pies był jednak szybszy. Wypruł do przodu jak strzała i zniknął.

– CO WYŚCIE NAROBILI!!! – lamentowałam po polsku i po angielsku – UCIEKŁ!!! Dlaczego pozwoliliście mu uciec??? Przecież wiadomo, że go nie da się zabić!!! Zagnać go trzeba było gdzieś, osaczyć!.. No i co ja teraz zrobię!.. Jak go mam obserwować!..

Ludzie przyglądali mi się z przerażeniem, powoli docierała do nich powaga sytuacji. Po chwili podeszła do mnie kobieta. Objęła mnie i zadziwiająco dobrym angielskim spokojnie powiedziała:

– Popatrz, tu jest ten pies. 

– Ale ja wcale nie jestem pewna, czy to wlasnie jest TEN pies.

– To on. Widziałam wszystko. Zrobił rundę i wrócił tu przed bramę. On do suki tu przychodzi, czesto go widzimy.

– Złapcie go! – błagałam ją – Złapcie go, musi go zbadać weterynarz. Tak się robi w moim kraju, jestem lekarzem, – blefowałam – Błagam, zagnajcie go gdzieś.

Ta sama kobieta, która zamknęła bramę, teraz ją otworzyła. Ludzie otoczyli psa i po chwili był on w ogrodzeniu.

– Dziekuję Wam.. Tak bardzo Wam dziekuję.. I Tobie dziekuję.. Akun chiaran.. (dziękuję bardzo) Akun.. Akun.. – zachłystywałam sie płaczem. Rana bolała, ale świadomość konsekwencji ugryzienia doskwierała jeszcze bardziej. No i posypały sie nasze plany wyjazdowe. Wyprawa nad morze odchodzila w nieznaną przyszłość.

– A teraz pojedziesz do szpitala ? – upewniła się dziewczyna, obserwując mnie z troską – Jak skrecisz w lewo, wyjedziesz na główną drogę..

– Wiem, gdzie jest szpital – przerwałam – moj kolega tam pracował, Polak. Był na wolonatriacie. Trzymajcie tego psa, prosze. Jak tylko opatrzą mi noge, wrócę tutaj, dobrze? Nie dajcie mu uciec, proszę.. – wciąż trzesła mi się broda.

– Jedź. Nie damy. Nie martw się, zadbaj najpierw o noge. – powiedziala uspokajajaco dziewczyna.

Ciąg dalszy historii znajdziecie we wpisie „Szczepionka na wściekliznę”.
1 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

61 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Ania
Ania
6 lat temu

jestem w szoku jak latwo czlowiek potrafi wydac osad na drugiego, patrzac z pespektywy wlasnego podworka. polecam ludziom ktorzy wypisuja te wszystkie negatywne komentarze o poszerzenie horyzontow, przeczytanie tego tekstu raz jeszcze tym razem ze zrozumieniem, oraz zaznajomienie sie z sytuacja ekonomiczna kraju, a co za tym idzie sluzba zdrowia (lub jej brakiem).

jestem pelna podziwu dla Ciebie Asiu, dla Twojej corki i dla waszej podrozy.

Jo Jo
Jo Jo
6 lat temu

Zdumiewają mnie komentarze podejrzewające Joannę o okrucieństwo wobec zwierząt, czy też „dziękujące-jej-tym-samym” za współpracę podczas lektury bloga, czyli wszyscy ci, którym tak leży na sercu sprawa psa, że mówią Asi: pa pa. Ile razy chyba każdemu z nas zdarzyło się powiedzieć „jak on/a mi tego nie przyniesie/nie wytłumaczy/nie załatwi TO ZABIJĘ.” Jest to dosyć szeroko i powszechnie przyjęty sposób wyrażenia strachu czy też złości. A teraz wszyscy z grożącym paluszkiem wyobraźcie sobie kobietę w ilości Jeden, z małym Dzieckiem, gdzieś na końcu świata, próbującą ogarnąć nie tylko logistykę podróży ale i wszystko inne, dętki, katar, pranie, niedomaganie. I jeszcze psa. Wkurzyłabym się i ja.

Anonimowo
6 lat temu

Współczuję bardzo Ja w Indiach miałam przygodę z pogryzieniem psa, jestem wdzięczna za wynalezienie szczepionki przeciw wściekliźnie. Szliśmy sobie przez Old Delhi i nagle poczułam, że coś mnie złapało za nogę, nawet nie wiedziałam, że to pies, dopiero po chwili sobie to uswiadomilamz niestety już odbiegł, a bezdomnych ulicznych osób tam było mnóstwo, wszystkie do siebie podobne. O namierzeniu i złapaniu tego konkretnego psa nie było się mowy, nawet gdybym o tym pomyślała. Nie pomyslałam, zaczelam wrzeszczeć i płakać, bo się przestraszyłam. Szczesliwie miałam długie spodnie i nie było krwi, tylko draśnięcie, ale to niewiele zmienia. Zbiegli się ludzie, mój jeszcze przyszły wtedy mąż mnie uspokoił, przetarł ranę, zbiegli się ludzie, zatrzymali nam rikszę rowerową, bo tylko taka była. Udało się znalezc szpital, gdzie mnie od razu przyjęli. Po wypełnieniu formalności i zakupieniu szczepionki dostałam 2 zastrzyki: surowicę i pierwszą dawkę z niezbędnych 5. Dostałam też wszystkie niezbedne informacje, odpowiedzi na pytania, a także Receptę na kolejne i kartkę z rozpiską i informacją kiedy je podawać, bo trzeba w okreslonych odstępach czasu. Potem planowaliśmy podroz tak, żeby w dniu szczepienia być w większym mieście, z dobrze zaopatrzoną apteką (ale i tak czasem przeszliśmy ich kilka zanim znalazłam szczepionkę) i szpitalem (w szpitalu ani nawet szpitalnej aptece nie zawsze była). Bardzo różnie te szpitale wygladaly… na szczesxie w pudełku ze szczepionką jest jednorazowa igła i strzykawka, uff to tez odjęło mi troche stresu. I to szczepienie nie boli. Wchodziłam do szpitala, pokazywałam kartkę, pudelko ze szczepionką i prosiłam o jej zrobienie. Zdziwiłam się tym, że to bylo zupełnie bezproblemowe, bez oczekiwania, czesto bez pokazywania dokumentów ani bez opłat. Tak się złożyło, że ostatnią dawkę szczepienia przyjęłam ostatniego dnia w Indiach (cały cykl zajął 28 dni). Ale mogłam to kontynuować w Polsce, bo lek tez jest dostepny. Miłym zaskoczeniem było to, że wlasciwie zapłaciłam tylko za poerwszy i ostatni szpital. Ubezpieczyciel zwrócił mi wszystko po powrocie i przekazaniu rachunków (na miejscu miałam te pieniądze, więc nie dzwoniłam). Ale pamietam, że to nie była zawrotnie duża suma jak na tyle dawek i wizyt lekarskich. A i jak sie pytałam o najblizszy szpital (to było 10 lat temu, nie mielismy internetu w telefonach), to wiele osób z obsługi hosteli mowiło, że też miało takie szczepienie, bo zdarza się, że te uliczne psy kogoś ugryzą, chociaz na ogół nie wyglądają agresywne. Ale w Indiach ludzie umierają na wściekliznę, nie kazdy ma dostęp do szczepień i nie wszedzie te szczepionki są

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

No własnie.. To tak jak w Kambodzy..Cieszę się, że to piszesz, ja po prostu spanikowalam totalnie!.. A potem jeszcze cała jazda z lekarzami byla.. Tu, pomimo ze w kraju jest wscieklizna, szczepienia maja tylko placowki prywatne, a surowica, ach! Do pomarzenia. Nam akurat tak sie zlozylo, ze nastepnego dnia wyladowalysmy w Phnom Penh, wiec surowicę dostałam 23 h po pogryzieniu. (ochyda, to grzebanie igla w ranie, brrrr) Natomiast koszty szczepien uh, wahaja sie – w Kambo kosztowaly od 27 do 35 USD, natomiast w Malezji rozmowa zaczela sie od 118 USD w jedym szpitalu, a 230 USD w drugim. Koszmar!
A co do ulicznych psów, matko, ile ja już historii miałam, widziałam.. W Oaxaca na ulicy naszego hosta rządziła ich banda. Nawet host był czasem zestresowany ich zachowaniem. Brał ich na bułeczki, czyli zawsze wracał z jedzneiem do domu. Tez tak sprobowalam, ale sredni efekt to przynioslo. No wiec opcja druga – wracałam z kamieniami. Normalnie psy uluczne zwiewaja na sam gest rzucania, ale te, gdzie tam. Odbieraly,a potem atakowaly jeszcze bardziej. A ja z Gajką! W koncu kupiłam kapiszony, wiesz, takie jak na odpuscie sprzedają. Meksyk ich pełen, do tego zapałki w garść i idę. Psy juz na mnie czekały oczywiscie, cała zgraja. Jak walnęłam z kapiszona, to wszystkie zwiały. Drugiego dnia powtórzyłam akcje i problem sie rozwiązał. Zostałam nietykalna.

Bardzo długo potem, w zasadzie do konca pobytu w Meksyku chodziłam z kapiszonami i zapałkami w kangurce, bo w pamięci miałam turystę, którego pogryzł pies w górach. Gość był zmasakrowany, on tym razem walczył o zycie. Mówił, że szczęsciem jakoś tak upadł, że osłonił sie ręką, bo gdyby nie to, pies rozorałbymu szyję. On był dosłownie zmasakrowany, nie pamiętam czy się obronił w końcu, czy przybiegli pasterze, ale jak dotarł do schroniska w Koldyriera Blanka, wyglądał jak krwawe widmo.

Od tego czasu zdaje sie przestałam lubiec uliczne psy, no sorry, jak czlowiek sie naoglada tyle i nie raz sie na poważnie strachu naje to serio, zmienia mu sie percepcja. A jak ma dziecko obok, to juz w ogóle. Wiec – podkreślam, jestem przeciwna bezsensownemu zabijaniu – ale teraz, gdy mnie dziabnał tak z nienacka – totalnie spanikowałam…

Ps. pamietam, jak przed erą Gajki, na Syberii chcialam z partnerem nocować pod namiotem, za wsią. Wszyscy nam powtarzali by tego nie robic, bo psy. Ostatecznie wyladowalimsy w namiocie, choć w obejsciu, za ogrodzeniem. Zostawilismy namiot na pol godziny sam. Gdy wrocilam, w namiocie była dziura, a nasze rzeczy rozwleczone po całym podwórku. Wygłodniałe psy zjadły nawet Słodką Chwilę i wymiętosiły Liptona, nie rozumiem dlaczego, moze dlatego, ze 3 dni wczesniej mialam w plecaku kielbasę. Wtedy po raz pierwszy w zyciu dotarło do mnie, że bezpanskie psy na serio mogą być niebezpieczne.

Anonimowo
6 lat temu
Reply to  Anonimowo

Nic dziwnego, że spanikowałaś, po takich przygodach i zasłyszanych historiach :/ Ja po tamtym incydencje długo bałam się przejść obok psa nawet na smyczy. Nawet w naszym parku pod domem w Warszawie reagowałam odruchem lękowym na wszystkie zbliżające się psy. Spanikowałam strasznie, chociaż moje ugryzienie to nie była żadna wielka rana, zaledwie lekkie draśnięcie przez spodnie i otarty naskórek, bez lejącej się krwi. Na szczęście byłam z partnerem, który ogarnął sytuację (no i wtedy jeszcze bez córki). Przebiegały mi po głowie czarne scenariusze i krzyczałam, że muszę jak najszybciej jechać do szpitala na szczepienie, bo jakoś sobie wyobraziłam, że to trzeba zrobić jak najszybciej i w tej chwili. Dobrze, ze jeszze wtedy nie było tłumów w okolicy, chociaż i tak dookoła nas zebrali się ludzie, niektórzy byli tylko ciekawscy, a inni pomocni. W najbliżsym szpitalu w ogóle nas nie przyjęli (co mnie załamało wtedy) i odesłali do jakiegoś prywatnego, chrześcijańskiego, napierw musialam wypelnic jakis długi formularz łącznie z rubryką pt wyznanie ;), męża wysłali do szpitalnej apteki po szczepionkę. Potem już było spoko, pielęgniarka zrobiła zastrzyki ( I nie dostałąm surowicy do rany, tylko 2 zastrzyki w ramiona, a miejsce zadrapania zostało przemyte), a słowa lekarza mnie bardzo uspokoiły. Miałm poczucie, że już wiem co robić i sytuacja została opanowana 🙂 Z tymi cenami co podajesz to jakas masakra, ja zapłaciłam za jedną dawkę szczepienia odpowiednik ok 20-30 zł (w Pl kosztowała wtedy ponad 100 zł). Jednak musiałam to szczepienie sama kupować w aptece, bo od razu mi powiedzieli w Delhi, że w szpitalach często nie będą mieli tak od ręki. Najczęściej nie było problemu, ale w Agrze pojechaliśmy do szpitala uniwersyteckiego, nie mieli na miejscu, obok była ulica, gdzie było chyba kilkadziesiat małych aptek, jedna obok drugiej i dopiero po przejściu kilkunastu udało się znaleźć taką, gdzie była ta szczepionka – to nie było fajne :/ A na szpitale trafiałam rózne, W Delhi i Mumbai były prywate, w Bombaju takie warunki, jakich nigdy nie widziałam (musiałam tam zaplacić za konsultację lekarza i wykonanie szczepienia ale jakieś śmiesnie małe pieniądze). Pamiętam też szpital w Jaisalmerze, gdzie stan higieny był dość straszny :/ wtedy byłam szczególnie szczęśliwa, że moja szczepionka jest zapakowna w pudełeczku z jednorazową strzykawką. Indie wtedy były dla mnie dość pechowe, bo poza tym jeszcze przywiozłam entoamebę coli w brzuchu, na szczęście łatwo wyleczalną. Ale potem i tak do Indii wróciłam. I chętnie wróciłabym jeszcze, ale póki córka dość mała, to nie mam na razie odwagi;) Poza tym nne miejsca też są ciekawe.

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Emilia Szmyt Kustra Ano. Doskonale wiem o czym piszesz, albo prawie doskonale, no bo podobne rzeczy przerabialam, jeno kraje inne byly. Ciesze sie, ze wyszystko dobrze sie skonczylo i wcale sie nie dziwie Twoim lękom i obawom. Czasem spotkani na drodze podroznicy mowia – o!, Nie robisz tego? Albo nie jesz tego? Przesadzasz trochę, myslalam, ze jstes bardziej wyluzowana. No wlasnie nie jestem. Przez te nasze wszystkie doswiadczenia wcale nie jestem.. A od zwierząt – kazdych – trzymam nas badzo z daleka.

Anonimowo
6 lat temu

Uhhh… mam nadzieję, że pies jednak zdrowy i ze ominęła Cię cała seria zastrzyków.
Ubezpieczyciel odnalazł polisę?

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

W Kabodzy nie ma weterynarzy. Seria zastrzyków mnie nie ominełą.. 🙁 Ubezpieczyciel póki co milczy, ale mam nadzieje, ze to dlatego, ze w Polsce niedziela..

Anonimowo
6 lat temu
Reply to  Anonimowo

O kurcze… niedziela niedzielą ale wydawało by się, że działać powinni 24/7. Współczuję zastrzyków i jak najmniej przygod zdrowotnych Wam życze 🙂

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Daqi Eze Ubezpieczyciel sie odezwal, polisa jest zaakceptowana.

Anonimowo
6 lat temu

Czy mogłabyś wyjaśnić czemu złapanie psa jest tak ważne nawet jeśli łączyłoby się z jego zabiciem? Pytam bo nie mam zbytniej wiedzy na ten temat a zabrzmiało dla mnie dość złowrogo 🙂

Anonimowo
6 lat temu
Reply to  Anonimowo

Dziękuje

Anonimowo
6 lat temu

Trzymaj się Asia! Dobrze, że masz tam opiekę. Szybkiego powrotu do zdrowia! Uściski dla Was!

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Dziękuję Milena! Ślemy slońce! <3

Anonimowo
6 lat temu

Asieńko trzymaj się !! Straszne rzeczy opisujesz, mimo, że robisz to przepięknie- skóra cierpnie!

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Bo to było straszne, Kasieńka.. Dobrze, ze juz za nami. Serdecznosci dla Was! <3

Anonimowo
6 lat temu

Oj współczuję… Trzymajcie się tam na drugim końcu świata!!!

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Dziękujemy… To było straszne przezycie.

Anonimowo
6 lat temu

Czy ten pies ma wściekliznę? Nie ma nic o takiej diagnozie w tekście

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Tego nigdy nie wiesz. Moze byc zarazony, a nie miec jeszcze objawow..

Anonimowo
6 lat temu
Reply to  Anonimowo

Rozumiem, ale we wstępie pisałaś, że to pies chory na wściekliznę, co nie musi być prawdą

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Mirka Pawlik Nie musi, ale moze. byc chory. Btw gdzie napisalam, ze to pies chory na wscieklizne? Prosze o fragment tekstu.

Anonimowo
6 lat temu
Reply to  Anonimowo

W tytule jest uwaga wścieklizna i potem w pierwszym zdaniu „Ileż to ja się nasluchalam…”

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Tak faktycznie pisze. A gdzie pisze, ze pies jest chory na wscieklizne? Nie piszę, tego przeciez nie wiadomo.

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Nie ma to wielkiego znaczenia. I tak zastrzyki sie bierze, tylko mniej. Natomiast „kupuje sie” troche czasu. Więc w sumie – ma znaczenie.

Anonimowo
6 lat temu

Horror, trzymajcie się

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Anonimowo

Malo powiedziane. Widzę z dystansu, jak ważnym jest to, zeby nie wpadac w panikę i jak okropnie zawęża się wtedy myślenie. Wiesz jak ja na nich krzyczałam za tą akcje z zabiciem? W sumie to moja wina, ale naprawdę nie sądziłam, że cokolwiek zrobią, no bo czym, gołymi rękami? Chciałam tylko zeby pomogli zlapac tego psa, dac go na obserwację, a tu tak sie wszytko potoczylo. Ach, masakra!.. No i w dodatku ten pies wmieszał się w inne, dobrze, że ta dziewczyna na niego patrzyla.. A na dodatek juz post factum okazalo sie, ze weterynarzy w Kambodzy praktycznie nie ma.. 🙁

Katarzyna
Katarzyna
6 lat temu

Czytam te głosy oburzenia z wielkim zdziwieniem. Przecież te Pani „niby stałe czytelniczki” zachowują się tak, jakby nie znały Pani tekstów. Przeciez o zwierzetach na blogu bylo nie raz, ostatnio bylo na fejsbuku, wrzuciła zrobione przez Panią zdjęcie świń, bestialsko przewożonych w cieżarówce i pamiętam Pani wzburzenie zawarte w opisie. A Pani migawka „Kura” stała mi przed oczami przez kilka dni. Nie jestem sobie w stanie wyobrazic, w jak olbrzymim stresie musiala Pani być, gdy pogryzł Panią pies! Mi z tego tekstu winika, ze wcale nie chciala Pani go ukatrupic, ze przede wszytkim Pani chciala go zlapac zywego i obserwowac, ale niemoznosc porozumienia sie z Kmerami, uciekający pies i panika jaka w Pani narastala sprwiła, że w desperacji Pani już bylo obojetnie, jak, byle by psa dorwać. No bo to faktycznie podejrzane, ze niesprowokowany pies rzuca sie na czlowieka. A ja – znow w przeciwenstwie do tych wypowiadajacych sie tu Pan – wierzę w Pani ocene sytuacji. Skoro pisze Pani ze nie sprowokowala – to nie sprowokowala. Skoro Pani tak pisze i mowi – to tak jest, a nie tak jak twierdzi Kowalska spod Warszawy.

Nie winię Pani ani przez chwilę za te słowa i proszę nie przejmować się atakami tych wszystkich oburzonych Pan, które nie mają ani ułamka Pani podróżniczego doświadczenia i nie mają pojęcia jak wyglada codziennosc w Kambodzy. Im łatwo sądzic, siedząc na wygodnym krzesle i przykładając miarkę zza laptopa. Przypomina mi to trochę sąd nad Bieleckim – nagle cała Polska stala się ekspertem w himalaizmie. Teraz Pani czytelniczki są ekspertami w sprawie wcieklizny, przy okazji doczytujac sobie teraz, czego Pani tam na miejscu z krwawiącą nogą i goniąc za psem nie bardzo mogła zrobić. Niech Pani nie płacze za nimi, szkoda czasu i energii. Proszę się zająć nogą, dzieckiem, podróżą, pójść na dobry posiłek, a potem kupic sobie i Małej duże lody na deser. Ja zapraszam – grosik już płynie na konto.
Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg historii.
Katarzyna

Ania
Ania
6 lat temu

Czytam bloga od 2 lat, rzadko się udzielam, czasem coś pomogłam. Moje dzieci znają Gaję z imienia i z przygód, czytamy sobie o krajach, które zwiedza. Ale żegnam się, przepraszam.

Ania
Ania
6 lat temu

Ja również dziękuję i życzę wspaniałych przeżyć w podróży, bezpiecznych przygód i szczęścia w życiu 🙂

Kasia
Kasia
6 lat temu

Jak mozna nawolywac ludzi do zabicia psa, bo ugryzl? Ja rozumiem zlapac i zbadac jezeli w danym kraju mozna to zrobic, tylko chyba nie czeka pani wtedy na werykt 15 dni i ryzykuje tylko raczej i tak przyjmuje dawke zastrzykow, prawda? Jedynie wtedy takiego psa stanowiacego realne zagrozenie dla wszystkich usypiamy, prawda? A nie „prewencyjnie ” nawolujemy to zatluczenia psa!! I to jeszcze rozumiem w super”humanitarny” sposob tym co by mieli pod ręką ( kij, kamień, ?) pies pewnie nie zostal by zabity pierwszym uderzeniem wiec tak by go tlukli, na oczach ukochanej coreczki rozumiem? A dlaczego, bo Pani nie zaszczepila sie na wscieklizne raz, dwa wydala wyrok na psa nie wiedzac nawet czy jest chory! Tak po prostu prewencyjnie zatluczemy „burka” jak go pani nazwala ! Niedobrze mi! Rozumiem ze jakby ugryzla małpa, nietoperz czy inne dzikie zwierze rowniez mogace byc nosicielem to by latala pani za nim z kamieniem rowniez tak prewencyjnie tak? Po tym wpisie dziekuje ale dalszych losow nie sledze!

Kasia
Kasia
6 lat temu

Nie wie pani skad pisze:) Zapewniam nie z Pl;) I nie wiem co ma tutaj do tego Kambodza I Ci ludzie? To nie oni wyrazali chec zatluczenia psa kijem, tylko Pani. I owszem chec I namawianie innych do zabicia zwierzecia bez powodu ( poniewaz nie mamy pewnisci czy pies jest chory) owszem moze podlegac ocenie. I owszem zostalam kiedys pogryziona przez zwierze ale ostatnia rzecza o jakiej bym pomyslala to chec zakatowania go kijem!! Jeszcze na oczach dziecka. Dwa, ciekawe ze nikt tego zachwania oceniac nie moze ale pani wydajac sady na temat ludzi ktorych pani nie zna smialo moze ( siedzac I popijajac kawe itp) . Nawet jezeli w jakiejs histerii pani pragnela zatluc to zwierze to chyba juz na “zimno” raczej trzeba by bylo sie opanowac I racjonalnie ocenic swoje zachwanie a nie dalej tkwic przy swoim upierajac sie ze zachowanie bylo wlasciwe. To sa wlasnie te “ zgrzyty” gdzie jak czytalam bloga tak mnie razily I agresywne czesto odp na komentarze innych ludzi.

zaker
zaker
6 lat temu

Skoro jesteś w Kambodży – skąd Twoje oburzenie wobec lokalnej służby zdrowia?

Oczekujesz przewożenia szczepionek w odpowiednich temperaturach (oczywiście – szczepionka nie może być z Chin, a fe) w kraju, o którym sama piszesz ‚A że to Kambodza – ma niestety dużo do rzeczy. Poczynając od ogromnej biedy, przez krwawą historię i doświadczenie wszechobecnego głodu (wojny+Pol Pot, zjawisko kannibalizmu), bardzo słabą służbę zdrowia i prawie nieistniejącą służbę weterynaryjną, na miejscowych zwyczajach i wierzeniach kończąc’?

‚To najuboższy i w mej opinii najbardziej doświadczony kraj ze znanych mi, z tego regionu. O tym nie można zapominać.’

Zdecyduj się, gdzie jesteś i wedle jakich standardów patrzysz na świat.

Adam
Adam
6 lat temu
Reply to  Kasia

Każdy w takiej sytuacji ma moralny obowiązek zatłuc agresywnego kundla .Czekać tylko jak taki kundel zakatuje dziecko

trackback

[…] Pogryzienie przez psa – co robić? […]

Magda
Magda
6 lat temu

Martwię się o Ciebie! Wszystko dobrze?

Agnieszka
Agnieszka
6 lat temu

Asiu, czy na pewno pies chorujący na wściekliznę zachowuje się jak ten, który Cię ugryzł? Bo nie tylko psy z tą chorobą potrafią ugryźć bez widocznego powodu. Przykro mi, że to Cię spotkało, i mam nadzieję, że wszystko będziesz dobrze. Też byłam pogryziona przez psa w dzieciństwie, nie był szczepiony, a ja nie dostałam żadnych zastrzyków, i to była dobra decyzja. Życzę Ci zdrowia i tylko dobrych przygód.

Agnieszka
Agnieszka
6 lat temu

Dziękuję i jeszcze raz życzę zdrowia.

Cina vel pazok.
Cina vel pazok.
6 lat temu

to naprawde TY?????
No Teraz to WY w niesamowitej podróży. Znalazłem odpowiedź co się dzieje u kedziezawej koszykareczki. Pozdrawiam i zazdroszczę. Cina

Julita
Julita
6 lat temu

Serio? Zabić psa? Przecież to Twoja wina a nie psa.

Ula
Ula
6 lat temu

A jakby okazało się że pies był zdrowy?? Bardzo humanitarne rozwiązanie skazać psa na lincz kijami. Oklaski!!! Naprawdę jestem w szoku Twojego zachowania!!! Namawiać ludzi do zabicia psa. Pięknie!

Paula
Paula
6 lat temu

nieostroznoscia

Julita
Julita
6 lat temu

A pies w czym zawinił? Mogłaś go przestraszyć jak zobaczył że jedziesz wprost na niego. Ciężko mi to ocenić ale chęć zabicia psa to przesada.

Ula
Ula
6 lat temu

Ludzi nie krzywdźmy! Absolutnie! Ale na psa wyślijmy bandę facetów z kijami! Gratuluję wrażliwości!

Ula
Ula
6 lat temu

W cytowanym wątku jakoś zabrakło zdania, że psa należy zatłuc kijami…

Julita
Julita
6 lat temu

Nikogo nie szufladkuje bez przesady. Ale jakby mnie ugryzł pies to ostatnią myślą byłoby to żeby go zabić poprzez zatluczenie kijami to wiem na pewno.

x

Check Also

Killing Cave, Phnom Sampeau. Cambodia

Czerwoni Khmerzy, czyli jak zginął Pol Pot – cz. II

„Czerwoni Khmerzy, czyli jak zginął Pol Pot” – cz. I znajdziesz TUTAJ. Weszłyśmy z maluchem na ...