Poprzednia część historii o pogryzieniu znajdziecie we wpisie „Pogryzienie przez psa – co robić”.
Pod szpitalem, dygotając ze stresu, parkowałam pięć minut później.
Izba przyjeć była po lewej stronie, a w zasadzie trzy pomieszczenia o takim charakterze, otwarty korytarz i kasa. Przed nimi siedziały trzy pielegniarki i leżał stos papierów.
– Coś się stało? – zapytała jedna.
– Tak! – wyrzuciłam z siebie – ugryzł mnie pies, potrzebuję immunoglobulinę i szczepionka na wściekliznę!
– Szczepionka na wściekliznę? Nie mamy. – skwitowala krotko dziewczyna. – Możemy Ci co najwyżej przemyć nogę.
– COOOO??? – nie wierzyłam w to co usłyszałam – Nie macie szczepionki na wsciekliznę???
– Nie. Musisz isć do prywatnej kliniki. Tam powinni mieć. I schowaj ten aparat! Tu nie wolno fotografowac! Natychmiast wykasuj te zdjecia!!! – ruszyla do mnie, robiąc gest, jakby chciała wyrwać mi aparat z ręki
Tego już było dla mych skołatanych nerwów za wiele.
– Don’t touch me!!! – wrzasnełam dziko. Na dziedzińcu szpitala zapanowala grobowa cisza. Wszystkie głowy zwrocily sie w moim kierunku. – Jesli mnie dotkniesz – cedziłam – gorzko tego pożałujesz.. – I chyba faktycznie nieobliczalność biła ode mnie, bo pielęgniarka uniosła ręce i zrobila dwa kroki w tył.

Szczepionka na wściekliznę nie jest codzienną rzeczą w prowincjonalnych szpitalach. To troche jak w Polsce – państwowe placówki są niedofinansowane, a personel łata jak może ciągle pojawiające się nowe potrzeby. W innej sytuacji są szpitale prywatne – i tam w pierwszej linii należy szczepionka na wściekliznę szukać. – Takeo, Cambodia.
Odpaliłam motor, telepotając się jak osika. Potrzebowalam pomocy. Nie bylo czasu do stracenia.
Prywatny szpital zamknęty był na cztery spusty.
– Otwarte ósma – siedemnasta. – przeczytałam. – Gaja! Zamknięte! Patrz!
Zdaje się, ze to miejsce miało bardziej charakter przychodni, niż szpitala. Wiedzialam, ze tu pomocy nie zdnajde.
– Gdzie teraz? Do cholery, nie wiem! Co robić? – pulsowało w głowie – Kto może mi pomóc?
Nagle mnie olśniło.
SĄSIAD!!!
Dokładnie ten sam, który zajął się motorkiem. Jest z Takeo, mówi też po angielsku.
– Panie Boże, żeby tylko był w domu – modliłam się w duchu, odpaląjac motor i grzejąc ciemnymi uliczkami w kierunku naszego gniazdka.
BYŁ!!!
Siedział na dole, w swojej kawiarence i jadł kolacje.
– Sus dei!.. – przywitalam się chlipiąco. Tego placzu z nerwow, ze strachu i stesu nie byłam w stanie opanować. – Pies!.. Potrzebuje pomocy!
– Szpital? – zerwał się zza stołu, rzucając okiem na moją nogę.
– Bylam, nie mają szczepionek! Prywatny zamknięty! Potrzebuje lekarza i szczepionki!
Sasiad już palił motor.
– Za mną!
Okazało się jednak, że znalezienie lekarza i szczepionki w sobotni wieczór graniczyło z cudem. Jeden lekarz – już zapił. Drugi i trzeci w zasadzie też, bawiąc sie na którymś weselu. Pachniało katastrofą.
– Jest jeszcze czwarty.. – myslał głośno sąsiad – Za miastem trochę..
– Jedziemy! – zadecydowałam.
Lekarz przyjmował w domu. Od petentów dzieliła go poczekalnia, a potem coś na kształt apteki, w której groźnie wygladająca pielęgniarka skutecznie odpedzała petentów od doktorskich drzwi. Usiedliśmy grzecznie w kolejce.
– Czy jest szczepionka na wściekliznę? – zapytałam grzecznie pielęgniarki.
– Na wszystkie pytania odpowie lekarz. – pielęgniarka nawet nie podniosla wzroku.
– Bo jak nie macie, to nie mam po co tu czekac! – denerowałam się.
– Mamy. – odrzekła krótko.
– Znakomicie! – ucieszyłam się – A którą? – drążyłam – Tą z Chin, czy z tą Francji?
O chińskich szczepionkach mialam tą samą opinię, co o chińskich produktach spożywczych. Mogły zawierać całą Tablice Mendelejewa i jeszcze troche wiecej.
– Na wszystkie pytania odpowie lekarz. – odpowiedziała wyniośle pielęgniarka i pokazując mi plecy, ucięła rozmowę.
Popatrzyłam na sąsiada, sąsiad popatrzył na mnie. Uśmiechnęliśmy się oboje, rozbawieni sytuacją.
– Im sorry.. – rzekł do mnie – W Kambodży tak jest. Hierarchia, rozumiesz? Na wszystkie pytania odpowiada lekarz, jeszcze moment, cierpliwości..
Gabinet lekarza był mały i ciasny, wszędzie kłębiły się stosy papierów i opakowania leków. Młoda, prześliczna pielęgniarka stała za fotelem doktora, gotowa na jego każde skinienie.
– Ooo, good evening, what happened? (dzień dobry, co się stało?) – padło od biurka.
– Noga. Ugryzł mnie pies. Potrzebuję szczepionki i immunoglobulin. – odpowiedziałam. Mówi po angielsku, dobrze jest! – uśmiechnęłam się w duchu.
– Imunnoglobulin nie mamy. Może w Phnom Phen będą. Mogę dać Ci szczepionke na wściekliznę i na tężec.
– A szczepionka na wściekliznę skąd jest?
Mina lekarza świadczyła, że nie bardzo rozumie moje pytanie.
– Kto jest producentem?.. – sprecyzowałam.
– Kate, pokaż szczepionkę! – nakazał lekarz.
Rzuciłam okiem. Sanofi, dobrze jest.
– Czy ona cały czas była w lodówce? Jak długo ją macie? Czy jest wiarygodna?
Lekarz spoglądał na mnie mrugając oczami.
– No bo ta szczepionka jest bardzo wrażliwa na temperaturę! Przechowuje się ją pomiędzy cztery a osiem stopni, no i jeśli na przyklad przewozi sie ją źle, albo będzie przerwa w dostawie prądu, to nie będzie już działać, rozumie pan? Będzie do wyrzucenia! No więc pytam, jak długo ją tu macie i jak była przewożona?
Tego było dla lekarza już za dużo. Zbyt zaawansowany angielski i zbyt szczegółowe pytania sprawiły, że postawił sprawę krótko:
– Bierze Pani czy nie?
– Biore. – odrzekłam po chwili. Nawet jak nie zadziała, to nie zaszkodzi, a po kolejną pojadę już do stolicy.
– Dobrze, a tężec Pani chce?
– A skąd macie? – dla odmiany teraz prawie parsknęłam smiechem. Zmęczony stresem mózg podsunął mi obraz lekarza siedzącego na khmerskim targu, wśród owocow, warzyw i surowego mięsa, tyle, że przed lekarzem, na bambusowym blacie rozłożone były szczepionki i lekarstwa.
– Kate, pokaż Pani!
Na fiolce widniały chińskie krzaczki.
– Dziekuję, ja się zdecyduję tylko na wściekliznę.
– 30 dolarów zapłaci Pani u pielęgniarki. Ale tężec też trzeba przyjąć, KONIECZNIE!
– Ale ja dziękuję! To szczepionka z Chin! Nie chce jej! Nie mam zaufania..
Lekarz patrzył na mnie zdumiony.
– Poza tym byłam szczepiona 5 lat temu. Jeszcze okres ochronny trwa. – obliczałam szybko w pamięci.
– No chyba ze tak. – zgodził się ze mną lekarz – Kate, zaszczep Panią! – zakomenderował i pogrążył się w papierologii.
Kate ze strzykawką w ręce zbliżała się wolnym krokiem. Gaja zacisnęła oczy, wargi i piąstki.
BACH!
Kate z rozmachem wpakowała mi igłę w ramię, ale o dziwo bólu nie było.
– Gajku, Gajku! NIE BOLI!!!
Gaja ze zdziwieniem otworzyła oczy.
– Naprawdę nie boli! popatrz na mnie, bym się krzywiła przecież, a tu nic! Żadnego bólu! – wykrzykiwałam.
Faktycznie nie bolało. Przygotowana na niemiłe sensacje, nie posiadałam sie ze zdziwienia.
– To tyle! – oswiadczyła pielegniarka – możecie już iść.
– A noga? – zaprostestowalam. – Wciaż krwawi!
Mimo, że od ugryzienia mineło już ze trzy godziny, z rany wciąż sączył się strumyk czerwono-różowego płynu.
– Ranę przemywa się na zewnątrz. – oświadczyła pielegniarka, wywalając nas z gabinetu.
No dobrze. Podeszłam do siostry z rejstracji.
– Noga mi krwawi. Może mi pani jakos pomóc?
Ta bez słowa zdjeła z aptecznej półki jodynę, wacik i bandaż, wciskając mi je w ręce.
– Pani sobie umyje, a potem przyjdzie zapłacić. – zakomenderowała.
Byłam tak zaskoczona, że posłusznie kiwnęłam głową.
– No dobrze. Gdzie jest kran?..
– Jaki kran?! Pani butelkę wody kupi i sobie umyje. O, tu stoją, w lodówce.
W tym momecnie coś we mnie puściło i zaniosłam się głośnym histerycznym śmiechem. No bo pomyślcie, macie zakrwawioną całą nogę, do tego brudną z kurzu, przychodzicie do lekarza ją opatrzyć, a tu.. opatrzyć ją musicie sobie sami!
– I gdzie te 15minut mycia rany mydłem i bieżącą wodą, zalecanego przez IHMO? – zgrzytnęłam w duchu – Nawyraźniej wszedzie, ale nie w Kambodży..
Nie było jednak na co narzekać. Pomocy udzielono mi kompetentnie. Co prawda immunoglobulin nie mieli, ale z drugiej strony wiedziałam, że surowicę mało kto ma. Najważniejsze, że zaszczepili. Zapłaciłam więc rachunek, sfotografowałam papiery dla ubezpieczyciela, podziekowałam i pojechałam do domu, by tam – choć wciąż w khmerskich warunkach, przemyć solidnie ranę, a potem ją zdezynfekować i zgrabnie zabandażować.
Tego wieczoru jednak została mi jeszcze jedna sprawa do załatwienia.
Pies.
Ostatnią część opowieści o pogryzieniu przeczytacie we wpisie „Jedzenie psa”.
À gaja jest zaszczepiona ? Prewencyjnie na wscieklizne ? Sa takie. Jesli nie to chetnie dofinansuje. W tych krajach lepiej miec. Daj znac.
Iwona, priv!
OK. Jutro odczytam i zareaguje. Noscie dlugie spodnie !
Aaaaa! Upały po 40 stopni.. Po prostu na maksa trzeba unikac chodzenia nocą. Psy po zmroku stają sie bardzo smiałe.. 🙁
Przewiewne spodnie chronia przed upalem. Chodzenia noca sobie nie wyobrazam. Pamietam te szczekaja psy szczegolnie na bali. Horror w dzien ! Po co taki stres ?
Iwona Sweens Ano. Wiejskie burki biegnace za motorem i probujace zlapac za noge, plus bezdomne psy.. A i w dzien bywa niesympatycznie, a propos psow.. Chyba znow musze zacząć chodzic z kapiszonami w kangurce i po prostu uzywac ich prewencyjnie na widok takiego, albo nie dajcie bogowie – calej zgrai.. 🙁
Tak. To wielki problem i pamietam ten strach ! I zgraje psow raz na lomboku brr. Chroncie sie.
O tak. Teraz bedziemy jeszcze bardziej uwazne.. <3
Asiu, ratunku, nie trzymaj nas w takiej niepewności!!! Wszystko dobrze!?!?
Wszystko dobrze. Na drugi dzień byłam w stolicy, tam juz porządnie i wg standardów za noge sie zabrali. Dziekuje, ze pytasz.
Somos dos – migawki z podróży Małej Dużej Uff! Naprawdę, czyta się jak horror!! Trzymajcie się kobiety
Małgorzata Ledzion To było kochana jak horror. Niestety.
A matko, Kochana, ale miałaś horror 🙁 Dobrze, że juz wiem iż byłaś w stolicy i zajęto się Toba w końcu. Niby nie koniec świata…a jednak 🙁 Asiu, czekam na kolejny wpis i mam nadzieję, że już doszłaś jakoś do siebie. Jestes bardzo ważna i niezstapiona w tej życiowej przygodzie . Dbaj o siebie <3 Buziaki dla Was obu
Dziekuje kochana. Dbam jak moge, mam swiadomosc waznosci i kruchosci naszego zycia. Do stolicy akurat zabarlo nas pogotowie w nocy, hahaha, ale to juz inna story, jak bedzie czas to sprobuje opisac, bo tez bardzo mi oczy otworzyla na to, jak wyglada zycie w Kambodzy. Niemniej jednak nasze problemy zdrowotne sie zakonczyly, jest dobrze – i bardzo chcialybysmy, by ten stan sie nie zmienial.. <3
O raju…dbaj o siebie Asiu i wracaj do zdrowia. Pewnie byłaś prewencyjnie zaszczepiona tez na wściekliznę przed podróżą, więc powinno być Ok. Co za stres. Chwila i taki niefart. Jeśli pies jest poddawany właśnie kwarantannie to może już wiadomo, czy masz się czego obawiać? Jejciu, przesyłam Wam pozytywne myśli. I ucieszył mnie komentarz ze zostałaś zaopiekowana w stolicy…buzka
Kochana, historia z psem przybrala szokujacy dla mnie obrot, ale o tym bedzie w ostatniej czesci tego tryptyku. No i jeszce w temacie psa – tu nie ma weterynarzy. Tu jest inny swiat, jeszcze inny od tego w Latinoameryce .. Głowa mała!.. Ania, sle serdecznosci, gdziekolwiek jestescie!.. <3
Bardzo współczuję tej „przygody” i życzę Wam, żeby noga szybko wróciła do siebie i skołatane nerwy też 🙁
A myślałaś o noszeniu przy sobie gazu na psy? Po jednym incydencie z warczącym (na szczęście na tym się skończyło, ale serce podeszło do gardła) zabłąkanym psem wśród pól też planuję sobie taki kupić 🙁
Nie wiem czy maja tu takie cudo. Kambodza to Kamobdza.. Bardziej mysle o ponownym kupieniu kapiszonow i zapalniczki – w ten sposób oduczylam atakowania nas bande psów, która rządziła na uliczce, przy ktorej mieszkaliśmy. Bezdomne psy z tej strony swiata sa szalenie niebezpiecznie. W komentarzach do poprzedniej cześci historii opisalam kilka naszych – brrr – z nimi spotkan..
Rosomaku – dziękujemy za zyczenia! Serdecznosci! <3
Masakra, gdyby nie groza sytuacji to przypominało by to skecz,z pamiętnika młodej lekarki, dobrze, że napisałaś, że wszystko przebiega w miarę dobrze, ponieważ człowiek by ze stresu nie przeżył trzymajcie się ciepło i zdrowiej
Wiesz, bo to tak troche bylo. Stopnowo zaczynalam dostrzegac ta warstwe humorystyczna – to znaczy, ze zaczely mnie puszczac nerwy. A potem przyszlo ogromne zmeczenie.. Sciskam Cie! Usciski dla dziewczyn! <3
Nerwy się udzielają, dobrze ze już doczytałam w komentarzach, ze w stolicy ogarneli nogę na poważnie!
Tak, to prawda. Noga niestety dlugo jeszcze nie mogla sie zasklepic, jednak slina psa najrozniejsze mikroby w sobie zawiera. Musialam wrocic do szpitala i po raz drugi mi tą ranę czyscili.. Za pierszym razem też próbowali, ale wejscie było tak wąskie, ze ostatecznie nie zrobili tego.. Brrr.. Okropne to wszystko bylo 🙁
Ale sie narobilo! Jakas masakra! I jak tu nerwy trzymac. Pozdrawiam i zycze ogromnego zdrowka!
Serdecznie Ci dziekuje! Obie dziekujemy!
<3
Nie chciałam pytać, czekając cierpliwie na info ze opanowane i że u Was dobrze. Dobrze że potwierdzacie! Oby mniej takich ‚przygód’ :*
W Maroko szczepionkę na wściekliźnę mieli wszędzie i to bezpłatnie. W każdej państwowej przychodni na końcu świata. Widocznie to u nich bardzo popularne.
O rany nie cierpię tych Twoich thrillerów w odcinkach?. Wiem że to już za Tobą, że wszystko dobrze(mam przynajmniej taką nadzieję),ale i tak trzęsę się z nerwów. Nie wiem jak dałaś sobie z tym wszystkim radę. Podziwiam nieustannie.❤❤❤
Przepraszam Reniu – mam to już napisane, ale jeślibym wrzuciła wszystko w jednym wpisie, nikt nie mialby czasu czytac takiego elaboratu. Przepraszam jeszcze raz. I też się ciesze, że wszystko już za nami.. <3
[…] Szczepionka na wściekliznę […]