-Wiesz co Asia, mialem sen – powiedzial ktoregos ranka Viktor – Snilo mi sie, ze waz uciekl. Szukalem go jak szalony po wszystkich zakamarkach i nie moglem znalesc. A tu wiesz, tyle ludzi w szkole mieszka.. Rodzina Consueli, my.. Szostka dzieciakow, w tym trojka malych.. A to jest cholernie jadowity waz, nie jestem pewny, czy maja tutaj nawet antidotum.. Pewnie nie maja..
Viktor zadumal sie na chwile i kontynuowal dalej.
-No wiec obudzilem sie mokrusienki ze strachu. To znak Asia, nie mozemy juz tak dalej zyc. To znaczy z nim mieszkac. Dzis ide go wypuscic. Masz ochote isc ze mna? Jak Gajka zasnie? Wyskoczymy w selve, jakby co to nas zawolaja przez krotkofale. Co Ty na to?..
Co ja na to? Dios mio, nieoczekiwana propozycja podrozy jest jak zaproszenie do tanca – zabrzmialy mi w uszach slowa Tomasz Zak. No jasne, ze mam ochote, z najwieksza przyjemnoscia.
Blyskawicznie zrobilam przeglad garderoby. W zasadzie brakowalo mi tylko pozadnych gumiakow, bo nawet rekawiczki, jako zapobiegliwa mama wloczaca sie po gorach mialam. Do pelnego szczescia brakowalo mi tylko gumiakow, ktore – ojalla – nie przemakaja..
Sprawy techniczne zostaly wiec zalatwione. Buciki wypozyczyl mi jeden z synow Consueli z zapewnieniem ze do srodka nie wpuszcza ani kropelki. Zostaly sprawy emocjonalne. Balam sie. Tak zwyczajnie, pod sloncem mialam stracha. Balam sie tego obcego swiata, innoksztaltnego lasu, jego dzwiekow, form, postaci i mieszkancow. Szczegolnie tych przenoszacych malarie i chikungunye.. I tych o kosmatych, tlustych nozkach. Obawialam sie jego mieszkancow, duchow i odglosow.. W koncu to nie byl stary, dobry i znany europejski las, tylko miejsce, gdzie moje doniczkowe rosliny osiagaja rozmiar gigantow..
Przygotowywalam Gajke do spania, w miedzyczasie Viktor drzemal. W koncu codziennie o swicie zrywa sie podgladac ptaki. Mialam go obudzic, jak tylko Gaj zasnie. No wiec polozylam Malizne spac, kilka razy sprawdzajac, czy aby nic bzykajacego nie zaplatalo sie pod moskitiere, opowiedzialam szybka bajke i Gaj po chwili chrapal az milo. A ja, nieco upocona pod zalozona przeciwdeszczowa i przeciwkomarowa kurtka, budzilam Viktora, usilujac opanowac narastajacy strach..
Tak, ta wyprawa wymagala ode mnie przelamania jednego z pierwotnych, drzemiacych we mnie lekow – przed ciemnoscia i nieznanym. A raczej przed nieznanym w ciemnosciach. Nie czulam przyjaznosci selvy, przyjazne byly ciemnosci w beskidach, ale zdecydowanie nie tu. Wiec zagryzlam zeby i na drzacych nogach ruszylam za Viktorem w glab amazonskiego lasu..
Szlo sie..ekhm.. wolno i stabilnie:))) Padajacy od tygodnia deszcz i zreszta trwajaca tu od dawna, nieprzerwana w zasadzie pora deszczowa sprawila, ze selva stala sie bajorem. Niestety bajorem stal sie i moj lewy cholewiak, ktory nie przeszedl testu wody – okazalo sie, ze owszem – dziurke ma i to calkiem spora..
Z charakterystycznym „cmok” przesuwalismy sie wiec w glab lasu, ocierajac sie o krzaczory i ich gigantyczne liscie..
Szybko zgasilam swoja czolowke. Swiatla z czolowki Viktora bylo dostatecznie duzo, a ja nie musialam przelamywac kolejnego mojego leku – przed cmami i innymi nocnymi stworami, ktore chetnie do tego swiatla leca, przy okazji obijajac sie swoimi miekkimi, wilgotnymi skrzydelkami o moja twarz.. Brrr…
– Asia, sluchaj, szukamy wszystkiego co zyje. Pajaki, gekony, jaszczurki, zaby, weze. Musisz ogladac kazdy krzaczek, rozgladac sie uwaznie, zagladac pod liscie i na pnie.. Wszedzie moze byc cos dla nas – usmiechnal sie widzac moja mine.
-Viktor, czekaj – zainteresowalam sie – Ty serio pod kazdy krzak zagladasz, jak chodzisz sam??? Przeciez to strasznie duzo roboty!..
– No nie, ja wiem gdzie zagladac. W koncu to studiowalem, no i mam juz troche doswiadczenia – dodal skromnie
Fakt faktem, ze doswiadczenie Viktor mial ogromne. Kazdy to zreszta z jego znajomyc potwierdzal, ze jest dobry w swoim fachu. No i poza tym byl pasionatem swojej roboty:)))
Ku mojemu zaskoczeniu pierwsze znalezisko poczynilam ja:) Piekny pajak, ktory od razu wyladowal w plastikowym pudeleczku:)))
Potem przyszla kolej na zabke, malutkiego gekona, kilka grillo i jeszcze jedna zabe, ktore z namaszczeniem Viktor wkladal do kolejnych pojemniczkow..
Viktor z cierpliwoscia mnicha odgarnial kolejne liscie, obwachujac prawie kolejne zwalone drzewa i starannie ogladac wszystkie galazki.. Przesuwalismy sie bezdrozem, a raczej bezsciezem, wsrod ksztaltow przedziwnych, co rusz wywolywanych przez swiatlo latarki.. Nad nami swiecily gwiazdy, a czarne liscie oble, szpiczaste, dlugie, krotkie, sercowate i nie – a wszystkie gigantyczne – odcinaly sie wyraznie od przeswitujacego tu i owdzie granatu nieba.. Czasem gasilismy swiatlo i stalismy tak w ciemnosci zapatrzeni w noc i zasluchani w bzykanie, swierszczenie, cykanie i klakanie dobiegajace nas z kazdej strony tego swiata..
Az wreszcie przyszla pora na wezostwora. Odeszlismy od chat na tyle daleko, ze Viktor uznal, ze waz bedzie tu bezpieczny. Przygladalam sie operacji z daleka. Viktor w skupieniu rozplatywal plastikowa reklamowke, w ktorej, w parcianej torbie mieszkal waz. Mieszkal z nami cale 3 dni, w moim osobistym odczuciu o 3 dni za dlugo. Siedzial sobie w parcianej torbie zawieszonej na statywie, ktory stal wcale nie tak w kacie sali. A dzieci bawily sie przeciez w calej szkole. Wor byl dobrze zawiazany, a i rzeczy do zabawy bardziej interesujace jak ow waz, niemniej jednak truchlalam i co rusz napominalam Viktorowi o naszym domowym zwierzatku. Wiec moze przyczynilam sie do tego, ze Viktor mial sen..
❤