Życie zamknęło nas w Manili na prawie 3 tygodnie.
Najpierw, w ciągu czterech dni musiałyśmy się przeprowadzić trzy razy, nim znalazłyśmy miejsce, gdzie mogłyśmy odpocząć. Nasz stan po ostatnim miesiącu spędzonym na wschodzie Indonezji był dość opłakany. Obie byłyśmy bardzo zmęczone, ja wręcz wycieńczona. Ostra biegunka, na którą cierpiałam od dwóch tygodni wyssała ze mnie wszystkie soki oraz chęć do życia. W naszym mieszkanku, udostępnionym przez hosta spędziłyśmy więc tydzień – Gaja rysując, bawiąc się i słuchając audiobuczków – ja leżąc w łóżku, popijając wodę i tępo po gapiąc się w sufit.
Siły wracały wolno.
Po tygodniu wrócił host z rodziną, więc przeniosłyśmy się do hostelu, gdzie na połowiczo naładowanych bateriach zaczełam ogarniać nasze podróżnicze życie. Zobaczyłyśmy troszkę Manili, wyspawałyśmy dwókułkę – diablito, które pod ciężarem plecaka rozpadło się na części, kupiłyśmy kilka potrzebnych rzeczy, pokleiłyśmy buty, obżarłyśmy się owocami i już, już miałyśmy ruszać, gdy Ushman, depresja tropikalna, uderzyła na południe Luzonu i zamknęła nas w hostelu na kolejny tydzień.
Klęłam na czym świat stoi, choć w duchu wiedziałam, że to dla mnie to samo dobro, bo do pełnego odzyskania sił było jeszcze daleko. Tak więc dni leciały, tkwiłyśmy w hostelu o wyglądzie cekhauzu, który polecam zresztą ze względu na dobrą cenę, kuchnię, dostępność sklepików i warsztatów wszelakich oraz wreszcie – ze względu na ciepły i szalenie pomocny staff. Hostel nazywa się S&M Transient. Jest zaraz przy stacji kolejowej (brak hałasu), niedaleko manilskiej starówki i dworców transportujących na południe, co też jest jego wielką zaletą.

S&M transient Manila – bezpieczne miejsce do przeczekania tajfunu, którym ostatecnie stał się Ushman.
Tak czy inaczej, nasze dni były podobne do siebie jak krople wody, w niezliczonych ilościach walące z nieba. Spałyśmy długo, czytałyśmy książki, robiłyśmy zakupy, gotowałyśmy jedzenie, grałyśmy w chińczyka i uczyłyśmy się literek. Wówczas właśnie, pichcąc obiad na jednym palniczku, usłyszałam gajkowe wołanie:
***
Zapraszam Was serdecznie na krótką migawkę, złożoną przez Miłosza Karskiego z naszych, z trudem wówczas kręconych ujęć. Ani forma psychiczna, ani fizyczna nie służyła filmowi, Miłosz jednak udało się to wszystko zebrać we wspólną całość.
Voila!..