Niestrudzony Chopin codziennie właził na palmy i zrzucał tony kokosowych orzechów, wprawiając nas w podziw, podprawiony nutką niepokoju. No bo jak przeżyjemy bez kokosowego mleka, gdy Chopin wróci do swojego życia w Berlinie? Nie było wyjścia, musiałam po raz kolejny raz spróbować palmowej wspinaczki, bo za kokosami przepadałyśmy obie – i Mała, i Duża. To była wystarczająca motywacja, by pod okiem Chopina, Czarka i Wioli przerobić kokosowy szlak od A do Z – zaczynając od wlezienia na palmę, przez ukręcenie orzecha, oskórowanie go i otworzenie, na spożyciu oczywiście kończąc.
Do owego celu wybrałam sobie palemkę trzy razy niższą niż regularne palmy, na które wspinał się Chopin i dla ułatwienia sprawy, nieco pochyloną. Ciężkie kokosowe grona wisiały z każdej jej strony, także jakkolwiek bym się nie wspięła – były one w moim zasięgu. Nie tracąc więc czasu zaczęłam wdrapywać się na tąże – drapię się, drapię i nagle.. bach – lecę na ziemię jak kokosowy orzech. Druga próba – to samo. Hmm.. Coś robię źle. Stopy bolą od utrzymywania się na śliskawym pniu, siła rąk nie wystarcza. Nie tracąc jednak ducha pnę się do góry po raz kolejny, po czym – bach – ku radości ogółu, znowu spadam w dół.
Zamyślam się, oglądając uważnie palmę. Wracają wspomnienia z mojego luźnego romansu ze wspinaczką skałkową. Wszystko było ciekawe i sympatyczne do momentu ubrania wspinaczkowych butów. Ból zgniatanego śródstopia i miażdżonych palców był na tyle nieprzyjemny, że po 3 miesiącach wspinania, pomimo widocznej z treningu na trening poprawy, rzuciłam ten sport w czorty. Ale tu motywacja mam dużo większą. Smak świeżego mleka kokosowego, to obok dojrzałej papai mój drugi, ulubiony smak tropików. A Gajki zdaje się, że pierwszy. Gdy tylko widzi kokosowe drzewo, patrzy na nie tęsknym wzrokiem, i mówi:
– Koko?.. Mami, koko?..
No więc nie mam wyjścia. Obmyślam taktykę i po raz kolejny zaczynam wspinać się na to Wcale Nie Tak Duże Drzewko. Najpierw noga, możliwie bez piachu. Potem hop – ręce i druga noga. Dobra, jestem na palmie. Tak z pół metra nad ziemia. A tu jeszcze przynajmniej 2,5 przede mną. Więc wolno ręce – hop – do góry. Za rękami – nogi. I znowu ręce. Niedobrze. Czuję, że jeszcze trochę, a stopy, nienaturalnie wykrzywione, nie wytrzymają. Więc hyc – wczepiam się w zielone liście palmy, a nogi, uwolnione od ciężaru ciała odpoczywają przez moment.
W zasięgu wzroku wisi kokos. Śliczny, młody, świeżutki. Mniam. Wyciągam więc rękę, druga wciąż wczepiona w palmę. Łapię kokosa, dziad się wysmykuję. Łapię po raz drugi. Jest. Najpierw więc próbuje urwać. Marzenie ściętej głowy. Kokos kołysze się drwiąco, na nic moja szarpanina.
– Dobra, dziadu! Ty tak – to ja tak! – myślę mściwie i zaczynam go ukręcać. Nie jest to proste, bo do dyspozycji mam tylko jedną rękę. Druga, wczepiona w palmowy liść zaczyna boleć z wysiłku. Paluchy stóp pieką już od dobrej chwili.
Zacinam się. Jeszcze trochę. Jeszcze dwa obroty. No musi wreszcie spaść, muszę go ukręcić. Jeszcze jeden obrót. I jeszcze jeden. I nagle..
BACH!!!
Kokos leci w dół jak kamień, prawie miażdżąc leżące pod palmą okulary Wiolki. Po raz kolejny uświadomiam sobie, jak niebezpieczne może być kokosowy pocisk, po czym obślizguje mi się noga i lecę w dół.
BACH!!!
Leże obok kokosa. Okulary Wioli wciąż całe. Spotkanie z piaszczystą plażą nie należy do najmilszych, ale nic to – trzymam fason, bo przecież mój pierwszy kokos leży metr dalej. Łapię go i tańczę taniec radości.
Ale to nie wszystko – teraz druga część sztuki – nie mniej trudna. Należy się do tego kokosa dostać, a musujące mleczko i bialutki miąższ są dobrze schowane pod zwartą, zieloną, kokosową łupą. Rozglądam się trochę bezradnie – potrzebuję coś wystającego – kamień, pień, słupek – coś, o co będę uderzać tym orzechem tak długo, dopóki nie stłukę twardej łupy na miazgę, tak by dała się oskórować, pozwalając dostać się do samej skorupki.
Już wiem! Skałki. Wystające z morza, postrach żeglarzy i rybaków, sprzymierzeńcy miłośników kokosów. Wybieram jedną, walę w nią orzechem jak oszalała. Efekt marny.
– Następna! – krzyczy Czarek – I wal w linii, tak jakbyś chciała tego kokosa przekroić wzdłuż!
Faktycznie, druga skałka ma ostrzejsze krawędzie. Walę więc zgodnie z instrukcją, łupa kokosowa naigrywa się ze mnie, niewzruszona.
– O ty dziadu – myślę. Odczekuję chwilkę, woda odsłania skałę, a ja łupię w jej wystającą część kokosem, aż dudni!
JEST!!!
Widzę pierwsze zarysowania! Łupka powoli puszcza, pomimo bólu pleców walę dalej, ile wlezie. Kokos wreszcie przegrywa – obita łupa walczy jeszcze chwilę, a potem niechętnie daje się zdzierać, pozostawiając długaśne, przypominające włosy, włókna. Jeszcze trochę wysiłku i listo (gotowe) – łysy kokos wznoszę triumfalnym gestem do nieba, czując się jak indiański wojownik, który właśnie oskalpował wroga.
Najgorsze już za mną. Teraz tylko należy przedziurawić jeden z trzech kokosowych otworków – ten, który zatkany jest mięciutkim czopem i mogę już cieszyć się kokosowym mleczkiem.
Mój pierwszy kokos jest najpyszniejszy na świecie. Prawie nie musujący, chłodny i lekko słodkawy. O rany, jaki dobry. Piję go, delektując się każdym łykiem, a sok ścieka mi po szyi, mocząc podkoszulek. Czuję się jak mieszkaniec Błękitnej Laguny, który przeszedł właśnie obrzęd inicjacji. Mieszanina radości, dumy i zachwytu. Dzielę się moim Kokosem Zwycięstwa ze wszystkimi i już po chwili nie pozostaje w nim ani kropelka mleka. Kilkoma celnymi uderzeniami rozwalam więc skorupkę i po chwili wszyscy wyjadamy kokosowy miąższ, po czym lądujemy na kocu. Brzuchy wypełnione po brzegi nie pozwalają nam ruszyć się z miejsca. Leżymy więc tak, kontemplując latające nad nami pelikany, po czym zrywa się Czarek i rusza po swój kokos. I zabawa zaczyna się od nowa..
Dopiero się o Was dowiedziałam dziewczyny? muszę nadrobić zaległości…ale już Wam zazdroszczę ?
Nie zazdrość, jeno ruszaj tam, gdzie Cię serducho woła.. <3
Zakochałem się w tym blogu:-) Czy robiąc Wam przelew (patrz wsparcie) trzeba coś specialnego wpisywać w tytule przelewu?
Hm.. Coś od serca?.. Ps. Dziękujemy Szuwarku..
Napisałam to już na blogu – przy Twojej determinacji kokos po prostu nie miał szans 🙂
Co byśmy dali za takie świeże kokosy! Poproszę o przesyłkę cargo! 🙂 Uściski!
Twój blog i filmy sa jak miód na duszę.
Jak w raju! Piękne miejsce 🙂
patrząc na Was , na ten bielutki piasek i wodę ….szlag mnie trafia że muszę tu niestety być jeszcze 🙂 wspomnienia momentalnie wracają…na szczęście już wiosna w Gruzji pełną gębą , Bóg jeden wie co może być i gdzie 🙂
Dokładnie Jakub.. Dokładnie tak:)
o rany, kokosy… właśnie mam kokosa-ze sklepu, coś tam nawet chlupocze. i zastanawiam się jak i czym zrobic dziurę kiedy nie mam nic… ale już wiem,chyba śledzie od namiotu!!! (jak znajde bo ktoś mi zgubił heh… może prosto z drzewa też w końcu spróbuję kiedyś 🙂 jak na razie zwykłe kiwi i banany mnie tu zachwycają, powrót do polski zaboli :>
Byłam w tych rejonach, było cudnie i oglądając wideo myślę sobie, że najchętniej bym tam wróciła…po tego kokosa na przykład! 😉 Podziwiam bardzo za wszystko i życzę powodzenia w dalszych podróżach!
Asia, widać, że z Ciebie twardy zawodnik hahaha walisz tym kokosem z taką determinacją, że nie miał szans Pięknie tam u Was, jak w raju
Jesteście w raju. Dobrze Was widzieć i czytać Ciebie, Asiu :-).
Uwieeelllllbiam Was!!!! Rajskie dziewczyny!:))
Haha, gratulacje! PS. Błękit w tle przepiękny!!!
wiedziałąm, że tak bedzie – prawdziwa z Ciebie „bestyja” 🙂
Brawo! To musi byc satysfakcja. Pametam Asia Twój romans ze wspinaczką, mniej więcej w tym samym czasie ja pokonywałam swoje lęki wysokości 🙂
Kurcze, nam kokos nie podszedł zupełnie. Smakował nam tylko miąższ, ale nie jakoś szczególnie. A najczęściej widzieliśmy kokosy strząsane…długim dragiem 🙂