Chłopaki odwieźli mnie na rozstaje dróg.
– Asia, ja z Wami pojadę – Pika patrzył mi głęboko w oczy – Przejedziemy razem przez te góry.
Spojrzałam zaskoczona. Żartuje?! Nie, nie żartował.
– Stary, daj spokój. Nie od wczoraj podróżujemy. Damy radę. – skwitowałam krótko.
Nie miałam ochoty na towarzystwo w drodze. Czułam, że przychodzi mój moment oddalenia, kiedy chcę być tylko z Gajką i z Drogą, z dala od ludzi, nawet tych lubianych. Potrzebowałam momentu samotności, wyciszenia, zapatrzenia oczu w dal, bez obowiązku odpowiadania na pytania i reagowania na żarty, zanim zakotwiczymy u naszego przyszłego hosta, po drugiej stronie gór.
– Ale Ty masz dwa plecaki i dziecko. Jak Ty sobie z tym poradzisz?..
– No jak to jak? Jak zwykle. Pika, nie przesadzaj. Masz robotę w San Christobal,to jeszcze nie Twój czas na wyjazd. Jeśli chcesz, spotkamy się w Villahermosa.
– Stoi – odpowiedział Pika, ale dalej patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem. Znałam ten wzrok. Należało ewakuować sie w sposób najszybszy z możliwych. Akurat na rozstaje wjechał biały pick-up. Zwolnił, po czym prawie stanął, wolniutko wtaczając się na tope (próg zwalniający). Nie było chwili do stracenia.
– Oye!.. Buenas tardes!.. (Słuchaj!.. Dzień dobry!..) Jadą Państwo może w strone Juarez?.. – zapytałam dopadając samochodu.
– No nie, jedziemy znacznie bliżej – do Jitotol. Odpowiada Wam? Jak tak, to wsiadajcie! – z okienka wychyliła sie ciemna, pobrużdżona twarz mężczyzny, mrużąca oczy od mocnego słońca.
– Pika, pomóż prosze! – krzyknęłam. Stali z Fernando obok bagaży, przyglądając się z daleka sytuacji. Gajeczka wciąż szalała z dziećmi. – Gajka, mamy stopa, wskakuj na pakę! Pika! Fernando! Kochani! Do zobaczenia!!!
I tak, już po chwili zapierając się na licznych zakrętach pięliśmy się wolno w kierunku przełęczy.
Niestety nasza radość była przedwczesna. Ów Jitotol pojawił się na horyzoncie po zaledwie po 15 minutach jazdy, w postaci pięknej bramy wjazdowej do wioski. Cóż było robić – wyładowałyśmy bagaże, podziękowałyśmy Majowi i stanęłyśmy znów na poboczu. Nie same.
– Taxi? Taxi? – zaszemrali na mój widok kierowcy.
– Amigos, gracias. (Przyjaciele, dziekuję.) Nie mamy kasy na taksówke. Jesteśmy artesanias. (Zajmujemy się rękodziełem.)
– Artesanias? A co robicie? – zainteresował się jeden z nich. Odpowiedziałam więc – i od słowa do słowa popłynęła opowieść o naszej podróży.
– A wy zawsze tak stopem jeździcie? – pytali zaciekawieni kierowcy. – Nie boicie się? A macie namiot? Nie? To gdzie śpicie?
Ruchu nie było żadnego, kolory miękły w ciepłych promieniach popołudniowego słońca, wiedziałam już, że do celu nie dotrzemy, że trzeba nam szukać noclegu po drodze. Do następnej wioski dzieliło nas 20 minut jazdy samochodem. Siedziałyśmy więc z kierowcami i gawędząc, czekałyśmy na okazję. Okazja pojawiła się jednak z najmniej spodziewanej strony.
– Słuchaj, jak chcesz, to was zabiorę ze sobą – powiedział nagle jeden z kierowców. Na oko miał jakieś 18 lat.
– Dziękuje, ale poczekam na raid (okazję). Na prawdę nie mamy kasy.
– No ja o tym mówię. Zabiorę was na stopa. Tyle że musicie poczekać, aż mi sie pozostałe 3 miejsca wypełnią.
Nie posiadałam się z radości. Pół godziny później mknęłyśmy z sympatycznym Manuelem prosto do Pueblo Nuevo taksówką, która nas złapała na stopa.
Manuel, kochany chłop, gdy wysadził pasażerów na postoju, odwrócił się do nas i zapytał:
– A wy? Gdzie was podwieść?
Oniemiałam. Nie dość, że taksa na stopa, to jeszcze z dowozem na miejsce. Tyle, że myśmy tego miejsca jeszcze nie miały.
– Manuel, znasz tą wioskę, prawda? Mogłbyś nas podrzucić do jakiegoś taniego hosteliku? Coś w granicach 100 peso max.
Manuel chwilę drapał się po głowie. W końcu podjął decyzję.
– Zawiozę Was na druga stronę. Tutaj, przy trasie wszystko po 300 pesos jest. A tam dużo taniej. Rano weźmiecie mototaksę i za 5 peso wywiezie was na wylotówkę. Może być?
Czy mogło być? Dioses! (Bogowie!) Rękami i nogami błogosławiłam tego młodego chłopaka o empatycznym serduchu. Manuel nie dość, że zawiózł nas na miejsce, to jeszcze wtachał plecaki na górę, po czym stargował nam cenę na 60 pesos (pokój bez TV i wentylatora) i uściskawszy serdecznie – odjechał.
Rozglądałam się podejrzliwie po pokoiku. Cena niska, faktycznie, ale pokoik bez zarzutu. Faktycznie – ku mojej radości nie ma telewizji. Nie ma też wentylatora, ale górska temperatura tegoż nie wymaga. Czysto, świeżo. No super. Zostajemy.
cdn
Niesamowite to Wasze życie… 🙂 Gaja ma nieprawdopodobne szczęście – głównie do mamy 🙂