Wieczorne nowiny przyniesione przez Viviane były pozornie dobre.
– Zwolniła się cabania! Możecie się tam natychmiast przenieść. Chodź, pokażę Ci, gdzie ona jest.
Poszłam za Viviana z duszą na ramieniu. Słowo „cabania” kojarzyło mi się jednoznacznie – ot, chatka zbita z desek. Świetna sprawa w tropikach, o ile się ma moskitierę. Tyle że my byłyśmy w górach. Powietrze już zaczynało kąsać wieczornym chłodem, na domiar złego zerwał się wiatr.
– To tu – oznajmiła Viviana, zatrzymując się przed zbudowaną na palach chatką. Siłowała się jeszcze chwilę z kłódką, po czym weszłyśmy do środka.
Miałam wielkie oczy. Cabania była śliczniutka i przytulna, ot 6 m2 domku, tyle że.. no właśnie, miała takie piękne, centymetrowe szpary między dechami. Dla nas – katastrofa. Równie dobrze mogłybyśmy spać na zewnatrz. Obie już byłyśmy podziębione po zakateckiej lodówie, Gaj kaszlał, ja kaszlałam, a tu szykowała się jeszcze zimniejsza noc, niż poprzednia.
– Viviana – rozpoczełam negocjacje stanowczym głosem– słuchaj, tu będzie nam bardzo zimno.
– Nie będzie tak źle.. – bagatelizowała Viviana
– Słuchaj, ja mam malucha, który kaszle. Tu będzie bardzo zimno, będzie jak na zewnątrz, przecież o tym wiesz. Słuchaj, może mogłybyśmy przenocować gdzieś indziej? W kuchni na przykład? Położymy materac i prześpimy się w kuchni?
– Nie, w kuchni wykluczone.. Jest potrzebna dla wszystkich. – Viviana zastanowiła się przez moment – Nie mam Was gdzie położyc. Jest jeszcze pokój Rogelio, ale tam też są goście. Tam gdzie spałyście, już nie możecie – tam śpi moje dziecko. Zostaje Wam tylko cabania. Nie martw sie, dam Wam dodatkowy koc.
Prychnęłam w duchu. Dodatkowy koc. Pięknie. No to przyszło mi się skonfrontować z czymś, czego nie lubię, nie znoszę i unikam jak ognia. Zimno. Jest dla mnie jak tortura. Moje ciało musi mieć domieszkę genów latino, tyle że nie tych górskich, ale tych nadmorskich, bo tam mi jest dobrze, pomiędzy palmami i w upale. Noc w niskich temperaturach, jeszcze niższych niż poprzednia napawała mnie strachem, rozwibrowywała moje mięśnie drżeniem termogenezy, zawijała w obronnym kokonie ciała, walczącego rozpaczliwie o każdy dżul wykradany przez podstępne tchnienia nocy. Nienawidziłam takich sytuacji, unikałam ich jak mogłam. A tu masz babo placek.
Nie miałam wyjścia. Noc w cabani wyglądała na nieuniknioną. Teraz mogłam tylko myślec, co zrobić, by przetrwać, by nas nie zaziębić na maksa, zaprząc całe moje podróżnicze doświadczenie i – i tak cieszyć się, że ostatecznie mamy dach nad głową. Zmierzchało, więc należało działać szybko. Na pierwszy rzut poszły śpiwory i koce. Tak, mam porządny, górski śpiwór. Gajki niestety aż tak porządny nie jest. No więc zgromadziłam jeszcze kilka ciepłych, grubych kocy i polarową tkaninę, w którą dodatkowo postanowiłam zasłupłać Gaję. Do tego gorąca woda w butelkach – w nogi i w ręce. Do tego spodnie ciepłe i miękkie oraz najgrubsze skarpety. I polary na kilka warstw podkoszulków z krótkim i długim rękawem. I czapki na podorędziu. I wiatrochron wokół naszych łebków. Zamarzył mi się i termos, z którym nie rozstawałam się w Peru, ale takiego luksusu nikt tu nie posiadał, więc zadowoliłam się po prostu butelka z wodą, którą oczywiście wpakowałam w nogi, tak by w nocy zachowała przyzwoitą do konsumpcji temperaturę.
Zrobiłam wszystko co mogłam, na wszelki wypadek zmówiłam krótką Modlitwę o Relatywnie-Ciepłą-Noc i zapadłam w sen. Przerywany oczywiście, bo alarm w głowie mamy dzwonił przy każdym ruchu wacpanny Gai, przy każdej zmianie jej położenia, przy każdym obrocie. Zasnąć potem było trudno, bo za płotem trwała impreza na 8 fajerek. Nawet pomyślałam przez chwilę, by do niej dołączyc, ale z każdym obudzeniem muza coraz bardziej się rozjeżdżała, a głosy nabierały śpiewnie bełkotliwego charakteru, więc moja chęc do zabawy dość szybko zmierzała ku zeru. Pijaniuścy Indianie plus zimno to nie była kombinacja, która była mnie w stanie wyrwać ze śpiwora, w którym ostatecznie najcieplej nie było, ale w porównaniu z temperaturą na zewnatrz, był to luksus.
Budziłam się kilka razy, czasem pod wpływej kąśnięć chłodu. Wtedy jeszcze staranniej otulałam Gajenkę, sprawdzając jej karczek, policzki i łapki. Nie zapocić i nie dać zmarznąć – kołatała mi w głowie mantra. I gdy wreszcie nastał ranek, pogodny i słoneczny, pomyślałam sobie z niejaką dumą, że przetrwałyśmy noc, że ja osobiście mierząc się z jednym z moich lęków – lepiej lub gorzej, ale dałam radę. Zaczynał się nowy dzień. Kolejny dzień z Huicholami.
cdn
Napisz proszę co trzeba zwiedzić w Kolumbii i ile kasy na 3 tygodnie. Pozdrawiam Alina
Ile kasy- wiesz, jaka mamy dolna granice. Tyle ze my stopem i transportem publicznym jezdzimy. Macie 3 tyg? Pamietam ze w przewodniku bylo kilka propozycji tras na krotkie odcinki czasu. Moze warto tan zajrzec. Nie wiem, co doradzac, bo nie wiem, co lubisz i co Cie interesuje..
Napisz cos wiecej Asia… co u Was?
Priv
Te nocne temperatury to takie koło zera?
Nie mam pojęcia Babo, u Huicholi termometr jest tylko w Ośrodku Zdrowia. Było tak, ze rano para szła z ust. Gaja radoche miała udając smoka 🙂
i tak Cię podziwiam. Jesteś bardzo silna, nawet jak czasem nie masz siły. Najlepszego dla Ciebie i dla Gaji 🙂
Twardzielki trzymajcie się ciepło