Home / Ameryka / Meksyk / Canion Sumidero

Canion Sumidero

Kanion ten w porze deszczowej straszył niskimi chmurami, napompowanymi deszczem. Patrzyłam na nie z niepokojem. Deszcz i motorówka to bardzo kiepska kombinacja – grozi zimnem, chłostą spadających kropli przyjmowanych w pokornym skłonie, siekających bezlitośnie pędem dziestu kilometrów na godzinę. Tak więc wpatrywałam się w niebo, taktycznie zajmując miejsce za pewnym bardzo dużym i bardzo szerokim panem. Ot, taki deszczochron i wiatrochron zarazem, błogosławieństwo przy ewentualnym opadzie.

 

 

Póki co opadu nie było. Brzegi podnosiły sie stopniowo, sternik gnał całą mocą silnika, a Gaj popiskiwał bojaźliwie przytulony do mamy. Wycieczki motorówką nie były jej ulubioną formą rozrywki od czasów pamiętnej dwutygodniowej przeprawy z Kolumbi do Panamy. Pal licho tamtejszą nawałnicę – bo tąże Gaja przespała smacznie okutana w polar, kamizelką ratunkową i pokrowiec na plecak, najgorsze chyba wspomnienie tyczyło się innego, tym razem słonecznego dnia, gdy gnałyśmy z przebrzydłej, kolumbijskiej Buenaventury do boskiego zakątka Pacyfiku, zwanego Landrilleros, miejsca żywcem wyjętego z biblijnych obrazków. Do przebycia był 40 minutowy odcinek oceanu, całkiem zresztą jak na Pacyfik spokojny. Co z tego, motorówka i tak skakała jak piłka, a Gaja wczepiona we mnie jak małpiątko całą siłą koncentrowała swą uwagę na bajce o Kopciuszku. Od tego czasu szybkie łódki nie były jej miłością.

 

 

Na szczęście po rzece pływa się bez oberków i krakowiaków. Tak więc bezpieczne skryte za szerokimi plecami naszego wiatrochronu zadzierałyśmy głowy, podziwiając ogromniejące skały kanionu Sumidero. Nagle sternik zwolnił, wypatrując czegoś uważnie na brzegu, po czym z zadowoloną miną zwrócił sie do nas:

– Jakie zwierzęta widzą Państwo na brzegu?

– Małpy? – odpowiedziała niepewnie pani z przodu

– Małpy? – tym razem zdziwił się sternik – Tak, są tutaj, zaraz je pewnie zobaczymy. Choc ja miałem na myśli.. krokodyle!

Faktycznie. Na niewielkiej połce skalnej, tuż nad powierzchnią wody leżały porozrzucane bezładnie kłody drewna,  które teraz jedna po drugiej wsuwały się w pędzący  nurt Rio Grijalva.

– Nie zaatakują nas? – zaptała nieco wystraszonym głosem ta sama turystka, widząc jak jeden z krokodyli zbliżył się na podejrzanie małą odległość, ale nim sternik zdążył odpowiedzieć na pytanie kłoda łypneła okiem, po czym zniknęła w nurcie rzeki.

– Nieeee.. Wystarczająco dużo jedzenia mają, po co mają się wysilać i atakować łódki – odrzekł rozglądając się wokół uważnie – jeszcze nie się nie zdażyło, żeby krokodyl zagryzł tu człowieka. Przynajmniej ja nie słyszałem. Natomiast faktycznie, inne tragedie się tu rozgrywały. Widzicie tamtą ścianę, o tą, tą stromą? Opowiadała mi prababka, a jej – jej prababka, że w czasach konkwisty z tej skały rzucały się majańskie kobiety. Brały na ręce dzieci i skakały. Wolały to, niż przemoc i okrucieństwo konkwistadorów.

Zamykam oczy. W jednej chwili widzę obrazek z tamtych czasów. Tą rozpacz i przerażenie tutejszych kobiet. Niezrozumiałą przemoc, która nadeszła i zniszczyła ich spokojny świat. Okrucieństwo bezrozumne, ból zadawany dla zabawy i żadnej od niego ucieczki. Oprócz tej jednej. W inny świat. Tam gdzie spokojnie.

Bo może i by te kobiety zniosły swój własny ból i swe własne upokorzenie. Ale cierpienie i upokorzenie swych dzieci jest czymś o wiele gorszym, czymś co boli niewypowiedzialnie, bez porównania z własnym bólem. Strach o nie jest nieporównywalnie większy, niż strach o siebie, a wyobrażenie ich cierpienia parzy bólem nieustannym, ogromnym, nie do uniesienia. Czym przy takim bólu i takim strachu jest skok w przyjazny spokój kanionu?..

 

p6210530

 

Z zamyślenia budzi mnie moja córka, wskazując niebo.

– Mami, nubes! (Mama, chmury!)

No tak, faktycznie, ciężka od deszczu chmura nasuwała się na kilumetrowe urwisko Kanionu. Patrzyłam uważnie. Nie, przesuwa się równolegle do nas, powinno się nam udać.

Byłam chyba jedyną osobą obserwującą niebo. Reszta wpatrywała się w przepiękną, pionową skałę, pełną formacji przypominających z daleka choinki. Spadał tam kaskadami wodospad, który prostą smugę wody roztrzaskiwał po kolei na aksamitnozielonych wybrzuszeniach skał, szerokim wachlarzem dotykając wreszcie burogranatowych fali Rio Grijava.

Dałam się zaczarować tej 30 metrowej kaskadzie, przypominającej bożonarodzeniową choinke. I pewnie bym tak jeszcze trwała w zachwycie, gdyby nie pierwsze krople spadającego deszczu.

 

p6210534

 

Ale, gdy sternik pogonił mechaniczne konie, okazało się, że to tylko krople z wodospadowej chrzcielnicy, więc znów oddychając z ulgą, przyglądałam się złowróżbnym ścianom Kanionu, podpierającym spadające na nas, granatowosine niebo.

Gdy wypłynęliśmy na jezioro, nie miałam już złudzeń. W tym samym momencie widać było Kanion i to, co po jego dwóch stronach. Czyli siekący deszcz. Granatowe strugi zamiatały widnokrąg, szparko przesuwając sie w stronę naszej jedynej, wąskiej drogi ucieczki. Dokładnie tej samej, którą tu przybyliśmy.

 

p6210536

 

I już nie było ważne, że jesteśmy na sztucznym jeziorze, jednym z największych w kraju. I nie miało znaczenia, że dolinę wypełnioną hektolitrami wody zamyka wysoka na 261 metrów tama, jedna z najwyższych na świecie. Wszyscy krzyczeli na sternika, żeby zawracał, że trzeba uciekać, bo za chwilę czeka nas koniec świata.

Nie uciekliśmy. Gdy tylko wpłynęliśmy ponownie w Kanion, spadło kilka kropel. Potem jeszcze kilka. A potem, prosto z góry spadła na nas kaskada zimnego deszczu, wypełniając dno łodzi wodą. Sternik nie zważając na nic gnał pełną mocą mechanicznych koni. Zdążyłam tylko ubrać Gajce polar, który przytomnie miałam ze sobą, nałożyć jej kamizelką ratunkową i zrobić jej daszek z mojej kamizelki, gdy nawałnica rozpętała się na dobre. Trwałyśmy więc przycupnięte za wielkimi, meksykańskimi plecami, które, choć skulone z zimna, wciąż były dla nas jak ściana budynku, chroniącego przed biczami deszczu.

– Gajka, zimno ci? – zapytałam z niepokojem. Mną telepało niemiłosiernie.

– Troszeczkę – odpowiedziało moje dzielne dziecko – Tylko ten deszcz strasznie moczy..

Staranniej ułożyłam kapok nad głową małego człowieka i zadowolona z efektu, dalej trzęsłam się z zimna. Patent działał, na Gaję nie padało prawie w ogóle.

– Prosze natychmiast założyć kapok!!! – wrzask sternika przebił sie przez warkot motoru i szum ulewy.

Akurat. Skuliłam się cała i udałam, że nic nie słyszę.

– PROSZĘ NATYCHMIAST ZAŁOŻYĆ KAPOK!!! – krzyczał sternik

– Jeszcze czego – pomyślałam – po moim trupie.

Niestety, Amerykanka siedząca za nami poklepała mnie po ramieniu i usłużnie powiedziała:

– Tamten Pan prosi Panią, by Pani założyła kapok..

– Muchas gracias – powiedziałam zła jak nie wiem co. Teraz nie mogłam już udawać, że sternik nie istnieje.

– KAAAPOOOK!!! – darł się sternik z rufy.

– NIE MOGĘ!!! – odwrzasnęłam – PADA MI NA DZIECKO!!!

– MUSI PANI ZAŁOŻYĆ – krzyczal dalej sternik – JAK PANI NIE ZAŁOŻY I ZOBACZĄ TO NA BRAMKACH, ZAPŁACĘ KARĘ!

– LISTO! (DOBRA!, OK!) – odwrzasnęłam znowu – PRZED BRAMKAMI ZAŁOŻĘ, OBIECUJĘ! ALE NA RAZIE NIE, BO MI PADA NA DZIECKO!!!

Sternik krzyczał coś jeszcze do mnie, ale byłam nieugięta. Nie interesowała mnie jego kara, interesował mnie nos Gai, a dokladnie to, by wieczorem nie był zasmarkany, tak więc kapok na moj grzbiet powędrował dokładnie na ostatnim przed mostem zakręcie. Na szczęście nie odbiło się to na Gai. Deszcz został w kanionie, a nam – choć nie zaświeciło co prawda słońce – zrobiło się dużo weselej na duszy.

Wieczorem, owszem, obie miałyśmy katar, Mała – mniejszy, Duża – większy, ale na szczęście na tym skończyła się przygoda z Kanionem Sumidero. Akcja miodek-czosnek-herbatka przyniosła efekt i nie rozwinęłyśmy żadnego zapalenia górnych, ani dolnych dróg oddechowych. Natomiast rozwinęłyśmy nerwicę, bo wracając – trafiłyśmy na blokadę wkurzonych wprowadzanymi reformami nauczycieli. Nic nowego, blokady dróg w Chiapas trwały od tygodni. Ale inna sprawa – wiedzieć o niej, a inna sprawa trafić na nią. Tak więc droga, która normalnie zajmuje około godziny, rozciągnęła się do ponad trzech. Przy okazji przejechałyśmy przez okoliczne wioski i gubiąc prawie zęby na wybojach, polnymi drogiami wróciliśmy na główną carraterę (drogę), która ostatecznie zaprowadziła nad do gościnnego domu Moniki, który przez dwa tygodnie stał się i naszym domem..

 

***

 

Ps. Następnego dnia, wędrując przez Ryneczek, na płocie okalającym remontowany właśnie Palacio Municipal (Pałac Rady Miasta) zobaczyłyśmy zdjęcia. Ludzie podchodzili, oglądali je w milczeniu, po czym odchodzili.

 

p6220553p6220556 p6280946

 

 To były zdjęcia z Oaxaca, stolicy innego z meksykańskich stanów, gdzie także trwał protest nauczycieli. Stanowczy, choć pokojowy. Trwający chyba od 3 miesięcy. Wyszło do nich.. wojsko? ..policja? Nie wiem, ale siły związane z rządem. Otworzyli ogień, zginęli bezbronni ludzie. W gazecie podano, że do nauczycieli strzelały – o ile dobrze zrozumiałam – bandy? bojówki? niezwiązane z rządem. Nikt w to nie uwierzył.

I takie to akcje mają miejsce w demokratycznym przecież Meksyku..

 

Ps2. Rozmawiałam z protestującymi nauczycielami tu, w Chiapas. Trochę się dowiedziałam o powodach ich strajku. To – o dziwo – nie kwestia zbyt niskich wypłat, ale wprowadzanych przez rząd egzaminów weryfikujących. Bardzo ciekawie na temat strajku meksykańskich nauczycieli pisze Ola Synowiec na swym blogu „Mexico Magico”, link to wspomnianego artykułu znajduje się TU.

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Smietanska-Esquinca

Nie było śmieci? O tej porze wraz z deszczem do kanionu wpływało mnóstwo śmieci, tak duzo ze aż motorówka nie mogła przejechać bo ciagle cos sie wplątywało. Ludzie z Secturu to sprzątali ale i tak to była syzyfowa praca, moze teraz to sie zmieniło:) ps. Pokazałam mężowi twoje zdjęcie cover z tablicami rejestr. z Chiapas, bardzo sie ucieszył ze tak Ci sie podoba jego województwo 😉

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Tak, ale stosunkowo niewiele. Ale pamietam, ze sternik mowil, ze po fest ulewach splywa ich mnostwo prosto do rzeki, a potem zalegaja na brzegach, w krzaczorach powyzej i ponizej Kanionu, no i w samym Kanionie tez.. 🙁

Agnieszka Sasin
8 lat temu

Byłam tan mam – piękny kanion i krokodyle były i to prawdziwe;) Jeny powracają cudowne wspomnienia:) Dziękuje 🙂

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Niech wracaja, niech ciesza! Sciskamy! 🙂

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...