Odkąd zawitałyśmy do Azji, podróżujemy z małą grzałką nurkową. A jak wyglądało nasze spotkanie z dużą? Ach, przeczytajcie sami poniżej..
***
PUF!!!
Rąbnęło tak, że aż odskoczyłam.
Niemiły swądek rozniósł się po pomieszczeniu.
Grzałka.
Spaliłam.
Ale jak? Co? Co właściwie się stało?

Grzałka nurkowa. Co się stało, że walneło i wokół rozniósł się smród spalenizny?
– Iyyyyyaaaaa!.. – wrzasnęłam do naszej hostki, jedynej mieszkanki tego starego, ponurego domu w Baguio – Iyyyaaa!..
Iya już stała za moimi plecami.
– Co się stało???
– Słuchaj, ja nie chcę tego podłączać. Ja się boję tej grzałki nurkowej. Spięcie było. Walnęło tak, że w całym Baguio słychać. Wiesz co?.. My już nie chcemy ciepłej wody. Zimna też jest ok. – oświadczyłam zdecydowanym głosem, w duchu przepraszając Gajenkę za niespełnioną obietnicę. – Patrz, kabel jest pęknięty! Raczej nie polecam jej do używania..

Wielka grzałka nurkowa z uszkodzonym kablem. Wszelkiego typu usterki i prowizorki to tutejszy chleb powszedni.
Mijał trzeci nasz tydzień bez ciepłej wody. Jak w zimnej jesteśmy się w stanie się spłukać, tak naszych włosów w ten sposób już nie umyjemy. Stąd więc radość, gdy nasza hostka napisała nam, że ma w domu ciepłą wodę. Wyobrażałam nas sobie szorujące się w pachnących mydlinach, nakładające odżywkę na skiklane włosy, wycierające się w przyjemnie szorstki ręcznik. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy okazało się, ów ciepły prysznic to wielka, zewnętrzna grzałka nurkowa.
Nagrzewanie wody taką grzałką, albo nie dajcie bogowie termą z instalacją elektryczną wiszącą tuż nad głowicą prysznica, to mości panie i panowie, sport nie dla mnie. Uprawiałam go głównie w Ameryce Łacińskiej, w której nie raz kopnął mnie kran, który zamierzałam odkręcić. Raz nawet, w peruwiańskiej dżungli, w hotelu prowadzonym przez Dzikiego_Mietka_Uzdrawiacza_Chorób, po chwili pracy termy tak walnęło, że siadł prąd w całym obiekcie. Bogom dziękowałam, że nie wsadziłam pod prysznic ani siebie, ani co gorsza Gai, bo na owych bogów, już byłybyśmy bohaterkami czołówek gazet zarówno polskich jak i peruwiańskich. Od tego czasu moja ostrożność w kierunku grzałek, term i pooklejanej lepcami instalacji jeszcze bardziej wzrosła.

Kombinacja kabelków polepionych lepcem. Typowy prysznic w Ameryce Południowej.
Tu, w Azji, do mycia powszechnie używa się wiader i czerpaków. Przypomina to nieco nasze mycie się przy studni, gdy to wyciągało się wiadro, a potem oblewało stopniowo jego zawartością. Jedyne różnice to to, że tu wode czerpie się z kranów ( w domach, ogródkach, na ulicach) lub nanosi ze strumieni i z rzek (czego staram się unikać, bo czystością one nie grzeszą). Owa zużyta woda leci prosto na podłogę, skąd otworami w ścianach odpływa na zewnątrz, lub – w domach skanalizowanych – do kanału.
Ze względu na ciepły klimat zawsze wchodzimy do łazienek w klapkach. Nigdy nie wiadomo bowiem, jakie życie w nich kwitnie i czy ono nie zechce się przenieść na nasze nogi. Co prawda często ubożuchne łazienki są starannie sprzątane dość żrącą chemią, ale jak mawiają – strzeżonego bogowie strzegą. Z tego powodu też od Kolumbii jedziemy z własną miseczką.
Co prawda korzystamy z niej obie, myjąc w niej zarówno buzie, jak i stopy oraz to co pomiędzy, często oczywiście zmieniając wodę. Obie pierzemy w niej także nasze niewymowne, co z punktu widzenia higieny nieco szokuje, ale dla nas wydaje się być dużo lepszym rozwiązaniem, niż stuletni czerpak używany od pokoleń przez ośmioosobową rodzinę.

Typowy prysznic azjatycki, nasz chleb powszedni.
Co ciekawe, tak samo wyposażone łazienki widywałam zarówno na wsiach, jak i w nowo wybudowanych domach wyższego standardu np. w Indonezji. Na Wyposażenie łazienki składało się tam z sedesu, umywalki i fosetu, czyli niskiego kraniku do nalewania wody. W tym wypadku wyznacznikiem luksusu była prawdopodobnie istniejącą i działająca spłuczka, jako że w większości domów stoi po prostu goły sedes z odpływem, a zawartość spuszcza się używając tegoż samego wiadra i czerpaka. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie przewidziano tam ani prysznica ani mniej higienicznej wanny.

Bardziej luksusowa łazienka w domu jednego z naszych hostów. Kranik z wiaderkiem w pomieszczeniu obok. W trzecim – osobna ubikacja.
Myślę po prostu, że miejscowi ludzie, przyzwyczajeni od pokoleń do takiego mycia się, wcale nie pragną/potrzebują prysznica, bo gdyby potrzebowali – to by go z pewnością montowali. Rozumiemy to, bo – co ciekawe, obie z Gają także od prysznica wolimy wiadro i czerpak. O dziwo lejąca się z góry, zimna woda dużo bardziej rani nasze ciała, niż duży strumień tejże zimnej, który z piskiem na siebie chlustamy.
No chyba, że z prysznica leci ciepła woda, ale to już zupełnie inna bajka…
No i tej bajki wam zycze