Poprzednią część historii znajdziecie we wpisie „Jak zbierać pieniądze”.
Gdy skończyłam, Ire wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
– Czy to jest pewne, Asia?
– No nie. Właśnie na tym polega znok. Musimy spełnić postawione warunki. I Ty, i ja. Na początku chcę, byś zrobiła listę produktów, które chcesz sprzedawać w sklepie. Do każdego dopisz, za ile go możesz kupić oraz za ile chcesz go sprzedać, okej?
– Okej! Zaraz wszystko będziesz miała gotowe!
Ale gotowe nie było ani na zaraz, ani na wieczór. Okazało się, że Ire nie znała wiekszości cen zakupu, choć akurat z cenami zbytu nie miała problemu. Ja w zasadzie też nie miałam, byłam tu już na tyle długo, że doskonale orientowałam się, co ile kosztuje.
– Dobra Irene, sprawdź, za ile możesz te rzeczy kupić, a wieczorem usiądziemy i policzymy koszta.
Nadszedł wieczór, a potem noc.
Nasz biznesplan wciąż był dziurawy jak szwajcarski ser.
– Ire – tłumaczyłam – Dobrze, że masz cenę za opakowanie zbiorcze, ale przecież musisz wiedzieć, ile jest w nim sztuk! Jak policzysz, ile zarobisz, skoro nie wiesz, ile paczek jest w środku?
– No zarobię! – powtarzała Ire – wiem, że zarobię!
– Ire, ale musimy policzyć ILE zarobisz! Czy to się w ogóle opłaca!
– No ja WIEM, że się opłaca! Jakby się nie opłacało, to by nikt takiego biznesu nie prowadził.
– Ire, tu już są dwa sklepy takie jak Twój! A ludzi nie przybywa! Skąd wiesz, że przyjdą do Twojego?
– Przyjdą! No mówię Ci, że przyjdą!
– No ale dlaczego?
– Bo jeden sklep jest często zamknięty. A ten koło boiska prowadzi pijaczka.
– No ale tam jest ktoś, kto sprzedaje. Kupuję tam kawę.
– Ale widzisz, kto Cię obsługuje! Za każdym razem inna osoba. A często sklep otwarty jest na oścież, a wśrodku nikogo nie ma. To sklep naszej kuzynki. Rok temu umarł jej mąż, a we wrześniu zmarła córka. Od tego czasu nie trzeźwieje.
Zdrętwiałam. Ileż tragedii nosili w sobie ci ludzie. Ileż dramatów chowało się za każdymi drzwiami.
– No dobrze Ire.. Zakładamy, że przyjdą ludzie.. Ile jest tu rodzin w okolicy? Ile jest rodzin po naszej stronie?
– No ze trzydzieści.
– A po drugiej stronie drogi?
Ire myśli i myśli.
– Nie wiem, nigdy się nie zastanowiałam. Skąd mogę wiedzieć, ile tam mieszka rodzin!.. – rzuca w końcu ze złością.
– Ire – staram się nie tracić cierpliwości. – dobrze, policz w takim razie domy. Dodamy do tego jedną trzecią i będzie ilość rodzin. Potem wystarczy podzielić je przez ilość sklepów i mamy liczbę potencjalnych klientów.
Nagle Irene wybucha płaczem.
– MAM DOŚĆ!!! Rzygam już tymi obliczeniami, rozumiesz??? – woła – Jak siostra zakładała sklep, to nikt jej nie pytał o takie pierdoły!!! Ile rodzin przyjdzie kupować??? Nie wiem, skąd mam wiedzieć??? Ile sztuk jest w opakowaniu zbiorczym??? No ile jest – to jest, kupię, sprzedam, będą pieniądze!!! Jakie to ma znaczenie???
Jestem tak wściekła, że aż mną trzęsie. Siedzę tu jak ten łoś, zamiast jechać dalej, poświęcam swój czas, a ona strzela fochy, bo proszę, by odpowiedziała na kilka podstawowych pytań?! No to co będzie dalej?! To mój sklep ma być, czy jej?
– Do cholery!!! – krzyczę w myślach – Tyle że Twoja siostra miała własną kasę, a Ty nie!!!
Wdech – wydech..
Wdech – wydech..
Wdech – wydech..
Ire chlipiąc zapala papierosa.
Wreszcie się uspokaja.
Mi też udaje się opanować emocje.
– Rozumiem Twoją frustrację Ire. To naturalne. – mówię – Powiedź, co proponujesz w tej sytuacji zrobić? Jakie widzisz rozwiązanie?
– I dont know – wreszcie mówi – I think there are 40 homes down there. (Nie wiem. Myślę, że jest tam 40 domów)
Idę na drogę, relacjonuję Iwestorowi przebieg wydarzeń. Mężczyzna łapie się za głowę.
– No nie – mówi – musze wiedzieć, czy są szanse jakiegokolwiek powodzenia tej inwestycji. Bo wiesz, jeśli cyfry pokażą, że to nie wypali, to szkoda moich i Twoich nerwów. Po prostu można zostawić jej parę groszy bieżącego wsparcia i tyle. A jak już robić sklep, to trzeba to zrobić porządnie, tak jak rozmawialiśmy.
Myślę dokładnie tak samo.
Wracam więc i na oparach energii zliczam stopniowo wszystko to, co już się do policzenia nadaje. Sumuję rzędy cyfr, mnożę jedne przez drugie i pomału czuję, że tracę serce do tej pomocy. Ale z drugiej strony – być może faktycznie to wszystko jest dla niej niezrozumiałe. Co z tego, że objaśniam, dlaczego musimy zrobić te obliczenia, dlaczego Inwestor ma takie wymagania, jak tu po prostu nikt tak nie działa.
I choć teraz sytuacja jest inna, to przekaz pokoleń o myśleniu i planowaniu przyszłości jest w nas, w naszych genach, w każdej komórce naszego ciała. Stąd też biznesplany, stąd kalkulator, stąd przewidywanie. Stąd i nasza nieustanna troska, branie pod uwagę różnych scenariuszy, niepokój o szeroko rozumiane jutro – czyli coś, czego w tropikach nie obserwuję.
Następnego dnia, prosto z samego ranka Ire ruszyła do hipermarketu. Gdy wróciła, aż trzęsła się ze złości.
– Nie chcieli mi powiedzieć, rozumiesz?! Pytam grzecznie, a laska na sklepie mówi, że nie wie! No to ja na to, że chcę rozmawiac z magazynierem! A oni, że magazynier pracuje i nie może opuścić magazynu! No to ja, że wejdę do tego magazynu! A oni, że nie wejdę, bo to zabronione! No cholery można dostać!!!
Słucham zdumiona. Nigdy nie przypuszczałam, że tak trudno będzie zdobyć tak podstawowe informacje.
– Ire, co w takim razie proponujesz?
– Idę do kuzynki. Ona pracowała kiedys w super, może będzie wiedzieć.
Wczesnym wieczorem lista jest kompletna. Siadamy znówu w ciemnym podwórku. Okna domu świecą przytulnym światłem. Przeglądam pozycję po pozycji.
– Dobra Ire, teraz pomyśl, ile pieniędzy zostawiasz miesięcznie w takim sari-sari.
Ire znów myśli.
– Nie wiem – pada odpowiedź
– Ok, kto może wiedzieć?
– Sheryl! Ona ma otworzoną kreskę u kuzynki. Sheryl! Sheeeeeeryyyyyyyl! – drze się Irene.
– Cooooo??? – dobiega nas z domku obok
– Chooooodź tuuuuuuuu!
Krótka rozmowa z Sheryl i już mamy kolejne dane. W ciągu miesiąca, w sari-sari Sheryl zostawia 4 tysiące peso.
Teraz kolejna część – co i w jakich ilościach taka przeciętna rodzina kupuje.
– Aśka, skad ja mam wiedziec, co ludzie kupują??? – denerwuje sie Ire
– Okej – mówię – W takim razie co Ty kupujesz?
– No nie wiem, co w miesiącu kupuję! Nie mam pojęcia!
– Dobra – lejkuję – co kupujesz w ciągu tygodnia. Lecimy: sardynki małe? Kupujesz?
– Kupuję.
– Ile?
– Cztery opakowania.
– Ryż?
– Z sześć kilo.
– Zupki chińskie?
– Piętnaście.
Przycinamy się przy alkoholu i papierosach.
– My pijemy mało, czasami, ale ludzie piją dużo więcej..
– To znaczy ile piją?
– No potrafią i z 70 redhorsów w tygodniu wyżłopać..
Mrugam niedowierzająco oczami. Czy naprawdę chce mi powiedzieć, że przeciętna, filipińska rodzina grzmoci 10 litrów piwa dziennie?
– Mówię Ci Asia, Ty sobie nie zdajesz sprawy, jak tu ludzie piją. Codziennie, do upadu. No bo co mają robić? Wpadnie szwagier, sąsiad, to piją. Oglądają TV i piją. Nudzą się – to piją. Taka kultura u nas, taka tradycja..
– No ale Wy nie pijecie..
– Tak, my pijemy mało. Napisz 40 butelek tygodniowo. Myślę, że to będzie ok.
Kręcę głową z niedowierzaniem, ale zapisuję, co mi każe. W końcu to ona tu mieszka.
– Fajki? – pytam
– Uuuu, idą. Najlepiej sprzedawać na sztuki, ale ogarnijmy pudełka. Sheryyyyyyyyyyyyl?.. Ile fajek spalasz przez tydzieeeeeeeeeń? – krzyczy znowu Irene
– Dzieeesięć paaaczeeek! – odkrzykuje Sheryl.
– Ostro – myśle – to ponad jedna dziennie. A tu wszyscy palą, od nastolatków po starców, kobiety i mężczyźni..
– Pisz 20 paczek na dom. – decyduje Irene – Przecież w domu mieszkają rodzice, dziadkowie, dzieci i podrostki. Powinno być okej.
No dobra. Ire każe, więc piszę najpierw na kartce, a potem to wszystko wklepuję do excela.
Po pół godzinie tabelka jest gotowa. Ślę ją więc natychmiast do Inwestora, a potem biorę Gajkę za łapkę i idziemy na targ.
Sklep sklepem, ale jeść przecież trzeba.
Gdy wracamy, z niecierpliwością sięgam po telefon.
Wiadomości mam cały stos, głównie od Inwestora.
Ciąg dalszy nastąpi – mam nadzieję – już jutro, a tymczasem zapraszam Was wszystkich na nasz FEJSBUK, YOUTUBE oraz INSTAGRAM, gdzie zdjęcia i filmy publikuję na bieżąco…
[…] Ile kosztuje życie na Filipinach? […]
[…] Ile kosztuje życie na Filipinach? […]