Po raz pierwszy Mangyan zobaczyam w Wigilię. Stali brudni, obdarci przed wejściem do manilijskiego metra, tacy nie stąd, inni zupełnie, przypominający raczej Cyganów niż Filipińczyków. Obdarci i brudni, ubrani w cokolwiek podchodzili do ludzi i zagadując, wyciągali rękę.
Widziałam ich potem i pierwszego, i drugiego dnia Świąt. Spali na kartonach, a gdy zaczynał się ruch, wstawali i zaczynali żebry.
– To taka tradycja – powiedział złapany na stopa Filipińczyk, z którym mijałyśmy kolejne stacje metra, wygodnie siedząc w klimatyzowanym pojeździe – Raz w roku schodzą z gór i żebrają.
– I dajecie? – zapytałam
– Tak, często dajemy. – odparł prosto – To część świątecznej tradycji.
O Mangyanach po raz drugi usłyszałam u Kuya Rhaggia.
– Popatrz, popatrz.. Mangyanie – szepnął do mnie mój host, gdy z całą rodziną piliśmy popołudniową kawę.
Faktycznie, gęsiego szła trójka mężczyzn.
W szparach patio mignęły mi ich pięty, a w oknie pośladki.
Pośladki?
Spotkałam ich dwie godziny potem, nad strumieniem. Wędrowali w drugą stronę. Faktycznie, mieli podkoszulki, długie włosy, maczety przy pasie i gołe pupy. A dokładnie mieli zamotany kawałek płótna w sposób, który przywodził na myśl stringi.
– Wiesz Asia – powiedział mój host – to ludzie o bardzo bogatej kulturze, którzy mają własny język, własny skrypt, piękną literaturę spisywaną na bambusie, obrzędy i sposób życia. Mieszkają w zamkniętych społecznościach głęboko w górach i raczej się izolują w swoim świecie. Kiedyś kręciłem o nich dokument. Wyobraź sobie, że szliśmy przez dżunglę, wiedzieliśmy, że nam towarzyszą, a nie zobaczyliśmy nawet kawałka człowieka…
– Jak to ? – zapytałam
– A tak! – odpowiedział Vik – cała wieś szła z nami, słyszeliśmy śmiechy, trzaskały gałęzie, ale nie zobaczyliśmy ani śladu człowieka!
Pozazdrościłam mu przygody.
– Och, jak chciałabym zobaczyć taką wioskę choć przez jeden dzień. – wykrzyknęłam
– Być może będę mógł Ci pomóc.. – powiedział Vic i podrapał się po brodzie.
Nasze wspólne wysiłki zabrały trzy tygodnie. Kilkuktotnie po drodze traciłam nadzieję, kilkuktornie ją odzyskiwałam. Aż wreszcie udało się! Złapaliśmy kontakt, uzyskaliśmy zgody i tak oto trafiłam do mangyańskiej wioski. Ale zanim to się wydarzyło – pojechaliśmy z Vikiem zobaczyć Indigenous People’s Day świętowany w jednej z mangyańskich szkół.
Nie przypuszczałam wtedy, że to będzie preludium do wielkiej przygody.
super