Kura umierała dwa dni.
Nim się zorientowałam, że jest z nią tak źle, myślałam, że wysiaduje jaja. Bo i siedziała ciągle w jednym miejscu, i plątało się wokół niej małe kurczątko. Mijałam ją po drodze, nie zwracając specjalnie uwagi. Wysiaduje – to wysiaduje. Odsiedzi swoje i pójdzie z dzieciakami w świat. Że coś jest nie tak, zaskoczyłam dopiero pod koniec drugiego dnia. Przecież kwoka powinna być czujna, łypać okiem na każdego intruza, puszyć się i srożyć, starając sie odstraszyć potencjalne niebezpieczeństwo.
A ta?
A ta nic.
Siedzi wpatrzona w dal, nieruchoma jak głaz. Wówczas przyglądnęłam jej się lepiej.
Wyglądała badzo źle, łysawa na głowie, łysawa na klacie, z odrażającymi parchami i krwawymi wybroczynami przebłyskującymi ze skrzydeł.
Przyniosłam jej wodę, Gaja pobiegła po gotowane ziemniaki. Tylko to było w domu, nadające się dla chorej kury. Dziubnęła trochę. Wody nie chciała. Malec podziubał z mamą, a we mnie wstąpiła nadzieja. Może przeżyje. Maluch przecież potrzebuje mamy.
Wieczór rozwiał moje złudzenia. Ze śpiwora wyciągnęły mnie rozpaczliwe piski kurczaka. Z latarką wyszłam z chatki. – Mamo, zabierz mnie ze soba! MAMOOO! – gonił mnie krzyk Gajki. Ale nie bardzo chciałam brać przebraną już w piżamę, leżącą w śpiworze małą. Widok który zobaczyłam także nie należał do najmilszych. Kura czołgała sie w agonii, kurczak biegał wokół niej jak oszalały, drąc się w niebogłosy. Serce mi się wynicowywało na ten widok, ale niewiele mogłam zrobić.
W końcu kura znieruchomiała, a maluch wbił się pod jej skrzydło.
– MAMOOOO! – usłyszałam z chatki zapłakany głoś Gai – CO SIĘ DZIEJE???
– Kura umarła – oświadczyłam krótko. Od kiedy przeczytałam artykuł o emocjach zwierząt, nie przechodziło mi przez gardło słowo „zdechła” – Idę po Alejandro.
– Musimy złapać kurczaka i zabrać go do domu. Zeżre go coś w nocy, jak zostanie sam. Pomożesz mi? – poprosiłam Urugwajczyka, który dopijał z gośćmi herbatę.
Ale Alejandro uznał, że lepiej zawołać babkę. Przyszła Me Pię, popatrzyła na kurę i bez chwili zastanowienia złapała ją za nogę i cisneła w krzaki. A potem wzięła się za łapanie przerażonego kurczaka. Maluch, oszalały ze strachu wręcz fruwał po podwórku.
Złapałam się za głowę.
Babka, zamiast wyciągnąć go spod skrzydła matki i spokojnie zanieść do domu, a potem zająć się martwą kurą – zaczęła od drugiego końca. Po pięciu minutach gonitwy z maluchem zrezygnowała.
Obserwowałam całą scenę z bólem. Bo być może kura wciąż się męczyła. Bo kurzy dzieciak szukał matki. Bo jakoś łatwo przekładałam sobie to cierpienie na to, co się działo w Laosie 40 lat temu. I dzieje się wciąż, chociażby w Syrii.
Gdy babka zrezygnowana poszła do domu, zabrałam Gaję, która w międzyczasie już była przy mnie i zaczęłam szukać kurzej mamy.
Była.
Leżała bezwładnie przewieszona przez przygotowaną do spalenia stertę gałęzi.
Kurczak piszczał rozpaczliwie w ciemnym kącie podwórka.
Wysłałam Gaję po dwie reklamówki. Kura była tak chora, że brzydziłam się jej dotknąć. Ubrałam więc reklamówki jak rękawiczki, wzięłam bezwładnego ptaka w ręce i położylam na ziemi, układając skrzydło tak, by maluch mógł przecisnąć się do środka. Kura była wciąż ciepła.
– Być może wystarczy resztka tego matczynego ciepła i domek ze skrzydła, by maluch przetrwał noc, a jutro pomyślimy, jak mu pomóc. – powiedziałam do Gai. – Już nic więcej nie możemy dla nich zrobić. Choćmy spać.
Mała odwróciła się na pięcie, po czym bez słowa wróciła do chatki.
O świcie, gdy szukałam sprawnego gniazdka do podpięcia laptopa, kura leżała jak ją zostawiłam, a maluch wystawiał dziób spod jej skrzydła. Gdy wstała Gaja, też od razu pobiegła sprawdzić, co z kurą. Ale truchła już nie było. Ani tu, ani na stercie patyków, ani nigdzie w okolicy.
Zniknęła. Przepadła. Tak po prostu wyparowała. Bez śladu.
Odnalazłam ją kilka godzin później w lodówce, obrobioną, poćwiartowaną, przygotowaną do użycia. Podano ją wieczorem w formie rosołku z ryżem i odrobiną marchewki. Liczna rodzina Kapitana spałaszowała ją w mgnieniu oka, bo nic w przyrodzie nie może się zmarnować. Tak oto kura stała się częścią człowieka, a człowiek za jakiś czas stanie się częścią robaczków, robaczki – kur, a kury?..
I tak mi się wówczas pomyślało, że właściwie to życie nie skończyło się, tylko zmieniło formę, a my wszyscy jesteśmy niczym więcej jak fragmentem buddyjskiego koła życia i śmierci, nieustannie toczącego się przez świat.
Nigdy tak na to nie patrzyłam ale to pewnie dlatego że wychowałam się na wsi 😛
Choć ta opowieść jest akurat smutna, to i tak bardzo lubię Waszego bloga oraz filmiki. Skłaniają do refleksji. Pozdrawiam cieplutko i życzę szczęśliwej dalszej podróży :).
JA z zabijania kurczaków najbardziej nie znosiłam jako dziecko, zapachu gotowanego pierza. Brrrrr… Aż do tej pory gdy o tym myślę, mam drgawki!
Bardzo realistyczny opis zmuszający do zatrzymania się i zastanowienia nad kurą, nad życiem, nad tragedią kurczątka.
Cudowny opis, przepraszam opowiadanie. Niby nic nadzwyczajnego ale cały tekst pochłonąłem w momencie. Dziękuje 😉
To my dziękujemy! <3
Smutna historia. Ale dziwne, że taką kurę zdecydował się ktoś przygotować do jedzenia, skoro była chora. Brzydziłaś się jej dotykać a potem zjadłaś…
Skąd to przypuszczenie, na bogów?..
Nie jest dziwne, że rodzina Kapitana zdecydowała się ją zjeść. Tylko bogaci mogą wybrzydzać na temat tego, co mają na talerzu, pusty żołądek dyktuje inne prawa.. 🙁
Tak, my jesteśmy w grupie bogaczy.
Napisane w bardzo intrygujący sposób
?
A ja za to Was dziewczyny cenię, za brak zabytków a za prawdziwe życie 😉 Może to i o zwykłej kurze ale piękne i mądre.
Pewnie pisać ale proszenie o lajkowanie czy udostępnianie i komentowanie , strasznie tego nie lubię. Kto chce to przeczyta , zalajkuje czy udostępni. Tak robi większość blogerów pisze i prosi o lajkowanie itp. Albo przypadkiem się zastanawia czy prosić o zalajkowanie czy udostępnianie.
Jacek Matuszczak
lajkowanie czy udostępnianie
służy algorytmowi Youtuba,
do szerszego udostępniania
czyli taka pomoc blogerowi wjego pracy
jeśli uważasz że jest godna polecenia
tak o tym mówie ale bez tego całego namawiania
Jacek Matuszczak – byc moze nie zdajesz sobie sprawy ze zmian, ktore zachodza na FB lub YT. Obecny algorytm dzialania ograniczyl – ale to niezwykle, zasieg postow, a tych z linkiem zewnetrzym jeszcze bardziej. Dla przykladu, w zeszlym roku zasieg postu był nawet rzędu 20 -30 tyś – dzis zasieg analogicznego postu u mnie to 2-3 tyś.
Posty z linkami maja wiekszy zasieg – do 5 tys obecnie – ale WYLACZNIE DZIEKI TEMU, ZE SA PRZEZ WAS, CZYTELNIKOW LAJKOWANE/KOMENTOWANE/SZEROWANE.
Jesli o tym nie przypomnę lub o to nie poprosze – to zasieg spada do 2 tyś. To prawie nic, prawda?
FB to moje jedyny sposób dotarcia do nowych czytelników. Ostatnio zalozylam instagram, ale nic z tym nie robie, nie mam po prostu kiedy. To wszystko konsumuje mnostwo czasu, a ja jestem jedna. Na ta chwile nie mam zadnych dochodów z bloga, pisze po prostu dla przyjemnosci i dla radosci, ktora czuje, mogąc sie podzielić z Wami ot chociażby historią kurczaka. Więc się dziele i korzystam z mojego doswiadczenia zyciowego, a ono mowi – jesli czegoś pragniesz/potrzebujesz/zalezy Ci – popros o to. Byc moze nawet jak poprosisz – to tego nie dostaniesz, ale na pewno nie dostaniesz – jesli nie poprosisz.
Więc proszę i nie widzę w tym nic zlego.
Serdecznosci <3
Twój blog to „migawki z podróży”, a skoro tak, to musi być raz na poważnie, smutno i refleksyjnie, innym razem radośnie i kolorowo – ot, życie… Odkąd mam swoje zwierzęta, przez gardło nie przeszłoby mi słowo „zdechła”. Śmierć to smierć, zabiera wszystkie gatunki nie różnicując ich na lepsze – umierające i gorsze – zdychające. Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
Otóż to, Agnieszka! Moje podejscie do zwierząt zmieniło się diametralnie odkąd na profilu @https://www.facebook.com/ka.jagiello przeczytałam artykuł naukowców, w którym stało jak wół, że badania stanowią jasno, iż zwierzeta przeżywają takie same emocje jak ludzie, i że negowac ten fakt mogą tylko zupełni ignoranci. Wstrząsną mną ten artykuł, szukam go w sieci, zamieszczę go tutaj i na blogu, jak tylko znajdę. @Kasia Miczkowska Jagiełło, pomożesz?.. <3
Kurde ale że oni się też nie pochoorowali od zjedzenia takiej chorej kury , sama się wychowałam na wsi i babcia zawsze powtarzała , że zwierząt ,które same zdechły się nie je …..
Otoż to! Moja babcia mowila to samo, a tam gdzie mieszkałm w dziecinstwie byla praktycznie wies.. Zdechlych zwierzat sie nie je, bo nie wiadomo na co chore byly i czy my sie nie pochorujemy. Ale jaki jest bida, je sie wszystko. Widzialam, jak moja rodzina wciągneła zupe, ktora smierdziala starym mięsem. Ja jej nie tknęłam, chcialam wylac, a oni zjedli bez zmruzenia oka, pomlaskali i poszli do swoich zajec. Ja zostalam w szoku.
Chętnie poczytam o dalszych losach kurczaka . Cudnie piszesz nawet o tak przykrych sprawach
A ja bym chetnie napisala, ale ich nie znam, bo my juz daleko od Laosu.. Pozostaje miec tylko nadzieje, ze kurczak wyrosnie na dzielnego koguta, lub wesolą mame- kwoczkę, z kaczymi ciągotkami, bo po dwóch dniach maluch został.. zaadaptowany 😀 Przytuliły go trzy stare kaczki, i tak jakos zaczął się trzymać z nimi, spac w ich towarzystwie itp itd. Pewnie tylko dziwił sie, jak kaczuchy szly poplywac, hahaha 😀
Fajnie wychodzić poza schematy a nie być typowym blogerem 🙂 a kurki szkoda 🙁
Hmm.. No właśnie, tyle że podobno to strata czasu i brak profesjonalizmu. Trudno. Co mogę rzecz, wg wielu mych hejterów cała ta podróż to jedna wielka strata czasu, oglednie mowiac, no więc juz lece za ciosem 😉
I za to,że piszesz o prawdziwym życiu Was kochamy
Oczywiście płakałam jak czytałam
Joanna Burda I my oplakałysmy kurzą mamę.. 🙁
A co z pisklaczkiem? Też go zjedli?
Pewnie go zjedzą, ale najpierw dadza mu zapewne wyrosnac na powaznego koguta, badz wesola kokoszke. Ale to jest ok, jak tylko zabijaja szybko, oszczedzajac cierpienia. Z bolem musze przyznac, ze laotańczycy są bardzo okrutni dla zwierząt, tak jakby nie widzieli w nich stworzen, a przedmioty, ktore maja tą przypadłość, że się ruszają. Napatrzyłam się tam na tak bezmyślnie zadawane cierpienie, zarowno przez dzieci i doroslych, ze az mi sie noz w kieszeni otwiera.
A taki buddyjski kraj, gdzie to compassion, a przecież Budda nauczał jasno o zwierzętach, zabijaniu, zadawaniu cierpienia.
To co mnie wzruszyło w tej historii to dwie sprawy. Jedna to,że wszyscy bez wyjątku błądzimy w samsarze, tak jak i my tak samo ta kura i jej pisklaczek. Nic nas nie różni pod tym względem, wszyscy cierpimy. I druga sprawa to właśnie Twoje współczucie które w tej historii widać, ta empatia w stosunku do tej kurki i jej maleństwa, tych istot, które też chcą żyć, też odczuwają emocje , cierpienie, które tak samo jak my chcą na swój sposób być szczęśliwe. Jeśli będzie więcej osób tak myślących świat będzie lepszy…
Maria Anna Łapa Wiesz, Maria, ja sobie tak mysle, ze wystarczyloby, gdyby przybylo choc troche ludzi, ktorzy sa wrażliwi na innych ludzi, na ich bol, emocje, lęk, ktorzy wybieraja NIE BYC obojetnymi, ale cos robic, pomagac, wspierac..
Otóż to 🙂 .
Pewnie że pisać!
No to się robi! 😀
Smutne,samo życie.