Home / Ameryka / Meksyk / Noc na pustyni

Noc na pustyni

Z tą nocą na pustyni wcale nie była prosta sprawa. Gdy tylko zachodziło słońce, temperatura spadała na łeb i na szyje, błyskawicznie wbijając nas w polary, czapki i długie spodnie. By posiedzieć razem rozpalaliśmy na hostelowym podwórku ogień i tam, zakutani w koce spędzaliśmy jeszcze długą chwilę gwarząc i wpatrując się w ognisko, a gdy już senność sklejała nam powieki, wciąż zakutani w owe koce waliliśmy się do oddalonych o 20 metrów łóżek. Tam już żaden chłód nie był nam straszny, bo cegła adobe znakomicie izolowała nas od zimnej, pustynnej nocy.

Niestety trudności piętrzyły się jedna za drugą. Po pierwsze – nie miałyśmy namiotu, o materacu nie wspominając. Termoaktywna mata zapodziała się gdzies po drodze i nawet ona nie mogła nam służyć pomocą. Nie miałyśmy także transportu. Mayra, właścicielka auta spędzała z nami ostatnią, niedzielną noc i o świcie, po paru godzinach snu wracała do normalnego, toczącego  się 200 km dalej życia. I jak ostatecznie można było obyć się bez namiotu i sprzętu biwakowego, tak nie można było obyc się bez jednego – bez ognia. Ognia, który dawał światło, ale przede wszystkim ciepło, chroniąc nas przed kąsającym chłodem nocy. Ale aby palić ogień przez długie godziny – potrzebowaliśmy drewno, dużo drewna. Suche gałązki pustynnych krzaczków do tego zupełnie się nie nadawały – łakomy ogień pożerał je chciwie i –  wybuchając na moment złotoczerwonym blaskiem – zapadał się w oczekiwaniu na kolejną porcję łatwostrawnego pokarmu. Tak, potrzebowaliśmy drewna. Ale skad na środku pustyni wziąść drewno?.. 

Z pomocą przyszedł nam przypadek. Otóż – wrócili znajomi Roberto!

-Stary – wykrzykiwali – No my Cię strasznie przepraszamy, ale wysiadła nam komórka. Nie wiedzieliśmy, że już jesteś! Poza tym wiesz, że tu nie ma zasięgu. Gdyby nie sąsiadka, to nie mielibyśmy pojęcia, że przyjechałeś! No, Stary! Ale radość Cię widzieć! Co? Chcesz na pustyni nocować? Z dzieciakiem? Haha, Stary, ty to masz pomysły. No jasne, że się da. Choć, pogadamy z kim trzeba.

I nagle wszystko zrobiło się proste. Znalazł się pickup. Znalazło się drewno. Znalazł się i namiot w komórce u znajomych i nawet materac całkiem przyzwoity dla Pchełki się znalazł. Oczywiście na drewno i auto musieliśmy się zrzucić, ale ostatecznie koszty w rozbiciu na 4 osoby były do przełknięcia, a w perspektywie – noc na świętej, huicholskiej pustyni – na Wirikuta.

 

LA VERDAD

Nie było na co czekać – należało spakować plecaki, zwolnić nasz ciepły pokoiczek, popatrzyć jeszcze raz na napis nad naszym łóżkiem i wynieść się do znajomych Roberta. 

Nienawidzę pakować plecaków. Nie ważne, czy robiłam to 356 razy czy 356 tysięcy razy – męka jaką przeżywam przy tychże czynnościach jest zawsze taka sama. Każda rzecz w plecaku ma swoje miejsce, każda jest pieczołowicie acz siłowo w nim upychana i gdy mi się w jakis sposób o którejś z nich zapomni – należy rozpakować go i pakować od nowa. 

A więc na pierwszy rzut idą ciuchy . To co potrzebne na etap przemieszczania się – ląduje w nosidełku. Reszte upycham w dolnej komorze, wraz z woreczkiem z chaquiras (drobne koraliki do wyrobu ozdób – bo waża, wiec świetnie stabilizuja plecak), peruką Elzy i sukienką Kopciuszka. Kolejny etap to zapełnianie drugiej komory. Tu kolejność jest już restrykcyjna, bo ciuchy z dolnej komory powodują, że dno górnej ma kształt pagórka. Tak więc najpierw niweluję nierówności zimowymi czapkami i ręcznikami, potem – już na płaskim układam warstwę szkieł kontaktowych, dalej, na sztorc wsadzam kompa, ściśnięty do maksimum mój śpiworek, a dziurę, która obok niego powstaje wypełniam zgrabnie moskitierą i małym woreczkiem lekarstwowo-kosmetycznym. Dookoła tak zaaranżowanego wsadu upycham gajkowy spiwór, jej kurteczkę i moją puchową kamizelką.

 

Na spakowanie czeka jednak wciąż to, czego najbardziej nie lubię. Kable, filtr, repelent, dezodorant, płyn do soczewek, nie używane aktualnie buty, gajkowe kredki, moje dyski, minibasenik do kąpieli, flotadorki, miska do mycia rąk oraz tego i owego – a wszystko twarde, kwadratowe, szybko wypelniające przestrzeń plecaka, a zostawiające w nim mnóstwo zbędnego miejsca. Wreszcie, jak już ułoże ten tetris, klnąc przy tym pod nosem, na wierzch ląduje bardzo znoszona kurtka, która przed deszczem chroni kiepsko, natomiast ładnie trzyma te wszystkie przedmioty w plecaku. No, na to wszystko klapa, do której przytwierdzam zabawki Gai i transportowiec jest mniej wiecej gotowy.

Teraz kolej na nosidło. Do środka 20 litrowego plecaczka wrzucam gajkowe układanki, ubrania na drogę, letnie czapeczki, zestaw do mycia zębów i co tam z jedzenia nam zostało. W dużą kieszeń ładuję papier kolorowy, stos książeczek, malowanek i farbki, w to wszystko wciskam jeszcze sitko i tarkę, w boczną kieszeń papier toaletowy, przytraczam nasze dwa kubeczki i jazda. Nosidło gotowe.

Zostaje jeszcze mięciutki plecaczek podręczny – który wypełniał się jedzeniem na drogę, wodą, czytaną książeczką lub malowanką, no i na wszelki wypadek polarkami – tak, by były zdecydowanie pod ręką. Plecaczek ów ląduje w wiaderku do baniek mydlanych (i innych potrzeb), wiaderko w nosidle, a nosidło na plecach. Plecak transportowy od jakiś 3 miesięcy jeździ sobie na diablito.

Dziś jednak z przemieszczaniem się jest całkiem nieźle. Roberto najpierw leci ze swoimi gratami, a potem, bez mrugnięcia okiem zarzuca sobie owo 20 kilo plecaka na grzbiet i – nie przerywając pogawędki z Enzo – znów rusza na drugi koniec wioski, do domu jego przyjaciół. I tak sobie wędrujemy całą ekipą – pierwszy maszeruje Roberto, tuż za nimi drobi Gaja, z upodobaniem ciągnąc za sobą diablito, pochód zamyka natomiast mama, z nosidłem na grzbiecie. 

Wszyscy idziemy w jednym kierunku, jedną drogą – do nowej przygody, która już czai się za rogiem.

 

pustynia droga do znajomych

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

10 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Joanna Hankus
7 lat temu

Asiu czy juz mowilam to sto tysiecy razy ze jestes niesamowita?:)

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Joanna Hankus

Kłaniamy się nisko i za komplement dziekujemy, jednak niesamowitosci nadal nie dostrzegamy 🙂 To wszystko, co sie u nas dzieje jest w zasiegu kazdego Asia, kazdego z nas.. <3

Joanna Hankus
7 lat temu
Reply to  Joanna Hankus

Wiem Asiu sama jestem wlasnie w podrozy nie wiem czy panietasz nasza prywatna konwersacje zeszly rok zmienil moje zycie:)

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej
Reply to  Joanna Hankus

Haha, no wlasnie -> priv 😀

Majewska Barbara
7 lat temu

…moze kiedys bede sie z tego smiala , ale to napewno nie dzisiaj,…. prosze uwazaj na was, calusy….

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Basienka kochana, ja uwazam w kazdej sekundzie, uwierz mi, w kazdej – nie wazne, czy mi w dzungli, czy w supermarkecie. Choc zdaje sobie sprawe, ze niestety nie wszystkiemu mozna zapobiec 🙁

Jacek Andruchowicz
7 lat temu

Trzymajcie się tam w razie ciężkich chwil, wiedzcie że są ludzie którzy o Was myślą i życzą Wszystkiego Najlepszego!

Ps. z tym osprzętem to może pomocna dusza Wam się przyda? Czyli Ja dajcie znać jak trzeba to wpadnę z pomocą! Pozdrawiam

Monika Mony
7 lat temu

Ale ja Wam zazdroszczę takiego życia…Powodzenia i medal za odwagę:}:}

Agnieszka Kaźmierska

Kiedy będzie można kupić o Was książkę?

Kaja Kulinicz
7 lat temu

Jestescie wspaniałe

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...