Home / AZJA / Sri Lanka. Pierwszy przypadek koronowirusa.

Sri Lanka. Pierwszy przypadek koronowirusa.

Pierwszy raz o koronowirusie usłyszałam w grudniu. 

– A! – pomyślałam – Znowu Chiny. Poradzą sobie. – i o sprawie zapomniałam, ale tylko na chwilę. W połowie stycznia, roztrzęsiona koleżanka z Hongkongu przysłała mi filmik, o którym zupełnie nie wiedziałam co myśleć.

Ona też nie wiedziała. 

– To fejk Asia? Jak myślisz, to fejk? – dopytywała się gorączkowo. 

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Montaż wyglądał filmowo, a podkreślone dramatyczną muzyką sceny tak nierealnie,  że postawiłam na fejk. Film jednak nie dawał mi spokoju. Mimo, że komentarze w mediach były stonowane, poczułam igiełki lęku. A co, jeśli część tych ujęć była faktycznie prawdziwa? Przecież doświadczyłam, jak działają Chiny. Jak wielka jest tam kontrola, inwigilacja i bezwzględność władzy. Jak odcięci od reszty świata są przeciętni Chińczycy, którzy mając dostęp wyłącznie do chińskich serwisów informacyjnych, pływają w akwarium, wypełnionym propagandą Partii. Po 4 tygodniach doświadczeń z Chińską Republiką Ludową ani przez moment nie ufałam oficjalnym przekazom, za to przyglądałam się uważnie filmikom jak ten.

Pełna niepokoju wysłałam oba filmy do naszego ówczesnego hosta.  Gdy zeszłam z naszego pięterka Aśoka kończył właśnie oglądać drugi. Był blady, trzęsły mu się ręce.

 

pokoik u Amala

Nasz pokoik miał ciemne i grube zasłony, Gajon mógł więc spać do oporu.

 

– Myślisz, że to fejk? – zadał mi to samo, co dziewczyny, pytanie – Przecież oni tego nie opanują! Wiesz ile ludzi mogło wyjechać z Wuhan, zanim postawiono blokady? To dziadostwo może być w całych Chinach! Przecież… – tu zawahał się na moment – Już mogli przywlec go i do nas! Co zrobimy? Pochorujemy się wszyscy i umrzemy!

Patrzyłam na Aśiokę w milczeniu. Nie był on z pewnością przeciętnym Lankijczykiem. Był wykształconym facetem, prowadzącym z sukcesem średnich rozmiarów firmę, a do tego posiadał olbrzymią wiedzę o regionie.

– Pochorujemy się wszyscy i umrzemy! Staną dostawy, nie będzie jedzenia, szpitale padną, zaczną się rozboje! – biadał – Zamknąć granice powinni, przecież to kwestia czasu jak nam wirusa przywloką! Rząd tylko na kasę patrzy, układy ma z Chinami, wiesz ile inwestycji chińskich się tu toczy! Port w Hambantota wybudowali, a teraz w centrum Colombo sztuczną wyspę stawiają! 2 kilometry nowoczesnego miasta ma nam przybyć! Będzie jak w Dubaju! Widziałaś? 

Jasne, że widziałam tą colombijską budowę. Nasz ówczesny host specjalnie nas tam zawiózł, by pokazać rozmach chińskiej inwestycji, ale nie wypowiadał się o niej pochlebnie. Raczej dominował strach przed rosnącymi chińskimi wpływami i uzależnieniem Sri Lanki od Państwa Środka.

– No właśnie! Lotnisko Mattala też oni wybudowali! Gigantyczne! Tyle, że teraz stoi puste. Ptaki tam gniazda zakładają, a rząd rezerwy ryżu trzyma.

Popatrzyłam na hosta zdziwiona.

– Nieważne!..  – machną ręką – Mamy tu w ciut chińskich rezydentów, chińskich robotników i chińskich turystów. Pewnie koronowirusa też już mamy! – skonkludował i ukrył twarz w rękach.

 

nauka u Amala

U Aśoka miałyśmy doskonałe warunki do nauki.

Trzy dni później okazało się, że miał rację.

– Słyszałaś! – gorączkował się, gdy kolejnego ranka zeszłam z naszego poddasza – Jest wirus! Do cholery JEST WIRUS! Wszyscy teraz umrzemy!

Zmartwiałam. 

– Jak to jest wirus? Skąd wiesz? Co się stało? – dopytywałam się w zdenerwowaniu – Opowiadaj!

Ale Aśok machnął tylko ręką i w największym skupieniu zaczął wpatrywać się w telewizor.

Właśnie zaczynał się dziennik.

Z całego przekazu rozumiałam tylko jedno słowo – koronowirus. Na ekranie migały mi obrazy z lotniska, ze szpitali, wypowiadali się oficjele, lekarze i zwykli ludzie, a pionowa zmarszczka dzieląca czoło Aśoka robiła się coraz głębsza.

– No więc na lotnisku złapali chińską turystkę! – przemówił wreszcie

– Złapali? – zdziwiłam się głęboko – Jak to złapali?

– Kamery termowizyjne postawili no i złapali Chinkę. Miała wysoką gorączkę. Zabrali ją od razu do szpitala, no i okazało się, że ma korono! – relacjonował – Lotnisko zostało zdezynfekowane, ruch przywrócony, Chinka czuje się dobrze. Wiesz, skąd ona jest? Z prowincji Hubei! To tam, gdzie Wuhan!  – dodał na wszelki wypadek, jakbym nie skojarzyła, że chińska turystka przyjechała tu z centrum epidemii – Rozumiesz, przyleciala z całą grupą z PROWINCJI HUBEI! Normalnie nie pojmuję, dlaczego nie zamkniemy wyspy dla Chińczyków! Przecież ta termowizja to ściema! Ale rząd ma układy, kasa płynie, więc nie zamykają! W d****  nas mają!!! – zakończył wzburzony.

– To faktycznie nie ma sensu, przecież mogą przyjechać bezobjawowcy, albo ci, którzy jeszcze nie mają objawów, a są zarażeni! – denerwowałam się na równi z Aśokiem – Nie wierzę, że ona jedyna była z koronowirusem! A wylatywała czy przylatywała? – zapytałam przytomnie.

– WYLATYWAŁA!

– Cooo? Więc zarażona, zdążyła objechać całą Sri Lankę? Wiesz, ilu ludzi mogła pozarażać?

Pytanie było czysto retoryczne. Sytuacja nie była wesoła. Mogłam śmiało założyć, że korona już została rozsiana, teraz tylko czekać na plony.

– Masz maskę? – zapytałam krótko

– Jaką maskę? – zareagował jeszcze większym zdenerwowaniem Aśok – Jaką maskę kobieto? Nie ma masek na wyspie! Zero! Null! Wszystko wyprzedane!

Siedziałam w milczeniu. Strach oblewał mnie z każdym usłyszanym słowem. Podobnie jak mój host, znów zaczęłam wertować internet. Uspokajające tony o troszkę mocniejszej grypie przewijały się ze statystykami zmarłych, oraz zapewnieniach chińskiego rządu, że ma wszystko pod kontrolą. Mając pod powiekami widziane trzy dni filmy, miałam co do tego największe wątpliwości.

 

Gaja i córka Amala

Zabawa wypełniała dziewczynkom wolny czas.

 

Zadzwoniłam do przyjaciela z Kuala Lumpr.

– Paweł, czy Ty nadal wybierasz się na Sri Lankę? Wiesz, mamy już pierwszy przypadek corono na wyspie. Raczej będzie tylko gorzej.

Paweł się wybierał.

– Słuchaj, to ja mam ogromną prośbę! Przywieź nam z Gajką kilka maseczek, please. Tu wszystko wyprzedali, nic się nie da kupić. A, i jakiś płyn do dezynfekcji.

– Dobra – obiecał.

I tak właśnie dwa tygodnie później stałyśmy się z Gajką posiadaczkami sześciu maseczek, żelu dezynfekującego i garści świeżych wiadomości z innego świata. Na Sri Lance nic nowego się nie wydarzało. Pacjentka wyzdrowiała i wróciła do Chin, rząd utrzymywał, że korono na wyspie nie występuje, my przejechałyśmy kilka bardziej i mniej turystycznych miejsc, poznając fantastyczne osoby i przeżywając całą serię niemniej fantastycznych przygód.

Wciągnęła nas podróż totalnie. W większości odcięte od netu nurkowałyśmy w herbaciane pola, podglądałyśmy dzikie zwierzęta, stawiałyśmy pierwsze kroki na surfingowej desce, podziwiałyśmy starożytne budowle, wędrowałyśmy po lankijskich górach, przeglądałyśmy się w nieckach wodospadów i coraz mocniej marzyłyśmy o solidnym odpoczynku nad ciepłym morzem. A że pora deszczowa szła już drobnymi kroczkami, naturalnym było, że pojedziemy na wschód – tam gdzie pięknie, bezludnie, a coraz bardziej słonecznie.

 

Ella Rock. Na szczycie.

Na szczycie Ella Rock.

 

Cieszyłam się na tą część podróży ogromnie – bo po miejscach okupowanych przez turystów jechałyśmy znów tam, gdzie turyści się nie zapuszczają – na tereny powojenne, z raczkującą infrastrukturą, za to z wieloma pięknymi i ciekawymi ludźmi. Trochę się obawiałam tych rajskich miejsc, które – pełne zachwycającej zieleni i nieprzebranego błękitu – świadkowały jednocześnie przerażającemu losowi tamilskich cywilów, zabijanych bezwzględnie przez syngalezką armię i bynajmniej nie chronionych przez Tamilskich Tygrysów. 

Bałam się cierpienia i powojennych traum, które tamtejsi ludzie w sobie noszą, a jednocześnie czułam wewnętrznie, że nie mogę przed nimi uciekać. Te niezabliźnione rany to część wielowiekowej historii lankijskich Tamilów, którzy hołubieni przez Brytyjczyków, po odzyskaniu niepodległości w 1948 r., w ramach odwetu zostali szykanowani i poniżani przez syngaleską, będącą u władzy większość.

Lankijski rząd najpierw wprowadził prawa dyskryminujące Tamilów, a kilka lat potem uchwalili konstytucję, a wraz z nią kolejne ustawy, dyskryminujące wyznającą hinduizm, tamilską mniejszość. Nie ma więc w tym nic dziwnego, że poczucie rozżalenia i słuszny gniew doprowadziły do powstania Tamilskich Tygrysów, a potem ogłoszenia autonomii ich państwa. W konsekwencji, w 1983 roku wybuchła wojna, która 26 lat później zakończyła się pacyfikacją Tygrysów i bezlitosnym mordowaniem tamilskich rodzin. 

 

Ujścia lankijskich rzek mają w sobie wiele uroku.

Ujścia lankijskich rzek mają w sobie wiele uroku.

 

Jechałam więc do krainy pięknej, ale pełnej niezabliźnionych czasem ran. Jechałam do miasta, które miało być stolicą tamilskiego państwa – Ilamu. Jechałam do ludzi, którzy okropieństwo wojny nosili tuż pod ciemną skórą.

Ucieczka od tematu nie wchodziła w grę.

O wirusie chwilowo zapomniałam.

***

Kolejna część historii znajdziesz w tekście pt. „Wyjazd w ciemno. Jak znalazłam raj.”

***

 

Ps. Zachęcam do otwierania załączników. W nich znajdziecie ciekawe, uzupełniające materiały.

 

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Janusz
3 lat temu

Witaj Joanno
Niezmiernie się cieszę, że powróciłyście z córką całe i zdrowe do kraju i że wykorzystujesz ten trudny czas na spisywanie swoich wrażeń i refleksji ze wspaniałej Sri Lanki. Powstaje w ten sposób ciekawa książka, która na pewno bez trudu znajdzie swojego wydawcę.
Życzę Wam jak najszybszego powrotu do odkrytego przez Was raju w Nibali. Tym bardziej, że w Sri Lance pojawiły się już pierwsze promyki nadziei na wygaszenie epidemii. Tamtejsze władze zaczynają pomału łagodzić wcześniejsze restrykcje. Zachorowało dotychczas zaledwie 850 ludzi, a zmarło tylko 9 osób, co jest oczywiście wielkim sukcesem tego ponad 20-milionowego kraju. Osiągnięcie jest tym bardziej godne podziwu w państwie, gdzie wielu ludzi ma realny dylemat, czy kupić maseczkę czy coś do jedzenia.
Twój blog jest wspaniałym dowodem na to, że podróżowanie może być czymś więcej aniżeli powierzchownym kolekcjonowaniem wrażeń. To rarytas w morzu blogów, jakimi zalewany jest ostatnio Internet. Mój ulubiony pisarz Sandor Marai już dawno temu ubolewał nad tym, że coraz mniej podróżników potrafi obserwować, widzieć i zapamiętywać, natomiast coraz więcej już tylko jeździ.
Miło wspominam nasze przypadkowe spotkanie w lutym br. pod mostem niedaleko Ella, gdy czekaliśmy na przejazd słynnego niebieskiego pociągu. To prawda, że mosty łączą ludzi. Mam nadzieję, że gdy zakończy się ta koszmarna pandemia, znajdziemy okazję, aby zaaranżować spotkanie obydwu Gai i powspominać nasze wrażenia ze Sri Lanki.
Pozdrawiamy serdecznie z naszych Beskidów, gdzie ukrywamy się właśnie przed koronawirusem.
Janusz Zaręba
zarebablog.pl

x

Check Also

Grób Kingi Choszcz w Gdańsku

Podatek od marzeń

Spaceruję po Gdańsku. Piękny jest, urokliwe jest zresztą całe Trójmiasto. Łączy to co kocham – ...