Home / Ameryka / Meksyk / Real de Catorce. Po drugiej stronie lustra.

Real de Catorce. Po drugiej stronie lustra.

Po drugiej stronie lustra wita nas stary kamieniołom, olbrzymi parking i ruiny zabudowań. Pomiędzy nimi, gdzieniegdzie widać życie, ale trudno jest nam na pierwszy rzut oka rozróżnic, gdzie to życie trwa, a gdzie dawno umarło. Autobus ustawił się koło wjazdu do tunelu i zapadł w drzemkę, my zaś stałyśmy na środku gigantycznego, wyłożonego kamieniami parkingu, zastanowiając się co dalej.

 

 

– Mama, jeść – zaanonsowało moje dziecko, określając nasz kolejny cel. Weszłyśmy w uliczkę koło parkingu, zapomnianą i sennie drzemiącą w czerwonym świetle popołudniowego słońca. Kierunek wyznaczała nam widoczna wieża kościoła. Szłyśmy i szłyśmy tą uliczką pełną zamkniętych straganów, diablito ciężko podskakiwało na kamieniach, a ja zastanowiałam się, co u diaska z tymi budkami chodzi. Wioska wyglada jak wymarła, a tu na samym wstępie powitał nas gigantyczny parking, a potem rząd pozamykanych straganów rodem z zakopiańskich Krupówek. Tyle że zamkniętych. No bo komu tu sprzedawać, gdy prawdopodobnie jesteśmy jedynymi turystami we wiosce?..

– Znasz „El Tipi”? Taki sklep? – zagadałam dziewczynkę pilnującą jednego z niewielu otwartych straganów.

– Sklep Simone – kapelusznika? Jasne, jest na rynku. Musi pani iść dalej prosto i potem sama pani zobaczy – tlumaczy z przejęciem napotkany dzieciak. Moją uwagę przykuwa jednak inny otwarty straganik. Restauracja, jak pięknie. Taka zwykła, nienachalna, brudna codziennym niechlujstwem, niesprzątanym bałaganem codziennego życia, gdzie na zapleczu nie tylko gotuje się posiłki, ale i mieszka i żyje. Restauracja która jednocześnie jest i domem, i pracą. Taka zwykła, jakich w Latinoameryce tysiace.

 

real comedoredited

 

– Dzień dobry. Macie jeszcze jakiś obiad? – pytam, mając świadomość, że pora obiadowa skończyła się dwie godziny temu.

– No mucho, seniora.. (Niewiele, proszę pani..) Frijol, arroz, quesadias.. (Fasola, ryż, tortie z serem..)

– Entonces un orden, por favor. (Proszę nam dać jedną porcję.) I jeszcze wrzątek do kubeczka.

– Wrzątek??? Nie chce pani Coca-Coli, albo Fanty?..

Uprzejmie dziękuję, obstając przy wrzątku. Przy takich temperaturach, my, książniczki tropików musimy się dogrzewać wszelką miarą. Rok prawie w Andach nauczył mnie, że w zimnych rejonach należy chodzić z własnym kubeczkiem i herbatą. A że tu z herbatą kiepsko – więc przynajmniej z tą w proszku.

Po chwili więc zajadamy się letnim obiadkiem, popijając go porządnym, ciepłym płynem. Tak pokrzepione ruszamy dalej.

Ping-ping-ping – znów skacze diablito po kamiennej drodze, a mi od wysiłku mdleje ręka. Widzę, że dłużej tak już nie dam rady.

 

 

Odpinam więc plecak z wózeczka i wrzucam go na plecy. Idziemy „po staremu” – plecak duży na grzbiecie, nosidło na brzuchu, diablito w ręce, Gajka obok. Tyle że Gaja w kiepskim humorze. Zagaduję, opowiadam, zachęcam, ale dzieć nie ma ochoty maszerować, zatrzymuje się co chwilę, minuty mijają, ciężar plecaków wgniata mnie w ziemię.

– Dobra, idziemy do tamtego słupka, a potem przerwa, ok? – proponuję – Musimy iść Gajka, bo musimy znaleść naszego hosta i domek.

Metoda skutkuje, maszerujemy przez moment i za chwilę odpoczywamy znów na zimnych, kamiennych schodach. Tu zresztą wszystko jest z szarego kamienia lub z adobe, co na tle surowych, porosłych gdzieniegdzie kaktusami gór daje przygnębiające wrażenie. Ludzi praktycznie nie ma, oczodoły okien pozabijane deskami, gdzieniegdzie tylko otwarte drzwi zwiastują ślad życia, ale bynajmniej nie zachęcają do wejścia.

Jest zimno, kamienne schody mrozem parzą pupę.

– Chodź maluchu, pojdziemy dalej. Widzisz ten szyld, o tam gdzie kapelusz? Tam jest nasza host – zachęcam niechętnego malucha, po czym nagle słyszę..

– Asia?..

Szczupła, śliczna dziewczyna przygląda się uważnie to mi, to Gajce.

– Gema? – nie wierzę szczęsciu. Przed nami, we własnej osobie stoi nasza host – jedyna aktywna osoba z couchsurfingu w promieniu 50 kilometrów, która w dodatku zgodziła się nas przyjąć.

– O Boże, daj ten plecak, pomogę Ci! – Gema, nie tracąc czasu zarzuca sobie nosidło na plecy – chodź, weźmiemy od Szymona klucze do domu, odpoczniecie. Szymon to mój chłopak, prowadzi sklep z kapeluszami.

– Buongiorno! – szczupły, długowłosy Włoch wstaje od maszyny, gdzy przekraczamy próg jego sklepu. – Ragazzas, jak dobrze, że dotarłyście! – Simone nie da się nie lubić, ma tak zaraźliwy uśmiech, że pokochujemy go od pierwszego wejrzenia – Zapraszam do naszego królestwa kapeluszy! Chcesz być królową kapeluszy? – zagaduje Gaję, a małej w mig przechodzi zły humor. Zaczyna przymierzać nakrycia głowy, a my pogrążamy sie w rozmowie.

 

 

Robi się coraz pózniej, a tym samym coraz zimniej. Simone mieszka za wioską, ofiaruje się przynieść plecak do domu, gdy tylko zamknie sklep. My z Gemmą kupiujemy po drodze warzywką i z maluchem skaczącym wokół nas idziemy ścieżką w górę, aż zatrzymujemy sie przy jednym z wszechobecnych tu murów z adobe. Gemma otwiera bramę i ścieżką w dół, przy akompaniamencie radosnego skowytu psiaków-stróżów dochodzimy do wybudowanego także z adobe (cegła z błota i słomy) niepozornego domku. Wchodzimy do środka i.. uff.. Z miejsca zaczynamy się w nim czuć tak dobrze, jak u siebie. Włączamy więc muzyke i przy akompaniamencie starego, dobrego amerykańskiego jazzu oraz burczących znów żołądków – bierzemy się za gotowanie..

cdn

 

real nocedited

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Kinga Strzałkowska
7 lat temu

Niesamowite jak wiele pięknych rzemieślniczych zawodów odchodzi z rejonach kultury zachodu w niebyt. Nigdy poza kartami Alicji nie spotkałam kapelusznika.

Alicja Chojnacka
7 lat temu

kocham wasze wiesci ze swiata

Małgorzata Jodko-Narkiewicz

podziwiam i wędruję razem z Twoimi relacjami 🙂

x

Check Also

Chica polacca y dia de los Muertos

Live z Meksyku 66 – Dia de los Muertos na cmentarzu w Oaxaca czyli Wszystkich Świętych po meksykańsku

Kochani, na Dia de los Muertos zabieram Was na miejscowy cmentarz. To będzie cmentarz prawdziwy, ...