Wylądowaliśmy w malutkiej, sennej wioseczce w sympatycznym, sennym hosteliku. Oprócz Włocha Enzo oraz zamkniętego w sobie Anglika nie było nikogo. Hostel swiecił pustką.
– Mamy pokoje w różnym standardzie – zachwalał gospodarz – jaki Pani sobie życzy?
– Najtańszy – skwitowałam. – No tenemos plata (nie mamy kasy).
Właściciel rzucił na mnie okiem, podrapał się po głowie, po czym poprowadził mnie na drugi koniec rozległego placu, komentując:
– Nie jest on najtańszy, ale obecnie nie mamy ruchu, więc dam go Pani w cenie najtańszego.
Zajrzałam do pokoiku – U! Fajny! Miałam tylko jedną wątpliwość:
– Nie będzie nam tu zimno w nocy?.. Jest zima, jesteśmy na pustyni..
– Zimno? Zapewniam Panią, że nie. To porządne adobe (cegła z błota i traw, b. ciepła) – na czego dowód huknął ręką w ścianę.
Podobało mi się. Miejsce jak z filmu, pokój optymistyczny, widok za oknem na Cerro Quemado, świetni ludzie obok i całkiem dobra cena. I do tego jeszcze ten napis nad łóżkiem..
No właśnie. Czas było ruszać po Gajkę, która zostawiłam z dziećmi na drugim końcu wioski – w maluśkim hosteliku Silvii i Andrea z Włoch. Zresztą – Gaj sam dopraszał się pozostawienia, a to z powodu trójki dzieciaków i ich przyjaciół, którzy własnie buszowali u Silvi. Gdy dotarłam na miejsce, oczom moim ukazał się bardzo budujący widok:
I tak właśnie Gaja nauczyła się, że czekoladę robi się z ziaren kakao, które najpierw trzeba wysuszyć, przebrać i obłuskać, a potem zmielić. I dodać cukru, bo od czystego kakao krzywiła jej się buźka. No i że to kakao to nie ze sklepu, ale z drzewa się bierze, a dokladnie zrywa się je z pnia, bo te owoce kakaowca tak śmiesznie na pniu rosną.
Gaj nie miał ochoty iść na nowe miejsce, a ja nie widziałam potrzeby ciągnięcia jej tamże. Zrobiłyśmy więc z Silvią obiad dla wszystkich, a potem maluch został, a ja ruszyłam na obchód wioski. Gdy wróciłam, emocjom nie było końca.
– MAMO!!! Zrobiłam dla Ciebie perfumy!!! Zobaczy jak pachną!!! Bo my tu eksperymenty robimy!!! Popatrz, i szampon zrobiłam!!!
Faktycznie, na podłodze niewielkiego, glinianego pokoiku rozłożony był zestaw małego chemika i substancje pomocnicze – mydła w płynie, płyn do mycia naczyń, sól, cukier, kawa rozpuszczalna i dwie fiolki olejkow eterycznych. Od zapachu chciało urwać głowę.
– Rany, Gaja, dziekuje! Oue olor incredible! (Jaki niezwykły zapach!) – zdumiona przyglądałam się akcesoriom, żałując, że babcia nie jest świadkiem tego domowego labolatorium. Oj, podpowiedziałaby dużo rzeczy – w końcu jest inżynierem chemikiem z latami praktyki za sobą.
– Podoba Ci się? – ucieszyła się córka – Poperfumować Cię?
– Może zabierzmy ten zapach do domu? – zapytałam dyplomatycznie
– Nieee.. Poperfumuję Cię, dobrze? – Nie było wyjścia. Po chwili mieszanina olejkow eterycznych i bogowie wiedzą jeszcze czego owinęła mnie swoją magiczną aurą.
– Mamuś, Aisha zaprosiła mnie na pidżamade! – kuła żelazo Gaja – zgodzisz się???
– A mama Aishy? Czy ona o tym wie?
– Wie! Wie! Wie! Zgodzisz sie? – podskakiwała moja córa w rytm własnych słów.
Co mama miała zrobić. Jasne, że się zgodziła, a potem grzecznie podreptała na swój koniec wioski, przynosząc szczoteczkę do zębów, ubranie na noc i butelkę z wodą. A potem, ułożyła swą córę obok starszej koleżanki, ucałowała na dobranoc i chwilę popatrzyła, jak ta Duża tej Mniejszej czyta bajkę na dobranoc. Duża co rusz zacinała się przy dłuższych wyrazach, ale dla Małej nie miało to znaczenia. Słuchała z wypiekami, a światło nocnej lampki, odbite od książki wydobywało z mroku jej skupioną twarz.
Nie wszystkie marzenia się spełniają, nie wszystkie można spełnić. Kiedyś marzyłam, że będe miała dwójkę dzieci w jak najkrótszym przedziale czasowym. Najchetniej w opcji: „bliźniaki”. Tak by mogły razem się bawić i razem kumplować, a ja bym miała z głowy drugą ciążę, poród i połóg. To marzenie wynikało z mojego doświadczania jedynactwa do szóstego roku życia. I z doświadczenia zawodu, że ten brat urodził się taki mały. Ja wyobrażałam sobie, że z brzucha mamy wyskoczy dzieciak z którym będę mogła się bawić, a tu nic z tego. I w zasadzie tak zostało. Mimo bezsprzecznie łączącej nas więzi – brat jako młodszy i jako chłopak miał swój świat, ja jako starsza dziewczynka miałam swój – i dopiero jako dorosłym udało nam się te światy nieco uwspólnić. Marzyłam więc o takiej dwójce, co i bawić się będzie razem, i bić łopatką po głowach, by w dorosłym życiu stać się dla siebie przyjacielem i wsparciem w trudnej chwili.
Los jednak chciał inaczej. Popatrzyłam więc jeszcze chwilę na te dwa małe łebki oświetlone miękkim światłem nocnej lampki, po czym cicho zamknęłam drzwi i poszłam znów na drugi koniec Wadley. Tam w malutkim pokoiczku z widokiem na Cerro Quemado przytuliłam się do zrobionej z gajkowego polara poduszki i myślami poszybowałam do ukochanego człowieczka, która spędzał właśnie swoją pierwszą bezmamową noc.
A rano, gdy pobiegłam znów do Sylvi z produktami na śniadanie, trafiłam prosto na poranną toaletę i piękne emocje, których wyrażania nie było końca.
dzieci szybko dorastają 🙂
Gaja jaka powazna i przejeta:-) a jak sprawnie jej to luskanie wychodzi!
Wadley ❤..going back right now from Mexico city
Sentymentalnie..
Z tą różnicą wieku to różnie bywa. Jedne rodzeństwo jest blisko, a inne daleko od siebie, niezależnie od różnicy wieku.
Tak, masz w tym sporo racji. Poznałam kiedyś taką rodzinę – trzech braci, niewielka roznica wieku. Kazdy z nich zyl swoim odmiennym bardzo zyciem, o sobie wzajemnie nie wyrazajac sie zbyt dobrze..